niedziela, 16 lutego 2014

Magic Love - Part Two

Nikki
Wywar w kociołku zabulgotał niebezpiecznie, gdy wsypałam do niego sproszkowane skrzydła elfów.

Wiele czarownic używało ich jako brokatu do ciała. Nadawał skórze błyszczący, ale zdrowy wygląd. A przy tym poprawiał koncentrację, pamięć i dodawał pewności siebie.

Pewnie przydałby mi się jego efekt na dzisiejszej klasówce z trygonometrii, ale powstrzymałam się od użycia go. Wolałam ostatnie kilka szczypt przeznaczyć na równie nieuczciwą rzecz. Tylko do osiągnięcia celu wciąż brakowało mi dwóch składników. Niemożliwej już do zdobycia krwi smoka i trochę łatwiej dostępnego korzenia mandragory – kwiatu wisielców.

To pierwsze stało wyeksponowane w pracowni mojej babci. Dotknięcie fiolki z tym drogocennym płynem graniczyło z cudem, a co dopiero podkradnięcie czterech kropli!

No właśnie. Potrzebowałam jedynie cztery krople…

Ten drugi składnik zaś wyrastał pod szubienicami. Legendy głoszą, że gdy korzeń mandragory sobie kogoś przypodoba, będzie go chronić, nie zważając na nic. Miejscowe opowieści były tak przerażające, że gdy jakikolwiek mieszkaniec wioski nosił na szyi roślinę, choć odrobinę podobną do alrauny, od razu go wypędzano. Wolano nie ryzykować bliższego spotkania z czymś, co władało potężną mocą.

Jak wiedziałam, gdzie znajdę prawdopodobnie ostatnią buteleczkę na świecie z krwią smoka, to nie miałam żadnych znajomych, którzy by przypadkiem mieli hodowlę mandragor na balkonie. Nawet nie miałam pojęcia, dlaczego akurat muszę użyć rośliny, służącej złu do swojej mikstury. Co śmierć ma wspólnego z miłością? Chyba tylko klify, z których skaczą nieszczęśliwie zakochani.

Gdyby w Wielkiej Księdze Zaklęć i Eliksirów było wszystko wyjaśnione, to może byłoby to zrozumiałe i klarowne. Zamiast tego jednak na stronie sto jedenastej jak koń było napisane, że do eliksiru należało dodać dwie piąte prawej odnogi korzenia mandragory. Jeśli oczywiście najpierw dowiem się, co to znaczy.

Tak bardzo skupiłam się na brakujących rzeczach, że dopiero ułamek sekundy zanim otworzyły się drzwi, uzmysłowiłam sobie, że powinnam była schować kociołek pod łóżko i odłożyć Księgę na miejsce.

- Nikki! – krzyknęła Katelyn, stając w progu.

Wypuściłam powietrze z głośnym świstem. Jeszcze brakowało mi tego, żeby babcia dowiedziała się, co robię w swoim pokoju.

- Boże, Kat! – odfuknęłam i złapałam się za serce. Podniosłam się z podłogi i posłałam jej oskarżycielskie spojrzenie. – Kiedyś przez ciebie dostanę zawału!

- I słusznie – wyszczerzyła się, a jej wzrok powędrował na mój prowizoryczny warsztat, rozłożony na dywanie. – Znowu bawisz się w eliksiry miłosne?

Spuściłam zmieszana głowę i zaczęłam nerwowo wygładzać zagięcia na spódnicy.

Opamiętałam się jednak i przytomnie wepchnęłam nogą kociołek z całym tym majdanem pod łóżko. Przywołałam na twarzy obojętny wyraz i spojrzałam hardo w oczy Katelyn.

Jak za każdym razem, gdy na nią patrzyłam, urzekł mnie jej niewinny wygląd.

Moja siostra miała długie kasztanowe włosy, które delikatnymi lokami okalały jej drobną twarz w kształcie serca.

Katelyn miała nieskazitelną skórę, żadnych piegów ani pryszczy.

Podejrzewałam, że takie wstrętne rzeczy nie występują u ładnych ludzi. Jeśli już Bóg zadał sobie trud stworzenia ich, to nie bez przyczyny chroni swoje dzieło przed niedoskonałościami. Co było absolutnie nie fair w stosunku do innych ludzi, na przykład do mnie.

- Nie bawię się w eliksiry miłosne – skłamałam, bez zająknięcia.

W ostatnim czasie mówiłam to tak często, że prawie sama w to uwierzyłam.

- Przynajmniej mnie nie okłamuj – odpowiedziała obojętnie. – Z biblioteki zniknęła Księga, a w moim pokoju był bałagan. Czego w nim szukałaś?

Jeśli otwarte drzwi do szafy i wyrzucone dwie bluzki były dla niej bałaganem, to ja mieszkałam w oborze.

- Uczę się do egzaminów, pamiętasz? Bez Księgi sobie nie poradzę. A bałagan mógł zrobić każdy, więc dlaczego to mnie podejrzewasz?

- Tylko ty zabrałabyś sproszkowane skrzydła elfów i zasuszone płatki czarnej róży.

Sposępniałam. Byłam głupia, sądząc, że nie zauważy braku tak nieistotnych rzeczy. Powinnam była bardziej uważać i zakryć ślady. Szkoda tylko, że wpadłam na to po fakcie.

W ogóle to było nieprawdopodobne, by przed Katelyn coś się ukryło. Moja siostra była drugim Sherlockiem Holmesem, albo doktorem Housem tylko, że w sprawach kłamstw.

- Czy… - zaczęłam, ale sama jej groźna mina, którą mnie uraczyła, wystarczyła, bym zamilkła.

- Nie powiem babci, jeśli o to ci chodziło.

Jak zwykle bezbłędnie domyśliła się mojego pytania.

- Dlaczego nie? Myślałam, że tylko czekasz, by mnie wkopać.

- Owszem, ale moja sytuacja się zmieniła – zaczęła podziwiać swoje dopiero co pomalowane na jaskraworóżowy kolor paznokcie. – Nie wydam cię, jeśli podzielisz się ze mną eliksirem.

Z trudem powstrzymałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- Najpierw tępisz moją obsesję na jego punkcie, a teraz sama chcesz go użyć? Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? Problemy z Williamem?

- Nie twoja sprawa.

- No chyba już raczej trochę moja. Jeśli chcesz eliksir, musisz pomóc mi zdobyć do niego składniki.

Katelyn wytrzeszczyła na mnie szeroko swoje kobaltowe oczy. Jej ciemnoczerwone usta wykrzywiły się w czymś na kształt grymasu.

- Jak to… Myślałam, że masz już wszystko, co trzeba.

- Za wyjątkiem krwi smoka i mandragory – uzupełniłam z chorą satysfakcją.

Wprowadziłam ją w błąd! Jeden punkt dla mnie, zero dla niej, odliczyłam w myślach.

- Krew smoka? Co za problem? Przecież stoi na półce w pracowni.

- W pracowni należącej do naszej babci. Wolałabym stanąć oko w oko z aligatorem, niż zostać przez nią przyłapana na kradzieży – mruknęłam.

Rozmowa zaczęła schodzić na inne tory, niż planowałam. Istniały dwie możliwości; albo otrzymam pomoc od Katelyn, albo będę musiała zdobyć składniki, a moja siostra poszczyci się tylko efektem końcowym. I właśnie to bardziej do niej pasowało.

- Kradzież to za duże słowo, nie uważasz? Lepiej pasowałoby określenie pożyczyć.

- Bezzwrotnie. Bez zgody. Czyli tak jakby ukraść.

- Jak zwał, tak zwał.

Katelyn zamilkła na chwilę. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie ostrożnie, uchylając zasłony. Uśmiechnęła się do kogoś, kto stał na podjeździe. Pewnie Will już przyjechał.

Stałyśmy tak przez chwilę pogrążone w całkowitej ciszy. Nie przerywało jej nawet bzyczenie muchy.

W końcu jednak Katelyn odwróciła się w moją stronę i przeszyła mnie spojrzeniem. Sparaliżowało mnie na chwilę.

- Zdobędę krew smoka, a ty zajmiesz się mandragorą. Zgadzasz się? – zaproponowała, marszcząc brwi.

Zawsze tak robiła, gdy była sfrustrowana.  I dzięki temu wiedziałam, że moja odmowa spotka się z jej niewysłowionym gniewem. Co jak co, ale nie chciałam się jeszcze bardziej narazić tej słynnej Katelyn Lennox z ostatniej klasy.

- Jak chcesz to zrobić?

Skrzyżowałam ręce na piersi.

- Mam swoje sposoby. O to się nie martw. I skup się lepiej na swojej części zadania. Liczę na ciebie.

Posłała mi dodający otuchy uśmiech. Taki, jakim zwykła mnie obdarowywać, gdy relacje między nami jeszcze były w porządku. Gdy nasza mama jeszcze żyła.

Potrząsnęłam głową. To było dawno temu, a jak doskonale wszyscy wiemy, co dobre szybko się kończy.  Nie ma zaklęcia, by sprowadzić zmarłą duszę zza światów.

- Uważaj na siebie – przestrzegłam ją.

Chciałam skorzystać z tego ułamka sekundy, w którym wszystko było tak jak dawniej. Ta chwila jednak szybko minęła. Katelyn znowu przybrała na twarz maskę królowej szkoły i wyszła z mojej sypialni, bez zaszczycania mnie ani jednym krzywym spojrzeniem. Byłam ciekawa, czy przy Willu też jest taka dumna i zapatrzona w siebie. I pomyśleć, że kiedyś była zupełnie inna.

W dzień śmierci mamy zmieniła się nie do poznania. Czasem miałam wątpliwości, czy stoi przede mną ta sama roześmiana Katelyn, która była moją najwierniejszą przyjaciółką w dzieciństwie.

- Hej – usłyszałam szept Jamesa tuż przy swoim uchu.

Podskoczyłam gwałtownie w miejscu, a moje serce zamarło na ułamek sekundy. Nie dość, że cholernie się wystraszyłam, to jeszcze ten głos!

Obróciłam się gwałtownie i stanęłam z nim twarzą w twarz.

- Boże, James! – krzyknęłam, zdzielając go pięścią w tors. – Ja przy tobie kiedyś dostanę zawału!

Moja ręka napotkała jednak na drobny opór. Chłopak miał coś schowanego pod koszulką i chyba nie był to zwykły wisiorek.

- Masz zdrowie jak koń. Nic ci nie będzie.

Tylko tyle? Tak wita się z każdą dziewczyną? Może według niego to było komplementem, ale wolałabym usłyszeć, że mam piękne oczy, albo chociaż, że ładnie wyglądam! Nie koniecznie musiał mi psuć humor na dzień dobry.

Szkoda tylko, że James nie zdawał sobie sprawy z tego, co do niego czuję. A ja panicznie bałam mu się powiedzieć, bo przecież ja mogłam mu się nie podobać, prawda? I w tym był cały problem. Wolałam uganiać się przez kilka miesięcy za składnikami do eliksiru, niż być z nim szczera.

- No ja nie wiem. Jeśli postawiłeś sobie wyzwanie, żeby mnie wykończyć, to jesteś bliski wygranej.

- Jeśli tak twierdzisz, to nie będę cię poprawiał – wyszczerzył się.

Jego wzrok padł na zwinięty i pospiesznie wepchnięty pod moje łóżko dywan. Z początku nie wiedziałam, dlaczego patrzy akurat w tamtym kierunku, ale powód dotarł do mnie dopiero, gdy zobaczyłam delikatne obłoczki dymu, wydobywające się spod pościeli.

Z kociołka z eliksirem miłosnym, który dla ciebie robię, pomyślałam.

- Co to jest? – James był wyraźnie zdziwiony.

- Nic – odpowiedziałam prawie, że natychmiast. I chyba jednak zbyt szybko. – To znaczy… Eee… Może Liren puścił bąka. Wiesz, jaki on jest. Ma problem z gazami.

- Nie widziałem, żeby wchodził do pokoju.

- Bo schował się pod łóżko, gdy była tu Katelyn. Wiesz, że jej nie lubi.

Wypchnęłam Jamesa z sypialni, zanim zdążył zadać kolejne bezsensowne pytanie. Nie chciałam się bardziej wkopać. Problemy gastryczne mojego kota? Błagam was!

- Ale przecież… - chłopak twardo obstawiał przy swoim.

Był jednak mniej zaabsorbowany tym dziwnym dymem, niż być powinien. Jakby wiedział i tylko grał, że nie wie.

- Chodź, bo się spóźnimy.

Wzięłam się pod boki i patrzyłam na niego wyczekująco.

Widziałam, że na jego usta cisnęło się kilka pytań, ale widząc moją bojową minę, nie zadał żadnego z nich. W końcu się poddał i pozwolił mi się ściągnąć w dół po schodach.

W drodze jeszcze mruknęłam do babci słowa pożegnania i wypadłam przez drzwi frontowe, jakby się paliło.

I chyba tak było. Tylko, że wtedy jeszcze nie wiedziałam, co.

------------------------------------------------------

Kolejna część. Przykro mi, że pod ostatnim wpisem było tak mało komentarzy. Nie wiem, czy to zależy od treści, tematu, stylu czy po prostu od waszych chęci. Zastanawiam się, czy jeśli zastosowałabym taki sam system jak niektórzy na swoich blogach, to czy zdałby rezultat? Chodzi mi o motywację. 10 komentarzy - nowa notka. Takie tam moje luźne myśli, ale wtedy okazałoby się na ile podoba wam się to, co piszę. Więc...

CZYTASZ -> KOMENTUJ
KOMENTUJ -> NIE SPAMUJ

Amen.



 

6 komentarzy:

  1. A CO JA MAM POWIEDZIEĆ?! Jaram się, gdy mam 4 komentarze ;-;
    Opowiadanie boskie, ju noł. Trochę takie w style Świat Nocy. Czytałaś? Były tam dwie czarownice <3 Rubiny działają na namiętność!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. 1. 4 komentarze. U get it? <4
    2. Dwie pierwsze...
    3. Skąd ci przyszły do głowy rubiny? Przeczytaj Rubinrot!

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny <3 Ale po co tyle się męczyć, zamiast wysłać jakiś liścik? :o czekam :*** i zapraszam :3 http://this-love-is-forbidden.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładnie. Przypomniał mi się "Harry Potter", z którym podobno pożegnałam się dwa dni temu. Notka świetna! Czekam na nn!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest wspaniały! Podoba mi się to co piszesz :) Bardzo fajny szablon :) Podoba mi się :) zapraszam do mnie na untouched-undead.blogspot.com Kiedy pojawi sie kolejna część unconditionally? O ile w ogóle się pojawi?

    OdpowiedzUsuń