czwartek, 30 stycznia 2014

Fake Girlfriend - Part Two

Omiotłam wzrokiem swój pokój jakbym widziała go ostatni raz. Zagracone biurko stojące pod oknem, zaścielone łóżko, panorama Nowego Jorku na północnej ścianie…
Potrząsnęłam głową, przywołałam na twarz wymuszony uśmiech i wyszłam na korytarz.
Kendall stał na zewnątrz oparty o ścianę. Założył jasnoniebieską koszulę i czarne spodnie. Grzywkę miał podniesioną do góry. Wyglądał nieziemsko, mimo że miał na sobie zwyczajne ciuchy. Kontrast między nami nie był aż tak duży jak kiedyś, ale zawdzięczałam to lakierowi do włosów i makijażowi. Złudne poczucie piękna.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że Kendall nic nie powiedział. Wpatrywał się we mnie urzeczony. Gdybyśmy byli razem, mogłabym pomyśleć, że to jego reakcja na sam mój widok, ale miałam beznadziejne nadzieje.
- Może być? - przerwałam ciszę pytaniem, które samo cisnęło mi się na usta.
Wspięłam się na palce i okręciłam się wokół niego jak mała dziewczynka, chwaląca się nową sukienką.
- Naprawdę dziękuję, że to dla mnie robisz - powiedział tylko, doprowadzając się do porządku.
Jego twarz przybrała bardziej przytomny wyraz, natomiast z mojej zniknął nawet ten cień uśmiechu, który zdobił ją przed chwilą.
- Jesteś moim przyjacielem - wzruszyłam ramionami jakby to było oczywiste. - Zawsze ci pomogę.
- Mimo to jestem ci wdzięczny.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę i żadne z nas nie rwało się do pójścia na kolację.
Stalibyśmy pewnie jeszcze przez długi czas, ale moje serce dorwało się do głosu. Pocałowałam Kendalla w policzek i z promiennym uśmiechem zeszłam na dół.

~*~


                Do hotelu Biokovo dotarliśmy odrobinę po czasie, ale rodzice Kendalla taktownie nie wypomnieli nam spóźnienia.
Siedziałam na krześle cała spięta. Był ze mnie kłębek nerwów. A co jeśli nasz plan nie wypali? Przecież rodzice Kendalla nie byli głupi.
Pocieszenie przyniósł mi fakt, że nie na mnie spadną oskarżenia. To nie ja będę musiała się tłumaczyć.
Taka postawa nie była fair w stosunku do Kendalla, ale za to mnie poprawiła humor.
Kathy musiała kilka razy powtórzyć moje imię bym zareagowała.
- Słucham? - palnęłam nieprzytomnie.
Przy stoliku od dłuższego czasu toczyła się rozmowa, najprawdopodobniej o mnie. Nie chciałam jasno okazać, że ich wszystkich ignorowałam, ale wyraz mojej twarzy mówił sam za siebie.
- Zastanawiałam się właśnie, co sprawiło, że zostaliście parą.
Kendall popatrzył na mnie porozumiewawczo i skinął głową. Super. Oddał mi pałeczkę i mogłam wymyślić, co mi się żywnie podobało.
- Nikt nie opowiada tego lepiej niż Claudia - wyszczerzył się do mnie, ale mój nastrój się mu udzielił. Na jego miejscu już bym żałowała.
- Byliśmy z Kendallem w wesołym miasteczku i gdy mnie odprowadzał, po prostu powiedział, że mnie kocha.
- To do niego podobne - zaśmiał się Kent.
- Po prostu dotarło do mnie, że Claudia jest zabawna, inteligentna, miła, ładna, no i ma charakterek - posłał mi blady uśmiech.
Zaparło mi na chwilę dech w piersiach. Trochę mi zajęło odzyskanie panowania nad swoim ciałem, ale nie odezwałam się ani słowem. Bałam się, że głos mi zadrży.
- Wiedziałam, że prędzej czy później i tak będziecie razem. Pasujecie do siebie.
Kathy starała się okazać mi akceptację. Zdawałam sobie sprawę, że mnie lubi bardziej, niż jakąkolwiek inną byłą dziewczynę swojego syna, ale nigdy nie powiedziałaby tego głośno. Nie chciałaby nikogo urazić.
- I to nastąpiło szybciej niż myślałem - dorzucił swoje trzy grosze Kent. - Claudia nie była ci obojętna od momentu waszego pierwszego spotkania.
- Wepchnęłam mu twarz do strumyka - parsknęłam na to wspomnienie.
- Chciałbym, żeby to był strumyk - prychnął Kendall. - To było bagno!
- Nie zawracałam sobie wtedy głowy takimi szczegółami! Byłeś dla mnie chamski, no to ci pokazałam gdzie twoje miejsce.
Chłopak spojrzał na mnie oczami, w których czaiły się błyski czegoś, czego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. Na potrzeby tej chwili oszukiwałam się, że symbolizują miłość.
Na tej kolacji nie było tak źle, jak myślałam.
Zanim kelner przyszedł z naszym zamówieniem, Kent przypomniał wszystkie wstydliwe historie z Kendallem w roli głównej. Począwszy od biegania nago po domu i śpiewania do dezodorantu przebojów Michaela Jacksona, skończywszy na pomyłkach przy wysyłaniu smsów. Nie raz Kathy dostała wiadomość, która była przeznaczona dla Jamesa, Logana czy Carlosa. Kendall potem musiał się gęsto tłumaczyć.
Żadne z nas nie chciało, żeby ten wieczór był oficjalny, dlatego też na kolację zjedliśmy pizzę z czerwonym winem.
Kendall wyraźnie się rozluźnił. Ufał, że to, co mówię, nie odbije się na nim negatywnie.
Po blisko dwóch godzinach chłopak podniósł się i oznajmił rodzicom, że na nas już czas. Pożegnaliśmy się grzecznie i poszliśmy do samochodu. Przez całą drogę powrotną nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Zachodziłam w głowę, co się stało, ale nie miałam odwagi zapytać. Radosny nastrój ulotnił się w jednej chwili i nie zanosiło się, by powrócił.
- Dziękuję ci za tę kolację - odezwał się w końcu Kendall.
Uśmiechnęłam się do niego blado. Zachowałam się jak prawdziwa przyjaciółka, którą przecież byłam.
Spodziewałam się, że chłopak jeszcze coś doda, ale pozostało mi tylko gorzkie rozczarowanie.
Przez resztę drogi wpatrywałam się w krajobraz zmieniający się za oknem.
Nie zauważyłam, gdy Kendall zatrzymał BMW na podjeździe pod moim domem. Grzecznie czekał, aż wysiądę, ale ku mojemu zdziwieniu wyszedł z samochodu i razem ze mną poszedł do drzwi.
- Jesteś bardzo dobrym aktorem - powiedziałam do niego i zaczęłam bawić się frędzlami od torebki. - Jakbym nie była wtajemniczona, to pewnie bym myślała, że naprawdę mnie kochasz.
- Tego nie wiesz - mruknął do siebie, ale dookoła było tak cicho, że usłyszałam każde słowo.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi zapłonęła we mnie iskierka nadziei. Może jednak...
- I przepraszam cię za rodziców, ale oni tak zawsze.
- Wbrew pozorom dobrze się bawiłam. I nawet już dzięki nim wiem, jak nauczyłeś się tańczyć moon walk.
Oboje wybuchliśmy śmiechem, który trochę rozluźnił atmosferę.
- Dobrze, że nie wspomnieli o historii z podpaskami.
- Historii z czym? – Uniosłam brwi z niedowierzania. - Gadaj no mi tu zaraz! - Wzięłam się pod boki.
- Dużo tu mówić.
- Sam zacząłeś!
- Następnym razem ugryzę się w język.
Nie rozwinął tej myśli. Wygrzebałam klucze z torebki i już miałam się obrócić by otworzyć drzwi, gdy zatrzymał mnie głos Kendalla.
- Tylko, że ja nic nie udawałem.
Zamarłam w pół kroku i czekałam na dalszy ciąg.
- Gdy mówiłem, że jesteś ładna i inteligentna, mówiłem prawdę.
Zerknęłam na niego ze strachem. W jego oczach widziałam obawę. Bał się mojej reakcji na jego wyznanie, ale ja nie byłam w stanie się ruszyć. Tysiące razy wyobrażałam sobie ten moment, ale nigdy nie był taki prawdziwy, jaki jest teraz.
- Poprosiłem cię, żebyś udawała moją dziewczynę, bo przy tobie nie musiałbym wcale grać. Rodzice uwierzyliby, że coś jest między nami bez dodatkowych zapewnień. Nie musiałbym udawać, bo już coś do ciebie czuję i nie jest to tylko przyjaźń. Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia. Od momentu gdy zobaczyłem twoją twarz przez błoto - zaśmiał się sam do siebie. – Wiem, że postawiłem cię w niezręcznej sytuacji i to było w stosunku do ciebie nie fair, ale wiedziałem, że mi pomożesz.
Spojrzał na mnie z wahaniem. Nie spodziewałam się, że moje najskrytsze marzenia spełnią się dzisiaj. Każda normalna dziewczyna rzuciłaby jakąś zabawną uwagę w typie "myślałam, że już nigdy mi tego nie powiesz" albo "właśnie miałam ci powiedzieć to samo". Ale nie. Ja tylko stałam i gapiłam się na Kendalla jak sroka w gnat. Niewiele brakowało, a musiałabym szczękę zbierać z ziemi.
- Jeśli ty nie czujesz do mnie tego samego... Po prostu zapomnij, że ci to mówiłem. Nie chciałbym zniszczyć naszej przyjaźni.
Z całej siły powstrzymywałam się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Myślał, że milczę, bo go nie kocham! A ja po prostu nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć! Mam mu się rzucić na szyję? Pocałować go? Nikt mi nie mówił, co robić w takiej sytuacji.
Przez moje wewnętrzne rozmyślania nie zauważyłam jak Kendall schodzi z werandy i idzie do swojego samochodu.
- Czekaj! - krzyknęłam za nim.
O dziwo się zatrzymał.
Czułam się jakbym nagle odzyskała zdolność racjonalnego działania. Siląc się na spokój, zbiegłam po stopniach i zatrzymałam się metr tuż przed Kendallem.
- Najpierw wyznajesz mi miłość, a potem każesz o tym zapomnieć i po prostu chcesz uciec? – warknęłam wściekła. – Nie zapomniałeś przypadkiem o czymś?
- O przeprosinach? - żachnął się. - Tę część scenariusza przewidziałem na jutro.
- Myślałam raczej o pocałunku.
Kendalla zamurowało. Nie spodziewał się tego. Tym razem to jemu brakowało słów. Uśmiechnęłam się smutno. Czyżby zmienił zdanie w ciągu tych kilku minut?
- Myślałem, że...
- Że ja nic do ciebie nie czuję? - weszłam mu w słowo. - Nie mogłeś się bardziej mylić.
To zdanie zadziałało jak pozwolenie. Kendall zrobił krok do przodu i jego twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej. Czułam jego ciepły oddech na policzkach, a po karku przebiegły mi ciarki. Nie mogłam sobie wyobrazić idealniejszej chwili niż ta.
- Czyli nie okłamaliśmy do końca moich rodziców. Naprawdę wyznałem ci miłość pod twoimi drzwiami.
- Więc przyjaźń damsko-męska jednak nie istnieje.
Zaśmialiśmy się z naszych kiepskich żartów. Przez chwilę czułam się jak dawniej. Tylko, że było zupełnie inaczej.
- To o tobie mówiłem przez telefon. Że to w tobie się zakochałem.
- Zdążyłam się już domyślić.
Moją twarz rozjaśnił uśmiech. Jego też.
Pogłaskałam go po policzku. Mój wzrok utkwił w jego zielonych oczach.
A potem Kendall mnie pocałował.

THE END


-----------------------------------------------


Druga i ostatnia część urodzinowego opowiadania dla Zuzi. Mam nadzieję, że ci się spodoba ;)


Dziękuję za wyświetlenia i komentarze! ;*


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Unconditionally - Part Two

~*~


                Mimo że odzyskałam przytomność już jakiś czas temu, nie mogłam się zdobyć na uniesienie powiek. Bałam się zobaczyć gdzie jestem i czym się stałam. Odkąd dowiedziałam się o istnieniu wampirów, pałałam do nich obrzydzeniem. Nigdy nie będę w stanie pogodzić się z faktem, że zabijają ludzi. I właśnie z tego powodu wykluczałam swoją przemianę w przyszłości. Nie umiałabym tak żyć, pozbawiać niewinne osoby tego, co potrzebują najbardziej, podtrzymującej ich istnienie krwi.
Jęknęłam. Zaraz, gdy myśl o czerwonej substancji wypełniła mój umysł, poczułam przejmujący żar w gardle. Paliło, jakby ktoś nakarmił mnie rozżarzonymi węgielkami.
Tysiące bodźców zaatakowało mnie w tym samym momencie; pragnienie, drobinki kurzu unoszące się w powietrzu, dotyk materacu pode mną, cisza spowijająca mnie i kogoś, czyja obecność została wykryta przeze mnie, jako ostatnia. Kogoś pachnącego suchymi jesiennymi liśćmi, ale przede wszystkim z gorącą, pulsującą pod skórą krwią.
Otworzyłam oczy i gwałtownie poderwałam się z miejsca. Przebiegłam najszybciej jak się dało w najbardziej oddalony kąt pokoju. Chciało mi się pić, ale wiedziałam, że życie kobiety jest bardziej zagrożone niż moje własne. Była praktycznie na wyciągnięcie ręki. Rzecz, która pozwoliłaby mi na ugaszenie pragnienia, przybierającego na sile.
Pociągnęłam nosem i skrzywiłam się lekko. Coś było nie tak. Już nie czułam metalicznego zapachu krwi. Zamiast niego moje nozdrza wypełnił inny; bardziej ostry i ziemisty.
- Werbena – odezwała się kobieta, pierwszy raz odkąd weszła do pokoju. Zrobiła kilka kroków w stronę stolika ustawionego przy łóżku i odłożyła na niego przyniesioną tacę z jakimiś fiolkami.
Dziwne. Nie zauważyłam, żeby miała coś w rękach.
Coś w jej wyglądzie i tonie głosu mnie uspokoiło. Nie chciałam zrobić jej krzywdy, mimo krążącej w jej krwiobiegu trucizny na moją rasę i tak byłam gotowa skoczyć jej do gardła.
Wzięłam głęboki wdech. Doleciał mnie zapach jej ciepłej, zwilżonej mgiełką potu skóry. Cały czas jednak mój mózg zachowywał się trzeźwo. Wstrzymywałam oddech, żeby nie kusić losu. Kobieta była w miarę bezpieczna, póki nie musiałam nic powiedzieć.
- Klaus przysłał mnie do ciebie, żebym zobaczyła, czy już się obudziłaś i jak sobie radzisz w nowej sytuacji – kontynuowała spokojnie.
Nie okazywała strachu przede mną, jako przed nowo narodzonym i spragnionym krwi wampirem. Albo musiano jej dobrze płacić, albo była lekkomyślna i nieodpowiedzialna. Ewentualnie pozostawała pod wpływem Klausa. Ta teza przeczyła jednak temu, co powiadał mi... Czy może sama się dowiedziałam o zwyczajach w świecie wampirów? Byłam jednak przekonana, że ktoś mówił mi, dlaczego postępują tak a nie inaczej. Po prostu nie mogłam sobie tego w tej chwili przypomnieć.
Kobieta zupełnie zignorowała moje milczenie i już otwierała usta, żeby ponownie zabrać głos, ale w tej samej chwili zza jej pleców wyłonił się najpiękniejszy mężczyzna na świecie. Na swoją potencjalną wspólniczkę nawet nie spojrzał. Wbił wzrok za to we mnie.
Przemierzał pokój wolnym, ale stanowczym krokiem z niewysłowioną lekkością. Słyszałam tylko lekki szmer, gdy jego stopy dotykały podłogi wyłożonej ciemnym drewnem. Teraz przekonanie, które tkwiło głęboko we mnie zakorzenione, że wampiry poruszają się bezszelestnie, jakby straciło swoją moc. Oczywiście, w porównaniu do stylu przemieszczania się zwykłego człowieka, nie było ich w ogóle słychać.
Klaus z wdziękiem przeczesał włosy palcami i pochwyciwszy moje spojrzenie, uśmiechnął się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby. Taki zwykły gest, a nogi już miałam jak z waty. Wcale nie uodporniłam się na urok mężczyzny, który działał na mnie jak kreska kokainy dla narkomana na odwyku. Wystarczy odrobinę i już traciłam grunt pod nogami, byłam na straconej pozycji.
- Weronika – szepnął z czcią w głosie, gdy w końcu znalazł się przy mnie.
Wyciągnął rękę w moją stronę i pogłaskał mnie nią z niepodobną do siebie delikatnością. Wtuliłam się w jej wnętrze i zamknęłam oczy, gdy zalała mnie fala wspomnień, wywołana jego zapachem. Łącznie z tym ostatnim za czasów mojego bycia człowiekiem. Do najprzyjemniejszych nie należało, ale wzbudzało we mnie bezgraniczny podziw dla Klausa. Uratował mnie. Zabił swojego brata dla mnie. Walczył ze swoim pobratymcą, z którym niewątpliwie łączyły go rodzinne więzi. Nie wahał się z nim bić, gdy ten rozszarpał mi gardło. Peeta miał już na zawsze tkwić z kołkiem z białego dębu w sercu. Już nigdy nie stanie na mojej i Klausa drodze do szczęścia.
Coś mi w tym wspomnieniu nie pasowało. Było jakieś obce, jakby nie moje. Nie chciałam sobie jednak psuć humoru, rozwodząc się nad taką nieistotną rzeczą. Moja zbyt wybujała wyobraźnia pewnie miałaby duże pole do popisu.
Na ziemię ściągnął mnie dopiero czuły dotyk ust Klausa na moich własnych. Były takie ciepłe i miękkie. Przynosiły ukojenie w każdej chwili.
Pogłębiłam pocałunek i objęłam Klausa za szyję. Czułam, jak włoski stają mu na karku, jak jego dłonie, z pozoru bezszelestne, poruszają się na moich plecach i zjeżdżają na poziom talii.
Uśmiechnęłam się delikatnie spod jego zachłannych warg. Tyle rzeczy nagle bombarduje mnie swoją obecnością. Wcześniej nawet nie wiedziałam o ich istnieniu. W oddali słyszę przejeżdżające szosą samochody, ryki silników, a nawet szuranie kół po asfalcie. Do moich uszu dolatuje nawet śpiew ptaków siedzących na drzewach za oknem. A przede wszystkim dociera do mnie jeden niezwykły odgłos. Dźwięk pulsującej pod skórą krwi.
Zupełnie zapomniałam o obecności kobiety w pokoju. Gdy Klaus znajdywał się koło mnie, wszystko inne przestawało się liczyć. Zostawał tylko on i ja. Jego dotyk na równi walczył ze wzbierającym we mnie pragnieniem. Łaknęłam krwi, ale także potrzebowałam być w ramionach ukochanego mężczyzny. Pożądanie jak na razie bierze górę i jeszcze mocniej przywieram do Klausa.
Boję się nawet pomyśleć, co się stanie, gdy wezmę oddech. Muszę jednak to zrobić, jeśli chcę wyznać coś, co od dawna ciśnie mi się na usta.
Odrywam się od Klausa na minimalną odległość. Owiewa mnie jego ciepły oddech, ale ja uparcie nie nabieram powietrza. Nie mam tej wprawy w kontrolowaniu swoich żądz co on.
To dziwne uczucie. Przez tyle lat oddychanie odgrywało stałą rolę w moim życiu, było niezbędne do prawidłowego funkcjonowania mojego organizmu, a teraz nie.
- Kocham się – powiedziałam na jednym tchu.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o mój zapas tlenu. Odruchowo biorę głęboki wdech. Ze starymi przyzwyczajeniami jednak ciężko będzie mi skończyć.
Myślałam, że wzięłam oddech na tyle szybko, że nie zdążę poczuć zapachu kobiety. Byłam jednak w jednym wielkim błędzie. Woń słonawego potu pomieszanego ze słodką krwi wypełniała cały pokój. Gdyby nie moje nowo nabyte moce, pewnie nic bym nie czuła. Zdążyła mi już ślinka napłynąć do ust, ponownie wysunęły mi się kły, a w gardle zapłonął ogień. Rosnące pragnienie było jednak chwilowym rozproszeniem.
Klaus zamiast odpowiedzieć coś na moje słowa, przeniósł wzrok na drzwi do pokoju. To mnie akurat zabolało.
Błyskawicznie wyplątał się z moich objęć i dosłownie zmaterializował się przy boku kobiety. Szybkość, z jaką się poruszał w dalszym ciągu wprawiała, tym razem już moje wampirze zmysły, w niedowierzanie.
Nie mogłam jednak długo nad tym się zastanawiać. Mężczyzna położył niewzruszonej kobiecie ręce na szyi.
- Nie masz nic przeciwko, prawda? – zapytał retorycznie.
Skinęła głową na zgodę. Jestem pewna, że to była jedyna poprawna odpowiedź. Chociaż to pytanie nie miało poprawnej odpowiedzi. Dotarło to do mnie dopiero w chwili, w której usłyszałam odgłos skręcanego karku, a później głuche uderzenie ciała kobiety o posadzkę.
- Za każdym razem, gdy powiesz, że mnie kochasz, zabiję jedną osobę – odezwał się opanowanym głosem.
Otworzyłam oczy szeroko z przerażenia. Nigdy taki nie był! Co się podziało z jego miłością do mnie? Z jego uczuciami? Ledwo trzymałam się na nogach. Kobieta nie była mi bliska, a przez tę chwilę, w której była w pokoju jakoś jej specjalnie nie polubiłam, ale zasługiwała, by żyć. I nikt, nawet Klaus nie miał prawa jej tego odebrać.
Zanim zdążyłam się otrząsnąć, Klaus kopnął lekko ciało na podłodze.
- Nigdy nie lubiłem blondynek.
To były ostatnie słowa, jakimi mnie uraczył. Później otworzył drzwi i zostawił mnie samą ze swoim niedowierzaniem, trupem nasączonym werbeną i pragnieniem, które w żaden sposób nie byłam gotowa zaspokoić. Nigdy nie chciałam tak bardzo w coś uderzyć, jak właśnie w tej chwili.

-----------------------------

Paczajcie jak brutalnie... Tak inaczej niż wszystko, prawda? Mniej miłości, zabójstwa... xD
Z dedykacją dla Weroniki. I gify też dla cb ;*

Gif.. OMG! :D 


 

piątek, 24 stycznia 2014

Fake Girlfriend - Part One

Od ponad godziny sprzątałam już i tak czysty dom. Za każdym razem, gdy odkładałam ścierkę, dopatrywałam się nowej skazy. A to pyłek, a to zaciek.
Nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca.  Próbowałam czymś zająć ręce, w oczekiwaniu na telefon od Kendalla. Obiecał, że zadzwoni. Nie miałam podstaw, żeby mu nie wierzyć. Znaliśmy się od podstawówki i tak samo długo byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Podczas tego okresu jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Nie chciałam wierzyć, że dzisiaj nastąpi pierwszy raz.
Nie zdawałam sobie sprawy, że w kuchni panuje taka przejmująca cisza, dopóki nie przerwał jej dzwonek mojego iPhone’a.
Błyskawicznie znalazłam się przy stole, na którym leżał. Odebrałam go i przyłożyłam do ucha:
- Tak? – powiedziałam.
- Hej – usłyszałam w słuchawce najpiękniejszy głos pod słońcem.
Wiedziałam, że dla Kendalla byłam jedynie przyjaciółką, którą traktował jak młodszą siostrę, ale ja chciałam być kimś więcej.
Dzielnie znosiłam każdą jego dziewczynę. Nie okazywałam zazdrości i nie narzucałam się. Potem pocieszałam Kendalla po końcach związków. Pomagałam otrząsnąć się po Kayslee, po Sammy i po Katelyn. Zawsze byłam przy nim, ale wydawał się nie zauważać, że ja też jestem dziewczyną.
Naprawdę chciałam, żeby był szczęśliwy, ale czas spędzony w jego towarzystwie, nie pomagał mojemu sercu. Z każdym dniem zakochiwałam się w nim coraz bardziej – w mężczyźnie, który był dla mnie nieosiągalny.
- Cześć – mruknęłam nonszalancko, próbując udawać, że wcale nie wyczekiwałam jego telefonu.
- Wiem, że obiecałem ci coś innego, ale potrzebuję twojej pomocy.
To nie zabrzmiało dobrze. Kendall zaprosił mnie do wesołego miasteczka, a zadzwonić miał tylko, żebyśmy ustalili szczegóły.
Za każdym razem, gdy prosił mnie o przysługę, nie wynikało z tego nic dobrego. Począwszy o moim udziale w zrobieniu psikusa Kevinowi, a kończąc na kryciu go przed rodzicami, gdy zabalował dłużej z chłopakami i zataczał się od wypitego alkoholu.
Tym razem jego prośba będzie pewnie podobna, a ja znając swoją dobrą stronę i słabość do niego, nie będę w stanie odmówić.
- Coś się stało? – zapytałam ostrożnie.
Pomińmy fakt, że ostatni raz, gdy pomagałam mu okłamywać rodziców, był wtedy, gdy ci jeszcze mieszkali razem z nim w Los Angeles. Sześć lat temu przeprowadzili się z powrotem do rodzinnego Kansas. Od tego czasu Kendall robił, co tylko chciał. I co ważniejsze dla mnie, spotykał się wtedy z Katelyn Tarver przez kilka miesięcy.
- Moi rodzice przyjeżdżają na weekend.
Jego głos brzmiał dziwnie. Po części się cieszył, ale z drugiej strony kombinował, jak się wykręcić.
- To chyba dobrze? Na pewno za nimi tęskniłeś.
- Zadzwonili do mnie dopiero wczoraj. Planowali ten wyjazd od tygodni, a mnie poinformowali dzień przed wylotem.
- Zdobyłbyś się na chwilę radości. Kiedy ostatni raz ich widziałeś? Trzy lata temu? Na świętach u babci Rose?
- Pięć – sprecyzował obojętnie. – Moja babcia wtedy jeszcze żyła, ale nie w tym rzecz.
- No to w czym?
- W tym, że…
Nie wtrąciłam się. Znałam Kendalla na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co robić w takiej sytuacji. Musiał sam powiedzieć, co mu leży na duszy, bo popędzanie go, przynosiło wręcz odwrotny skutek.
- Chodzi o to…
Żeby nie wpaść w błoto, pomyślałam z sarkazmem.
- Ja ich okłamałem – mruknął.
Zignorowałam sens jego słów. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Znowu miałam rację i stało się tak, jak myślałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co on powiedział.
- To znaczy?
Zmarszczyłam brwi.
Pewnie poprosi, żebym pomogła mu to odkręcić, a on jak zwykle zbierze laury. To ja z naszej dwójki byłam grzeczną dziewczynką. Zawsze odrabiałam zadania domowe, wracałam o ustalonej godzinie, mówiłam prawdę rodzicom. I to do mnie Kendall zawsze kierował się z problemami.
- Powiedziałem im, że spotykam się z kimś od paru miesięcy.
- Przecież się nie spotykasz – wydedukowałam z opóźnieniem.
- Okłamałem ich, bo cały czas mi truli, że powinienem mieć dziewczynę. No to, żeby się odczepili, to powiedziałem im to, co chcieli ode mnie usłyszeć. A teraz chcą ją poznać.
- Może i mają rację, że się o ciebie martwią. Od czasu Katelyn minęło dużo czasu. Nie czujesz się czasem samotny?
- Czasem – przyznał. – Problem w tym, że dziewczyna, którą kocham, nie zauważa mnie.
Zasmuciłam się. Kendall miał kogoś na oku i na pewno nie byłam to ja.
Przywołałam jednak na twarz uśmiech i zaczęłam udawać rozentuzjazmowanie nową informacją.
- Kto to jest?
- Nie powiem ci, bo zaraz jej wszystko wypaplasz.
- Może cię w końcu zauważy.
Chłopak nie odezwał się. Wziął głęboki oddech. Byłam w stanie wyobrazić sobie, że stuka palcami o ścianę, tak jak zawsze gdy jest zdenerwowany.
- Tylko, że ja okłamałem ich, że to ty jesteś moją dziewczyną.
Zamarłam.
- Dlaczego?
- Nie wiem! Po prostu jesteś moją przyjaciółką i… - urwał, jakby nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. – To tylko jedna kolacja. Zagramy zakochanych, a ja będę ci dozgonnie wdzięczny.
Jego głos powinien wyrażać skruchę, ale wcale nie zabrzmiało to jakby żałował. Wydawało mi się wręcz, że byłam jego ostatnią deską ratunku. Tonący złapie się nawet brzytwy.
Zapadła głucha cisza. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Nie było w tym nic dziwnego, bo przecież nigdy nie dostałam podobnej propozycji.
Jak powinnam zareagować? To było oczywiste, że Kendall skłamał, żeby się uwolnić od rodziców na kolejne lata. Będę udawać jego dziewczynę na jednej kolacji, a później będzie mnie traktować, jakby to nie miało miejsca. Będzie wciskał rodzicom kolejne bzdury i podtrzymywał w ich wyobrażeniu nasz jakże idealny związek. Po kilku miesiącach zakocha się w kimś innym i ta cała szopka z moim udziałem okaże się niepotrzebna. A ja co wtedy zrobię?
Z całej siły powstrzymywałam się, żeby nie okazać, jak bardzo mnie zranił, ale łzy zaczęły mi kapać na koszulkę. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że płaczę z bezsilności. Kochałam Kendalla, ale nie mogłam mu pomóc. Zawsze myślałam najpierw o nim, a dopiero potem o sobie, ale tym razem czas to zmienić. Za bardzo by mnie bolały jego udawane uczucia.
Pociągnęłam nosem i się rozłączyłam. W tamtej chwili wydawało mi się, że to było najlepsze, co mogłam zrobić.

~*~


                Nie miałam pojęcia, co ja najlepszego wyrabiałam. Stałam przed lustrem w swoim pokoju i wygładzałam niewidoczne zmarszczki na sukience. Chciałam jak najbardziej odwlec w czasie moment mojego wyjścia na korytarz. Kendall stał pod drzwiami i nerwowo pukał we framugę, chcąc mnie popędzić.
- Claudia! - zawołał. - Zaraz się spóźnimy!
Wzięłam głęboki oddech i ze wszystkich sił starałam się, by głos mi nie zadrżał.
- Daj mi jeszcze chwilę. Zaraz będę gotowa.
Kolejny raz zerknęłam na swoje odbicie. Nie przypominałam dziewczyny, którą byłam wczoraj, gdy zadzwonił do mnie Kendall. Wygrzebałam z dna szafy sukienkę, którą dostałam kiedyś od mamy. Nie miała jeszcze nawet oderwanej metki, ale pasowała jak ulał. Była uszyta z białej koronki i sięgała trochę powyżej kolan. Moją talię zaś zdobił czarny, pasujący do butów na niewielkim obcasie, pasek. Nie miałam odwagi pokazać się w szpilkach, a do tego uznałam, że jedyna ich para jaką mam, nie pasowałaby do całości stroju.
Swoje długie ciemne włosy ułożyłam w zwiewne fale, które okalały mi twarz, jakby były naturalne. Nieważne, że nad ułożeniem ich, męczyłam się dwa razy dłużej niż nad znalezieniem sukienki w zabałaganionej szafie.
Nigdy się tak dla nikogo nie ubrałam i nawet nie miałam pojęcia, że to będzie dla Kendalla. Szkoda tylko, że nie było w tym ani krztyny prawdy.
Ręce mi się trzęsły, a serce waliło jak szalone.  Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić, ale bez oczekiwanych rezultatów. Czułam się jak przed ważnym egzaminem.
- Przedstawienie czas zacząć - mruknęłam do siebie pod nosem.

To be continued...


-----------------------------------

Wszystkiego najlepszego dla Zuzi!! Przepraszam, że takie krótkie, ale ciężko się pisze bez komputera. Druga część będzie trochę dłuższa, obiecuję. :)
Mam nadzieję, że ci się spodoba. I wszystkiego naj. ;*

 

 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Unconditionally - Part One

Peeta sunął ustami wzdłuż mojego obojczyka. Muskał nimi każdy fragment skóry, który pod wpływem jego dotyku zaczęła pokrywać gęsia skórka. Wplotłam mu palce we włosy i lekko od siebie odsunęłam. Chciałam widzieć jego oczy, turmalinowe zwierciadła pokazujące piękną, ukrytą w środku duszę. Zawsze mogłam wyczytać z nich wszystko jak z otwartej księgi. W tej chwili żadne z nas nie myślało trzeźwo, nie było w nas ani grama rozsądku. Dlatego, gdy Peeta położył mi rękę na talii i delikatnie uniósł bawełnianą bluzkę, odsłaniając przy tym fragment brzucha, nie odepchnęłam go. Przywarłam wręcz mocniej z głośnym jękiem do jego miękkich warg. Przesunęłam po nich językiem i pozwoliłam sobie na chwilową utratę kontroli nad swoim ciałem. Nie wiedziałam, jak daleko byśmy zaszli. Później owszem, byłam wdzięczna, że nie mogłam się o tym przekonać, lecz w chwili, w której zadzwonił dzwonek do drzwi, byłam wściekła.
- Peeta… - szepnęłam, odwracając głowę.
Chłopak nic sobie z tego nie zrobił. Uśmiechnął się łobuzersko i niepewnie wsunął mi rękę pod bluzkę. Zadrżałam, gdy dotknął nią pleców. Jednocześnie chciałam, żeby nic nas nie dzieliło, ale także obawiałam się, jak sprawy dalej się potoczą. Kochałam Peetę bezwarunkowo i nieodwołalnie, był moją pierwszą miłością, ale to nie rozwiewało wszystkich wątpliwości.
Z pozoru był zwykłym chłopakiem, ale to tylko z pozoru. Bardzo dobrze ukrywał swoje nadnaturalne zdolności, nigdy nie używał ich przy ludziach. Nawet przy mnie miał opory do pokazania tego, z jaką nieprawdopodobną szybkością może się poruszać, jak ciężkie przedmioty jest wstanie podnieść bez najmniejszego wysiłku.
W naszym miasteczku zwracano uwagę na powierzchowność, nigdy na wnętrze. Po części to właśnie dzięki kłom i ostrym jak brzytwa zębom dowiedziałam się prawdy. Głupia nie błam, a spostrzegawczość od dziecka była moją mocną stroną.
- Nie idź. Może sobie pójdzie.
- Za chwilkę wrócę.
Wyplątałam się z objęć swojego chłopaka. Ulżyło mi, gdy zwiększyłam między nami dystans. Stopniowo także mój mózg i inne narządy odzyskiwały swoje prawidłowe funkcje; serce się uspokoiło, a oddech stał się regularny. Jeszcze tylko nerwowo obciągnęłam bluzkę, a przechodząc koło lustra, przygładziłam szybko włosy. Nie wyglądałam już aż tak tragicznie, ale do ideału ciągle wiele mi brakowało.
Na miękkich nogach podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Na widok nieznajomego stojącego na zewnątrz zatrzymałam się w pół kroku. Był nieziemsko przystojny. Jego jasnobrązowe opadały drobnymi lokami na ciemne oczy. Miał jasną cerę i pełne czerwone usta. Podświadomie zastanawiałam się, jakby to było je całować. Coś w wyglądzie mężczyzny było magnetyzującego i sprawiało, że nie mogłam przestać się na niego gapić. Byłam prawie pewna, że tkwię tak przed nim z szeroko otwartą buzią.
Mój wzrok powędrował w dół jego sylwetki. Zlustrowałam ją od białego kołnierzyka koszuli, do materiału, który idealnie opinał jego brzuch i podkreślał mięśnie, aż do zabłoconych wojskowych butów.
- Cześć.
Gdy się odezwał, jego głos ściągnął mnie na ziemię. Wróciłam wzrokiem na jego twarz. Miał delikatne rysy małego chłopca.
- Kim jesteś? – udało mi się zapytać.
- Klaus. Rozumiem, że mam przyjemność rozmawiać z piękną Weroniką?
Natychmiast oblałam się rumieńcem. Nie żebym była spragniona komplementów, ale zawsze miło było usłyszeć coś takiego od zupełnie obcej osoby.
Klaus się oblizał.
- Mogę wejść?
- T-tak – odpowiedziałam drżącym głosem.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Byłam ciekawa, ile ma lat. Może był na studiach, bo na licealistę nie wyglądał. Zrzedła mi mina, gdy wysunął kły. Nie mogłam się ruszyć. Miałam przewagę jednej sekundy, bo wiedziałam, czym grozi zaproszenie obcego wampira do domu, ale straciłam ją na bezsensowne wytrzeszczanie oczu. Jakby to miało w czymś pomóc. Chociaż nawet gdybym mogła, nie zdążyłabym się usunąć.
Klaus przekroczył próg i skoczył w moim kierunku ze zwierzęcym warkiem. Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg i niechybnie bym upadła, gdyby nie jego silny uścisk. Wpadłam jednak z deszczu pod rynnę. Ułamek sekundy później ostre kły zagłębiły się w mojej szyi. Krzyczałam, albo po prostu mi się wydawało, bo po chwili moje usta wypełniła krew, a głowa opadła mi bezwładnie.
Z każdym kolejnym łykiem krwi Klaus rósł w siłę, a mojej mnie pozbawiał.
Straciłam czucie w palcach u rąk. Moje rozdarte gardło paliło niemiłosiernie. Opierałam się, ale to tylko potęgowało ból. Zachłysnęłam się powietrzem.
Mężczyzna oderwał wargi od mojej szyi i rzucił mną o ścianę. Widziałam, jak moja własna krew rozbryzguje się na jej białej powierzchni.
Przeskoczyła mi jakaś kość w ręce. Byłam zbyt przerażona, by zastanawiać się, co się stało. Mogła być złamana, ale równie dobrze tylko stłuczona. W tej chwili bardziej interesował mnie Peeta. Musiał przecież usłyszeć hałasy.
Klaus stał nade mną i oblizywał swoje umazane krwią wargi. Wydawał się napawać moim widokiem. Uśmiechnął się pogardliwie, odsłaniając kły. Były nienaturalnie długie i lśniły bielą w świetle jarzeniówek.
Powietrze obok niego zawibrowało i po chwili Peeta przygwoździł go do lustrzanej ściany po drugiej stronie pokoju. Wystarczył mu ułamek sekundy, by w odbiciu ocenić mój stan. Jego twarz zamiast oczekiwanej przeze mnie złości, nie wyrażała zupełnie nic. Jakbym była mu obojętna.
- Witaj, bracie – wychrypiał Klaus.
Peeta trzymał go za ramiona, ale był zbyt słaby na odparcie ataku. W mgnieniu oka mężczyzna popchnął go na szklany stolik obok mnie. Rozległ się cichy jęk. To niewątpliwie musiało go zaboleć. Siła uderzenia była tak duża, że odłamki szkła rozsypały się na wszystkie strony. Część doleciała do mnie.
- Klaus. – Peeta podniósł się z podłogi. Całą swoją uwagę skupił na naszym nieproszonym gościu. Mnie nie zaszczycił już ani jednym spojrzeniem.
- Kopę lat, prawda?
W odpowiedzi mój chłopak skoczył na brata i wymierzył mu krótką serię ciosów, zanim ten go nie odepchnął. Klaus był zdecydowanie silniejszy, jego muskulatura większa i miał wprawę w walce, której był pozbawiony Peeta. Wiedziałam, że kiedyś trenował karate i krav magę, ale zrezygnował ich z nieznanych mi przyczyn. Podejrzewałam, że o nie miało dużego znaczenia dla całej sprawy, był wampirem i szczycił się doskonałą pamięcią. Domyślałam się jednak, że brakowało w tym praktyki.
Moje powieki robiły się coraz cięższe, czułam, jakby były z ołowiu. Z sekundy na sekundę unosiłam je z większym wysiłkiem.
Usłyszałam dźwięk łamanego drewna. Nie miałam siły, by zobaczyć, co się dzieje. Zamknęłam oczy i nie byłam wstanie ich otworzyć. Tępy ból pulsował mi z tyłu głowy, czułam nieprzyjemne mrowienie w barku, a do tego paliło mnie gardło. Nozdrza wypełniał metaliczny zapach krwi, od którego robiło mi się słabo i resztkami wolnej woli walczyłam z odruchami wymiotnymi.
- Peeta… - wyszeptałam słabo. Pewnie na marne, bo mógł mnie nawet nie usłyszeć.
Odgłosy walki cichły z każdą minutą. To zajście uświadomiło mi, że nie wiem o swoim chłopaku wielu rzeczy. Nie raczył choćby napomknąć, że ma brata. I że on także jest wampirem.
Nie wiem, ile leżałam na zakrwawionej podłodze bez ruchu. Mimowolnie zaczęłam liczyć swoje świszczące oddechy, ale wkrótce nie mogłam się na tym skupić, więc przestałam przy dwusetnym pięćdziesiątym czwartym.
Czyjeś ręce podniosły mnie i przygarnęły do swojej szerokiej piersi. Miałam złe przeczucia, ale ból skutecznie odwracał od nich moją uwagę.
- Będzie jeszcze gorzej, ale zaufaj mi, Weroniko – wyszeptał mi ktoś do ucha. Z lekkim opóźnieniem dotarło do mnie, że to nie był głos Peety.
Ogarnęła mnie panika. Otworzyłam oczy i zaczęłam lustrować wzrokiem pokój. Na jego środku leżał blondyn z szeroko otworzonymi oczami, które wpatrywały się we mnie, ale nie wyrażały nic, były zupełnie puste. Z jego torsu zaś sterczał wielki kawałek drewna. Wyrok śmierci.
Nigdy nie czułam takiej rozpaczy, jak w tamtej chwili. Moje serce dosłownie rozleciało się na kawałki, gdy dotarła do mnie prawda.
Krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać. Klaus trzymał mnie jednak w stalowym uścisku. Usłyszałam dźwięk rozdzieranej tkaniny, a później jego ręka z otwartą raną przykryła mi usta.
- Pij – powiedział spokojnie.
Opierałam się, ale kilka kropel jego krwi i tak spłynęło mi do gardła. Przeniosłam dłonie, żeby oderwać się od jego ręki, ale było za późno. Sparaliżował mnie strach.
Klaus zaśmiał się i bez wysiłku skręcił mi kark. W uszach jeszcze długo słyszałam odgłos moich własnych pękających kości.

--------------------------------

HAPI BERFDEJ TU JU! HAPI BERFDEJ TU JU!

Jesteś dziwna, lecz nienaiwna
Z Romkiem spotykasz, przed prawdą umykasz,
Czeko to boli, siedzi w niedoli,
Bloga prowadzisz, kadzidłem mi kadzisz,
Domagasz się zombie, z Volkswagenem kombi,
Oczy ci krwawią, pokarm zostawią,
Me umiejętności, tak że brak gości,
Się załamujesz, lecz dalej blogujesz,
Wytrzymaj do końca, złap pocztę i gońca,
Nie mam pomysłu, bez tego wymysłu,
To jest żałosne, bardziej niż sceny "miłosne".
Starzejesz się, panno, żeliwna wanno.
Emerytura za progiem, nazwiesz ją Bogiem.
Nie wiem jak skończyć, może wyłączyć.
Wszystkiego dobrego, życia obfitego.
I nowej psychiki, może z fizyki.

Ewa i jej pseudo umiejętności poetyckie... xDDD
Przepraszam, że musiałaś to czytać xDDD

Najlepszego ;*


 PS.
Pamiętasz to?! :O


 PPS. KLIKNIJ W OBRAZEK. :D

wtorek, 14 stycznia 2014

Carpe Diem

Otacza mnie bezkresna pustka. Gdzie bym tylko spojrzała, zobaczyłabym ciemność. Teraz mam zamknięte oczy, bo nic mnie nie dołuje od niemożności zobaczenia tego, co mnie otacza.

Spod moich powiek wypływa pojedyncza łza. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobili. Wysłali mnie tu wbrew mojej woli. Każdy na moim miejscu byłby wściekły, ale ja nie jestem. To nie ma sensu. Nienawiść wypaliła się we mnie kilkaset lat temu. Teraz ogarnia mnie jedynie niewysłowiony żal.

Moją twarz smaga lodowaty powiew wiatru, który bierze się znikąd. Przyciskam zimne dłonie do tyłu głowy i próbuję powstrzymać się od krzyku. Wiem, że to nic nie da.

Nic. Absolutnie nic.

Zamiast poddać się, staję na dwóch nogach. Unoszę rękę przed siebie i zataczam nią z pozoru niemające sensu kółka. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, pomyślałby, że mam coś z głową. Nikt jednak nie może wiedzieć, że tu jestem. Nikogo tu nie ma. A to jedyny sposób, żebym nie zwariowała.

Zaciskam mocniej powieki i przenoszę się umysłem w kompletnie inne miejsce. Tam jest ciepło i jasno. Słońce wygląda zza chmur i oblewa mnie swoimi złotymi promieniami. To poddaje mi pewien pomysł.

- Słońce – szepczę, ledwo poruszam ustami.

W tym świecie także robi się jasno. Nie ulegam jednak pokusie i nie otwieram oczu. Napawam się tylko ciepłem, które okala moją twarz.

Teraz wyobrażam sobie wodę; niekończące się morza i bezkresne oceany. Pomiędzy nimi zaś skrawki lądu, mniejsze, większe i takie w sam raz. I to też się urzeczywistnia.

Następne w kolejce stoją rośliny i zwierzęta. Po chwili słyszę śpiewy ptaków i szum drzew. Moje nozdrza wypełniają się zapachem mleka kokosowego.

Teraz już nie wytrzymuję. Otwieram oczy i z obawą zerkam na nowy świat. Z mojej piersi wydobywa się tęskne westchnienie. Wszystko jest idealne.

Wiatr rozwiał chmury, pozostawiając błękitne niebo. Słońce świeci wysoko na wszystkie kolory tęczy; czerwony, fioletowy, żółty… Najwięcej razy jednak przybiera moje dwie ulubione barwy: zielony i niebieski.

Przenoszę wzrok trochę niżej i wpatruję się w wielkie palmy kokosowe. Na ich czubkach siedzą małpy z pomarańczowymi i różowymi futerkami. Na palcu jednej z nich dostrzegam brylantowy pierścionek. Uśmiecham się pod nosem na ten widok.

Na wysokości gałęzi drzew mewy wraz z orłami latają obok siebie i razem zdobywają pożywienie. Nikogo jednak nie krzywdzą. W tym świecie do przetrwania wystarczą im jedynie rośliny.

Na poziomie ziemi rosną wszelkiego rodzaju kwiaty; róże, tulipany.. We wszystkich możliwych kolorach, zaczynając od standardowych, a kończąc na takich, który widzę pierwszy raz w życiu.

Zza chryzantemami dostrzegam wyzierającą do mnie fretkę. Przez moment patrzy mi w oczy i uśmiecha się niepewnie. Jej czarne futerko podnosi się i gęstnieje. Zwierzątko staje na tylnych łapkach, macha mi jedną z przednich i znika w zaroślach.

Zdaję sobie sprawę, że to miejsce przypomina moją rodzimą planetę. Nie chcę tego, dlatego też nie przestaję dodawać nowych rzeczy.

Ledwo moja myśl opuszcza umysł i już staje się czymś więcej niż tylko wyobrażeniem, staje się w zupełności realną cząstką, nowym istnieniem, które wprowadza się do tego świata.

Oszołomiona mrugam powiekami, raz, drugi, ale skrzydlate stworzenia, otoczone aurą tajemniczości i piękna nie znikają.

Wróżka z kręconymi zielonymi włosami mija mnie ze świstem, gdy pokonuje opór powietrza. Jej skrzydła wydają z siebie cudowne dźwięki, które w połączeniu z innymi tworzą nieprawdopodobną i niepojętą muzykę.

W natłoku wrażeń tracę poczucie czasu. Nie wiem, ile go minęło od momentu, w którym spowijała mnie ciemność. Domyślam się jednak, że dość dużo. Nie dałoby się stworzyć czegoś tak pięknego w kilka minut. Musiałam znajdować się tu już bardzo długo.

Nie wiem także, od kiedy między dwoma kasztanowcami, których korony zwisają ku sobie, tworząc zielony łuk, stoi nieziemsko przystojny chłopak ubrany w biel. Z tyłu jego pleców wyrastają mieniące się w słonecznym świetle skrzydła, także w jasnym odcieniu bieli. Podświadomie domyślam się, kto to jest.

Gabriel.

Podchodzi do mnie pewnym krokiem i staje dokładnie naprzeciwko mnie. Jego twarz jest tak blisko mojej, że mogę policzyć ciemne plamki na jego tylko o odcień ciemniejszych tęczówkach. Gdy ujmuje moje drżące dłonie, pytam:

- Co teraz?

Muszę odczekać dłuższą chwilę, zanim usłyszę odpowiedź:

- Carpe diem. Chwytaj dzień.

Przykłada opuszki palców do mojego policzka i szepcze coś do siebie. Ułamek sekundy później rozpływa się w powietrzu, zostawiając mnie zupełnie samą w moim nowym świecie. Jedynie mgła wisząca w miejscu, w którym przed chwilą stał oraz lśniące bielą pióra unoszące się jeszcze w powietrzu świadczą o tym, że go sobie nie wymyśliłam.

----------------------------------------

Notka specjalnie dla Weroniki! Z jednej strony ucieszysz się, że nie ma Kendalla, ale z drugiej jest nudna jak flaki z olejem xD.

Odnośnie komentarza Sanny pod ostatnią notką. Mam do ciebie pytanie. Nie lubisz takich rodzai notek w sensie love story czy takiego gatunku, w jakim była napisana ta ostatnia, The Smell Of Death? Fajnie by było, gdybyś odpowiedziała ;)

A teraz trochę logistyki.
20 stycznia dodam opowiadanie dla Weroniki. I teraz fani Pamiętników Wampirów oraz Igrzysk Śmierci się ucieszą. Rushers także znajdą coś dla siebie. Więc serdecznie zapraszam :D
Natomiast później... Z kim chcecie kolejne opowiadanie? James? Kendall? Logan? Carlos? Piszcie w komentarzach żebym wiedziała, które dodać. Być może niedługo mój komputer wróci z serwisu i będziecie mieli większy wybór w kwestii opowiadań ;)

Dziękuję wam za wyświetlenia i komentarze! ;*


 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

The Smell Of Death

Nieważne, że było ciemno i zimno. Skórę miałam ścierpniętą, a palce skostniałe. Mimo to czułam się dobrze. Moje serce było rozpalone do czerwoności, a dusza w najlepsze hulała sobie na Hawajach i tylko to poprawiało mi humor.

Każdy człowiek ma marzenia i musi walczyć z niedyspozycją organizmu. Tak jak ja w tym wypadku.

Z kuchni znowu dochodziły mnie odgłosy kłótni. Zamknięte drzwi trochę je tłumiły, ale i tak słyszałam każde słowo.

Rzuciłam się na łóżko ze łzami w oczach. Powoli zaczynałam tracić już nawet tę resztkę nadziei, która jakimś cudem we mnie została. Jakbym zapomniała, że jej zapasy wyczerpałam już dawno temu, a ta odrobina znalazła się tam przez przypadek. Teraz nawet i ona nikła.

Włożyłam w uszy słuchawki i włączyłam muzykę. Nie zwróciłam nawet zbytniej uwagi na wybór piosenki. Chciałam po prostu nie musieć tego wszystkiego słyszeć.

Zakryłam twarz kołdrą. Teraz znajdowałam się w świecie, którego nikt nie miał prawa zniszczyć. Chyba, że było się Nią.

Ale był w nim On. I ta lepsza wersja mnie. Niepowtarzalna, pewna siebie piękność z dobrymi ocenami, kochającą rodziną i wspaniałym chłopakiem. Z osobami i rzeczami, których nie miałam w realnym świecie.

Wystarczyło, żebym lekko przymknęła powieki, tylko je zmrużyła, i świat wydawał się nagle mieć sens.

Przed oczami stanęła mi Jego twarz. Osoby zbyt doskonałej, by nosić jakiekolwiek ze znanych mi ludzkich imion. Żadne nie było dość dobre.

Nie pasowało do brązu Jego oczu, która przeszywała mnie na wskroś, ilekroć na mnie patrzył.

Do jaśniejszych pasm włosów wypłowiałych od słońca.

Lśniących bielą równych zębów.

Ciepła zachrypniętego głosu.

Nieskazitelnych rysów twarzy z cieniem zarostu na brodzie.

Brunet złapał mnie za rękę i splótł swoje palce z moimi – bez wysiłku, jakby to było normalne.

Otóż nie. Nie w moim świecie. W naszym wspólnym tak.

Chłopak kciukiem zaczął zataczać delikatne kółka po moich przegubach.

- Rozluźnij się – powiedział z anielskim uśmiechem.

W oka mgnieniu sceneria zmieniła się – już nie wisieliśmy w próżni na białym tle, tylko stąpaliśmy boso po miękkich kwiatach. Po różach bez kolców, polach czerwonych tulipanów, by zatrzymać się na plantacji czarnych przebiśniegów.

- Pięknie tu – szepnęłam bardziej do siebie niż do Niego.

Zamknęłam oczy i dodałam jeszcze kilka szczegółów. Zapach frezji i świeżo pieczonego chleba, który wypełniał nasze nozdrza, ciche trele ptaków, jako tło, ciepłe promienie słońca i chłodny pomruk wiatru muskający nasze skóry.

Nie zapomniałam także o ubraniach.

Dla siebie wybrałam długą koronkową suknię w kolorze kobaltowego błękitu, złote spinki powkładane w luźnego koka, ozdobny naszyjnik z kamieniem lapis-lazuli, a do tego współczesne Vansy.

Otworzyłam oczy i skierowałam wzrok na Niego. Jemu zaś przypadła w udziale szara koszula z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami i która doskonale podkreślała muskulaturę Jego ciała.

Brązowe włosy miał już zmierzwione, jakby dopiero, co przeczesał je palcami.

Posłałam mu swój firmowy uśmiech i wzruszyłam ramionami. Moje ciało wykonywało bardzo powolne i delikatne ruchy. Jakby bało się konsekwencji.

Puściłam Jego rękę i opadłam na miękkie posłanie z kolorowych jesiennych liści. Moje myśli tak szybko zmieniły podłoże, że nawet tego nie zarejestrowałam.

Zanurzyłam palce tym razem w nagrzanej ziemi. Była lekko wilgotna, ale i taka miękka…

I to gdzieś w tym momencie świat snu przejął moją historię i zaczął pisać własną. Albo raczej Ona ją przejęła.

Czyjś cień padł na moją twarz. Promienie słońca tworzyły wokół intruza aureolę ze światła.

Chciałam, ale byłam zbyt ociężała, by się podnieść i poznać obcego.

Suknia zrobiła się piekielnie ciężka i całą swoją masą przyciskała mnie do twardej już ziemi. Do ziemi skutej lodem nienawiści.

Postać nieznajomego nabrała wyrazu, wyostrzyły się konkury. A do tego zrobiła się dobrze znajoma.

To był On.

Albo raczej jego ciało za dziesięć lat. Wciąć doskonałe. Ciekawe, czy już wtedy otrzyma ode mnie imię.

Jego twarz zaraz została zastąpiona głową różowego słonia z zieloną trąbą.

Zrzucił na ziemię obok mnie słownik ortograficzny, który w kontakcie z podłożem wydał dźwięk tłuczonego szkła.

Tylko, że ten odgłos był prawdziwy, pochodzący z prawdziwego świata.

Rzeczywistość zaczęła targać mną na wszystkie strony. Zanim zdążyła mnie wyszarpnąć ze snu, pojawiła się Ona – zjawiskowo piękna nimfa, wyglądająca niczym postać królewny z baśni.

Kruczoczarne włosy i śnieżnobiała cera, a do tego karminowe usta i miodowe oczy, które miotały płomienie.

Czarownica uśmiechnęła się złowieszczo, a na jej ramieniu pojawił się czerwony wąż. Chwilę później z jej oczodołów zaczęły wychodzić robaki.

- Nie! – krzyknął On.

Biegł przez unaoczniony przez Nią śnieg, ale był za daleko. Zdążyła już zmienić się w czarnego jastrzębia.

- On. Jessssst. Mój. – Wysyczała głosem podobnym do bazyliszka.

Uniosła swoje ptasie cielsko do góry i zaatakowała dziobem prosto w moje serce.

~*~


                Obudziłam się zlana zimnym potem. Słuchawki wypadły mi z uszu, gdy gwałtownie usiadłam na łóżku.

Trzęsły mi się ręce, a po policzkach ściekały mi łzy. Przednia część koszuli nocnej była pokryta zakrzepłą krwią i czarnymi piórami.

Jeśli to był sen, to w takim razie, dlaczego byłam brudna?

I dlaczego w drzwiach mojego pokoju stał On?

- Hej – powiedział i uśmiechnął się ciepło.

Musiałam rozdziawić usta ze zdziwienia, bo chłopak podszedł do mnie i delikatnie mi je zamknął, muskając przy tym zimnymi opuszkami palców moją skórę.

- Co ty… - zaczęłam, ale w tym momencie do pokoju wtargnął lodowaty podmuch wiatru.

Wtargnął mimo zamkniętego okna.

- Przyszła – wyjaśnił On i odsunął się ode mnie na odległość kilku kroków.

Zadrżałam. W pokoju robiło się coraz zimniej. Zasłony powiewały na wietrze. Wydychane przeze mnie powietrze tworzyło obłoczki pary.

Zapadła ciemność, nawet latarnie na ulicy zgasły. Było niewiarygodnie cicho.

Czułam, że coś się zbliża, coś niewątpliwie większego i mocniejszego ode mnie i Jego razem wziętych.

A potem w progu stanęła rozświetlona postać. Jej postać.

Emanowała nieprawdopodobnym blaskiem, przerażającym blaskiem, którego nie była wstanie pojąć. Jakby była chodzącym świetlikiem.

Przekonałam się jednak, że w jej przypadku to tylko mała sztuczka.

- No – odezwała się perlistym głosem, ukazując wysunięte na wierzch kły. – W końcu cisza.

Nie do końca zrozumiałam, o co jej chodziło, ale miałam rację.

Tak.

Było cicho.

Nikt się nie kłócił, nie bił.

Było inaczej, niż gdy zasypiałam. A to oznaczało tylko jedno.

Może tata się zmienił, gdy zaczął pić po śmierci mojej siostry, wszczynał awantury i zranił mnie i mamę na wiele różnych sposobów, ale kochałam go. Albo raczej jego wersję sprzed pustych butelek po wódce walających się po mieszkaniu.

Mój umysł wypełniły radosne wspomnienia. Uśmiechnięta mama, radosny tata i roześmiana siostra.

A później sceneria, gdy wszyscy stoimy nad jej grobem.

- Nie dziękuj – powiedziała z udawanym szczerym uśmiechem. – Mam więcej.

I pokazała mi jeszcze jedną scenę.

Twarz Jego zniknęła mi z oczu. Zamiast tego stałam nad grobami swoich rodziców, dziadków, Jego…

Ona nie wie, że tu jestem,  usłyszałam w głowie znajomy głos, przełamujący się przez zimno i dodający otuchy. Nie widzi mnie.

- Co ci zrobiłam? – wydarłam się do Niej na całe gardło.

- Byłaś za głośno.

Machnęła dłonią i obraz grobów zniknął równie szybko, jak się pojawił.

Uniosła do góry lśniący czerwienią nóż i oblizała ostrze ociekające krwią.

- Nie.

W moim głosie było więcej hardości, niż myślałam.

Odrzuciłam kołdrę i pognałam do drzwi. Wiedźma nie usunęła mi się z drogi, tylko stała i przyglądała mi się z pogardą.

Przejście przez jej ciało przypominało przejście pod strugą zimnej wody. Mimo to jednak nie byłam mokra.

Do kuchni wpadłam potykając się o własne stopy.

Przez chwilę myślałam, że to znowu jakiś sen, ale nie tym razem.

Sparaliżował mnie widok, który zobaczyłam.

Moi rodzice leżeli na podłodze w kałuży krwi.

A On zniknął. Nie było go. I nic nie pozwalało mi choćby pomyśleć, że kiedykolwiek był prawdziwy.

- Taak… - zaskrzypiała i spojrzała na posadzkę zasłaną ciałami moich bliskich. Na swoje dzieło. – A ty będziesz następna.

-------------------------------------

Takie trochę makabryczne. Kolejne z zamówień. Tym razem dla Weroniki. Jeśli zdążyliście się zorientować, opisany chłopak to James.
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia (kolejny równy tysiąc) i komentarze! Niedługo będzie fajna liczba : 777 :D
A teraz pytanie, na które odpowiedź wymaga od was odrobiny zaangażowania:


KTO ZAMIERZA CZYTAĆ JESZCZE TEGO BLOGA?


Odpowiadajcie w komentarzach, żebym wiedziała, ilu was jest. ;)


Do następnej notki (jeśli chcecie) ;)