wtorek, 31 grudnia 2013

Ticket to Christmas: Part 3

- Kendall? – Zaczęłam cicho. Uśmiechnęłam się niepewnie, gdy odwrócił głowę w moją stronę. Intensywna zieleń jego oczu zachęciła mnie do kontynuowania. – Gdy mówiłeś w parku, że Lena i Emily są ze sobą bardzo związane, nie sądziłam, że aż tak.

- Ja bym tego tak nie określił – powiedział, sięgając po moją dłoń. – Zdumiewa mnie to za każdym razem, gdy je widzę. One żyją dla siebie, jeśli jednej by coś się stało, druga by tego nie przeżyła. Lena i Mike spełniają każdą zachciankę Emily. Jestem pewien, że wyrośnie z niej najbardziej rozpieszczone dziecko w całych Stanach. – Zaśmiał się cicho.

Uwielbiałam jak Kendall się śmiał. To był najpiękniejszy dźwięk pod słońcem. Ścisnęłam jego dłoń i zaczęłam bawić się palcami. Na opuszkach miał zgrubienia od częstego grania na gitarze, które dodawały mu uroku i sprawiały, że stawał się bardziej realny, normalny. Chciałam pocałować każde z nich osobno, ale chciałam też dowiedzieć się więcej o mojej przyszłej ciotce. Oczywiście mogłabym zasypać go gradem pytań, gdy znajdziemy się w jego pokoju, ale wolałabym wiedzieć możliwie jak najwięcej o swojej przyszłej rodzinie przed kolacją wigilijną. Jakimś cudem zostaliśmy sami w salonie, w tle cicho chodził jedynie telewizor, więc postanowiłam wykorzystać okazję i delikatnie wybadać sprawę.

- Od samego początku, od narodzin Emily tak się zachowują?

- Od jakichś pięciu miesięcy. Od chwili, w której mała do nich trafiła – powiedział, nie zwracając na swoje słowa większej uwagi. Patrzył mi w oczy i wyczytał z nich zdezorientowanie. Uświadomił sobie swój błąd i począł mi wszystko wyjaśniać. – Lena bardzo długo nie mogła mieć dzieci. Lekarze stwierdzili u niej bezpłodność. Próbowali na niej wszystkiego, począwszy od normalnego leczenia stosowanego w takich przypadkach, a kończąc na terapiach eksperymentalnych.

- Chciałam się poddać, ale wtedy pojawiła się Emily – dobiegł nas słaby głos Leny. Stała w drzwiach do salonu i patrzyła na mnie ze słabym uśmiechem. Zrobiło mi się wstyd.

- Nie wiedziałem, że tu jesteś – zaczął Kendall, podnosząc się z kanapy. – Nie chciałem mówić nic, czego sama byś nie chciała. Nie chciałem cię urazić.

- Nie uraziłeś – prawie weszła mu w słowo. – Ewa nie słyszała najlepszej i najciekawszej części tej historii.

Tym mnie zdezorientowała. Do tego uśmiechnęła się krzepiąco i usiadła obok mnie na kanapie na miejscu, które przed chwilą zwolnił Kendall.

- Lena… - tym razem to ja się do niej zwróciłam. Dziewczyna jednak uciszyła mnie gestem.

- Kendall, wynocha. – Machnęła na niego żartobliwie ręką, a chłopak pod wpływem jej bacznego spojrzenia wyszedł z pokoju. Wiedziałam, że próbował nawiązać ze mną kontakt bez użycia słów, ale ja specjalnie odwróciłam głowę i zaczęłam udawać, że pasjonują mnie reklamy w telewizorze.

- Nie chciałam, żebyś poczuła się niekomfortowo – ponowiłam próbę przeprosin, tym razem w imieniu i swoim i Kendalla.

- Nie uraziliście mnie – powtórzyła hardo. – Może mówienie o tym, co kiedyś mi się przydarzyło nie jest dla mnie łatwe, ale jest zdecydowanie lepiej niż było. Uważam, że powinnaś wiedzieć, do jakiej rodziny niedługo wejdziesz.

Zamarłam.

- Skąd…? – urwałam, niezdolna do znalezienia odpowiednich słów.

Lena sięgnęła po moją prawą dłoń i przejechała palcem po pierścionku. Z jej piersi dobyło się ciche westchnienie.

- Jest piękny – szepnęła w zachwycie. – Domyśliłam się, że skoro nosisz pierścionek babci Rose, to musi coś być na rzeczy.

Teraz pozostawało mi opracować taktykę na szybkie i niekoniecznie bezbolesne zabójstwo Kendalla. Jak mógł mi nie powiedzieć, że mój pierścionek zaręczynowy kiedyś należał do jego babci? Do tej samej, u której spędzamy święta? Nie zdążyłam przetrawić tej informacji, bo skupiłam się na tym, co Lena miała mi do powiedzenia.

- Gdy jeszcze byłam w liceum, zakochałam się w takim jednym chłopaku. Był bardzo przystojny. Wszystkie dziewczyny marzyły, żeby, choć raz na nie spojrzał. Leciały na niego jak muchy na lep. Przyjaciółka mówiła mi, że związek z nim nie wyjdzie mi na dobre. Ja ją jednak ignorowałam. Zabiegałam o jego względy, o jego uwagę.

Moja cierpliwość została wynagrodzona. W końcu zaprosił mnie na randkę. Oczarowywał mnie swoim zachowaniem, tym, co mówił i robił. Na tej randce się nie skończyło. Po niej były kolejne i kolejne. Chodziliśmy na kolacje, na imprezy. Zabierał mnie nawet na spotkania ze swoimi kumplami. Zgrywał chłopaka idealnego. Z dnia na dzień zakochiwałam się jeszcze bardziej. Był moment, w którym myślałam, że to ten jedyny. Na nudnych lekcjach nawet snułam plany odnośnie naszej przyszłości. Myślałam, jaką suknię założę na nasz ślub. Żałosne, wiem, ale wtedy nie umiałam inaczej.

Po którejś z imprez poszliśmy do łózka. Byłam wtedy po kilku piwach, ale nie odmówiłam mu. Byłam pewna jego uczuć, mogłabym sobie uciąć rękę, że mnie kocha. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo dzisiaj byłabym bez ręki. – Posłała mi uśmiech.

- Wkrótce zorientowałam się, że jestem w ciąży. W tamtej chwili, gdy patrzyłam na test ciążowy byłam przekonana, że mój świat się zawalił. Wmawiałam jednak sobie, że damy radę. Miłość miała pokonać wszystko.

Gdy mu powiedziałam o dziecku, nigdy nie widziałam go tak szczęśliwego. Obiecał, że wszystko będzie dobrze i sobie poradzimy. Załatwił mi zaufanego ginekologa, który rzekomo miał sprawdzić, czy z ciążą wszystko jest w porządku. Gdy się zorientowałam, kim tak naprawdę był ten wybitny specjalista, było za późno. Zrobiono mi nielegalną aborcję.

Wtedy nie docierało do mnie, co się stało. Przegraliśmy proces w sądzie. Rodzice tego chłopaka sypnęli kasą i zatuszowali całą sprawę. Konsekwencję tamtego zdarzenia odbiły się na mnie dopiero, gdy poznałam Mike’a. Pobraliśmy się zaraz po ukończeniu studiów. Miłość do niego przyćmiła miłość do tamtego chłopaka.

Pragnęłam założyć rodzinę, taką prawdziwą. Długo nie mogliśmy mieć dzieci. Gdy dowiedziałam się, że aborcja została przeprowadzona nieprawidłowo i z tego powodu jestem bezpłodna, załamałam się. Nie chciałam jeść ani wychodzić z domu. Mike skakał koło mnie i mi dogadzał, a ja traktowałam go jak zimna suka. Wyszłam jednak z depresji, właśnie dzięki Mike’owi. W tamtych chwilach był przy mnie. Pokochałam go nawet jeszcze bardziej. Wtedy obiecałam sobie, że już nigdy nie będzie cierpiał z mojego powodu.

Mike pracuje w szpitalu. Niecałe pół roku temu trafiło do niego małżeństwo z małym dzieckiem. Mieli poważny wypadek. Emily przeżyła cudem. Wszystko, dlatego, że nie była przypięta pasami i wypadła z samochodu. Jej rodzice nie mieli już tyle szczęścia. Jej ojciec zginął na miejscu a matka w karetce. Od tamtej chwili Emily jest z nami. Nie byliśmy wstanie jej oddać. Jest najcudowniejszym dzieckiem, jakie tylko mogłam sobie wymarzyć.

Zaniemówiłam. Nie sądziłam, że kobieta w wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat już dźwiga ze sobą taki bagaż doświadczeń.

- Tylko proszę, nie współczuj mi. Mam tego dość.

- Nie chciałam. Po prostu nie wiem, co mam powiedzieć. Jedynie współczucie wydaje mi się być adekwatne do sytuacji – powiedziałam, wbijając wzrok w swoje palce.

- Nie masz żadnych pytań?

- Właściwie to mam jedno. – Zawahałam się. – Dlaczego ani razu nie nazwałaś tamtego chłopaka po imieniu?

W chwili, w której te słowa zabrzmiały między nami, już tego żałowałam. Lena uśmiechnęła się do mnie, ale jej oczy pozostawały smutne.

- Wydaje mi się, że jeżeli w twojej pamięci pozostanie on bezimienny, to mnie łatwiej będzie zapomnieć. Jeśli jednak chcesz wiedzieć, on nazywał się Christian.

Ogarnął mnie niewysłowiony smutek i poczucie winy. Nie wiem, dlaczego, ale pod wpływem impulsu uściskałam gorąco Lenę. Próbowałam przekazać jej mentalnie, że wszystko będzie dobrze. Emily miała zaledwie cztery lata i miała najprawdopodobniej najlepszych rodziców pod słońcem. Niewątpliwie była wielką szczęściarą, że trafiła do takiej rodziny zastępczej a nie do innej.

Lena odwzajemniła uścisk. Siedziałybyśmy pewnie tak jeszcze długo, gdyby nie doszło nas wołanie Emily:

- Pierwsza gwiazdka! Już jest!

Dziewczynka oderwała swoją pucołowatą twarzyczkę od szyby. Podbiegła do swojej mamy i wpadła jej w objęcia. Lena wzięła ją na ręce i zaczęła łaskotać, wywołując przy tym perlisty śmiech u małej. Byłam ciekawa, ile zrozumiała z naszej rozmowy.

Zaraz, gdy zniknęły w kuchni, w drzwiach pojawił się Kendall. Podszedł do mnie szybko i uściskał mnie mocno. Tego właśnie było mi potrzeba. Byłam, co prawda na niego wkurzona, że nie powiedział mi prawdy o pierścionku, ale o to będę mogła zrobić mu wyrzuty później.

- Chodźcie. Kolacja gotowa. – Babcia Rose wyjrzała zza ściany.

Chłopak podał mi rękę i pomógł mi się ponieść z kanapy. Uśmiechnął się do mnie krzepiąco i zaprowadził do jadalni, gdzie wszyscy już na nas czekali. Zgaduję, że nie byli tak zdenerwowani jak ja. Czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła i wykręca przy tym fikołki. Jeśli w ogóle coś dzisiaj zjem, będzie to cud.

Zajęliśmy miejsca stojące obok swoich krzeseł. Nawet zwykle żywa Emily grzecznie była na rękach u Mike’a.

Byli tu wszyscy, cała rodzina Kendalla. Jego rodzice, babcia i dziadek, bracia, ciotki, wujkowie, kuzyni… Nagle pierścionek zaręczynowy zaczął nieznośnie ciążyć mi na palcu. Byłam wdzięczna, że po swojej lewej stronie miałam Kevina a nie Kathy czy Kenta. Z nerwów zawiesiłam wzrok na Emily. Dopiero wtedy mogłam porównać sobie jej wygląd do jej przybranych rodziców. Na pierwszy rzut oka wyglądali normalnie. Dziewczynka miała sięgające ramion blond włosy. Jedynie po rysach twarzy można byłoby się domyślić, jaka jest prawda.

- Zanim cokolwiek zrobimy – zaczął Kendall – chcielibyśmy wam coś powiedzieć.

Chłopak splótł swoje palce z moimi i uniósł nasze złączone ręce do góry tak, że pierścionek był dobrze widoczny.

- Zaręczyliśmy się – skończył z łobuzerskim uśmiechem.

Z obawą powiodłam wzrokiem po twarzach już wkrótce i moich bliskich. Żadne z nich nie wyglądało na zaskoczonych. Uśmiechali się tylko szeroko a najszerzej babcia Rose. Potem zaczęli nam składać gratulacje. Ściskali i całowali w policzki. Rozczulali się, że jesteśmy piękną parą i że życzą nam szczęścia. Kenneth z Kevinem i kuzynem Danem nawet rzucali między sobą uszczypliwe uwagi pod naszym adresem. Niektóre z nich dotyczyły trzymania pod pantoflem i braku różnorodności seksualnej. Normalnie nie pozwoliłabym im na to, ale wtedy zrozumiałam, że takie gadanie jest wyrazem akceptacji dla mnie, jako nowego członka rodziny.

Przechodziłam z rąk do rąk. Minął dłuższy czas, zanim znalazłam się w objęciach Kendalla. Chłopak już trzymał w ręce opłatki. Podał mi jeden z nich.

- Więc… Czego mi życzysz? – zagaił radośnie. – Oprócz normalnych braci.

Zaśmialiśmy się razem.

- Nie wiem. Pieniądze masz, sławę masz, szczęśliwy chyba jesteś…

- Nie chyba, ale na pewno.

- Pozostaje tylko zdrowie.

Kendall zamyślił się.

- A ja tobie życzę, żebyś wytrzymała ze mną przez długi, długi czas.

Spojrzałam na niego spode łba. Zagryzłam wargę, żeby nie parsknąć. Po głębszej analizie tego, co powiedział, doszłam do jednego wniosku:

- Masz rację. To mi się przyda.

I roześmiałam się.

- Kocham cię – szepnął, całując mnie w kącik ust.

Moje ciało natychmiast zareagowało na jego dotyk. Serce zaczęło mi bić szybciej. Wiedziałam jednak, że nie mogę sobie pozwolić na stratę głowy. Musiałam jak najszybciej coś wyjaśnić.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o pierścionku?

Kendalla zamurowało. Popatrzył na mnie przytomnym wzrokiem, ale jakby mnie nie widział.

- Bałem się, że gdy powiem ci prawdę, nie będziesz chciała go nosić. Nie chciałem wywierać na ciebie zbyt dużej presji.

- Jest przepiękny.

Powstrzymując łzy, rzuciłam mu się na szyję. Wtuliłam policzek w zagłębienie pod jego obojczykiem i odetchnęłam głęboko. Moje nozdrza wypełnił najcudowniejszy zapach pod słońcem.

- Kochani – Kevin przerwał, stukając o kieliszek. – Może wzniesiemy toast za naszego drogiego Kendalla i jego narzeczoną, Ewę? – W tym momencie jego spojrzenie padło na naszą dwójkę. – Hej, hej. To jeszcze nie jest noc poślubna.

Cały salon wypełnił się gromkim śmiechem. Nawet my z Kendallem zachichotaliśmy i odrobinę zmieszani odsunęliśmy się od siebie.

Może jednak niepotrzebnie się zamartwiałam. Rodzina Schmidtów traktowała mnie już jak jej pełnoprawnego członka. Miło było mieć ludzi, którym na tobie zależało. Zwłaszcza, gdy ja spaliłam już chyba wszystkie mosty dzielące mnie od swoich bliskich.

------------------------------------------------
Nom.. To ostatnia notka w tym roku i może chyba nawet w ogóle... Dziękuję za 32 tysiące wyświetleń! :D

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku :D


W Nowym Roku życzę Ci:
12 miesięcy zdrowia,
53 tygodni szczęścia,
8760 godzin wytrwałości,
525600 minut pogody ducha
I 31536000 sekund miłości.



Kasy Kulczyka,
Fury Rydzyka,
Mocy Pudziana,
Chaty Beckhama,
Humoru od rana,
Cholesterolu w normie
Oraz świętowania Nowego Roku
W dobrej formie


Ile w Chinach Chińczyków,
Ile w Indiach koralików,
Ile w Polsce bocianów,
Ile w Turcji dywanów,
Ile piasku w Maroku
Tyle szczęścia w Nowym Roku!



PS. 1 stycznia dodam COŚ.. Niespodzianka :D

wtorek, 24 grudnia 2013

Ticket to Christmas: Part 2

Miasto o tej porze było pełne ludzi. Na każdym kroku wpadaliśmy na kolejne rodziny z dziećmi, które chciały skorzystać z dzisiejszej pięknej pogody. Mimo braku śniegu, w powietrzu unosiła się świąteczna atmosfera.

Kendall odnalazł moją rękę i ścisnął ją lekko. Po prawie niezauważalnej chwili wahania się, pociągnął mnie za sobą w głąb parku, zbaczając ze ścieżki. Zostawiliśmy w tyle alejkę dla pieszych. Teraz przedzieraliśmy się przez krzaki i drzewa, które rosły coraz gęściej i gęściej.

Z początku podziwiałam rośliny dookoła mnie, próbowałam zapamiętywać ich wygląd, ale gdy już któryś raz z kolei potknęłam się o wystający korzeń, nie wytrzymałam. Wyszarpnęłam dłoń z uścisku Kendalla i zatrzymałam się w miejscu.

- Dokąd ty mnie do cholery ciągniesz?

Chłopak obrócił się do mnie ze smutnym wyrazem twarzy. W lewej ręce zgniatał suche liście. Gdy został z nich już tylko proszek, Kendall rozcapierzył palce i wysypał go na ziemię. Dopiero wtedy, jakby już nic nie odwracało jego uwagi od mojego pytania, zdecydował się na wyjaśnienia.

- Chciałem ci po prostu coś pokazać.

- W środku tego czegoś? – burknęłam.

Chłopak uśmiechnął się blado i z wyraźnym wysiłkiem. Obrócił się na pięcie i bez oglądania się na mnie, poszedł jeszcze bardziej w głąb gęstwiny. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że podążę za nim. I tak też zrobiłam.

- Kendall! – zawołałam go wściekła.

Teraz zupełnie zniknął mi z oczu. Tak jakby chciał mnie tu zostawić.

Nie zdążyłam się jeszcze porządnie wkurzyć, na jego szczęście, bo wypadłam na niewielką polankę, której prawie całą powierzchnie zajmowały ruiny jakiegoś starego fortu obronnego.

Były zbudowane z czerwonej cegły. O dziwo żadne malowidła graffiti ich jeszcze nie zdobiły. Może były po prostu zbyt daleko od ścieżki, a nikt nie zapuszczał się aż taki kawał drogi w nieznany las. Ewidentnie było widać, że ilość osób, która wie o istnieniu ruin można by było policzyć na palcach u jednej ręki.

Podobne budowle zdobiły strony mojego podręcznika do historii. Łuki z wygrawerowanymi cytatami i obrazami dodawały temu miejscu uroku. Kolumny z kapitelami w stylu korynckim jakby były przysłowiową kropką nad i.

Jesienne liście dalej zalegały na ściółce, ale wcale nie zaczynały gnić. Były wręcz tak kolorowe, jakby spadły wczoraj, mimo że drzewa od dawna już były całkiem ich pozbawione. Żałowałam tylko, że ktoś pozwolił na takie zaniedbanie tej pięknej scenerii.

W gąszczu rozległo się pohukiwanie sowy. Coś w tym miejscu mnie urzekało. Tylko jeszcze nie wiedziałam co.

- Tu jest pięknie – wyszeptałam i objęłam Kendalla.

- Wiedziałem, że ci się spodoba – wyszeptał w moje włosy i zaśmiał się cicho. – Lubiłem tu przychodzić, gdy mieszkaliśmy jeszcze w Kansas. A później, gdy przyjeżdżaliśmy do babci na wakacje albo święta, zaszywałem się tu z gitarą i pisałem piosenki. Gdy się rozstaliśmy… - urwał, niepewny mojej reakcji. – Po prostu musiałem je odwiedzić. I właśnie wtedy napisałem Art Of Moving On. Coś w atmosferze tych ruin mnie przyciąga, ilekroć jestem w pobliżu, muszę do nich pójść. Działają uspokajająco i pomagają zebrać myśli. Wtedy w trasie pomogły mi nie zwątpić.

Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Całym swoim ciałem wyrażał, że kocha to miejsce. I że długo mógłby mówić na jego temat. Jego nawiązanie do najmroczniejszego czasu w moim życiu jeszcze spotęgował to wrażenie. Nie miałam pojęcia, że nasze zerwanie aż tak na niego wpłynęło.

Oderwałam głowę od jego ramienia i spojrzałam mu w oczy. Było w nich coś tajemniczego, ukrytego.

- Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, którą tu ze sobą zabrałem?

Zrobiło mi się cieplej na sercu. Czułam się w pewien sposób wyróżniona. Nie pokazał tych ruin swoim byłym dziewczynom ani nawet własnej rodzinie. Pokazał je mnie. Jakby czekał na odpowiednią dziewczynę i okazało się, że dla niego byłam nią ja.

Uśmiechnęłam się i oblałam rumieńcem. Niecodziennie słyszałam takie rzeczy.

Kendall zrobił kilka kroków w tył i pociągnął mnie za sobą. Znowu nie wiedziałam, o co mu chodzi, dopóki nie zawiał wiatr, a ja nie poczułam słabej woni jemioły zawieszonej nad nami. Musiał ją tu ktoś wcześniej przynieść i przywiązać czerwoną wstążką do gałęzi sosny. Zgaduję, że sama tak nie wyrosła.

- Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zaskakujesz.

- Chodzi ci o to? – Wskazał głową do góry. – Jemioła jest najbardziej tandetną ze znanych mi tradycji świątecznych.

- No to, po co ją tu zawiesiłeś? – Uniosłam brwi.

- Bo zawsze miło jest pocałować swoją narzeczoną pod jemiołą – posłał mi łobuzerski uśmiech.

- Nie potrzebujesz jemioły, żeby móc mnie pocałować.

- Ale to zawsze miła odmiana, nie uważasz?

Kendall wplótł mi palce we włosy i przyciągnął moją twarz do swojej. Musnął lekko moje usta i odsunął się ode mnie. Na tym skończył się romantyczny pocałunek pod jemiołą, choć co prawda dalej nie wypuszczał mnie z objęć.

- Boję się – powiedziałam cicho.

- Niby czego? Mnie?

- Blisko ale nie. – Czekałam, aż się domyśli, lecz nie wiedział, o co mi chodzi. – Twojej rodziny.

Kendall parsknął śmiechem.

- Nie martw się, nie zjedzą cie. Nie gustują w ludzkim mięsie. – Zamyślił się. – Choć odkąd ostatnio ich widziałem, mogli zmienić upodobania.

- Palant – wymierzyłam mu żartobliwego kuksańca w żebra. – Ja się tu naprawdę denerwuję.

- Nie. Masz. Czym – podkreślił każde słowo. – A teraz się uśmiechniesz?

Prychnęłam cicho. Jakoś niespecjalnie mnie przekonał, ale nie chciałam sobie przybierać nic do głowy. Do kolacji wigilijnej nadal było kilka godzin, więc będę miała jeszcze dużo czasu na zamartwianie się.

Kendall przesunął czubkiem nosa po mojej żuchwie i zatrzymał go przy uchu. Jego oddech łaskotał mnie w policzek.

- Babcia już cię polubiła. Wręcz oszalała na twoim punkcie.

- A może tylko chce być miła?

- Znowu zaczynasz? – Westchnął, wywracając oczami. – Może po prostu zależy jej, żebyś poczuła się zaakceptowana? A ty niepotrzebnie doszukujesz się drugiego dna.

- A twoje ciotki?

- Ciotka Margaret jest najmilszą kobietą, jaką znam. Zaraz po babci. A ciotka Lena jest niewiele starsza od nas. Jej oczkiem w głowie jest jej córka, więc na ciebie pewnie nie zwróci większej uwagi. W przeciwieństwie do mnie, oczywiście.

- Ale…

Kendall przyłożył mi palec do ust. Jeszcze dużo miałam mu do powiedzenia, ale nie chciałam wszczynać kłótni. Nie miałam racji.

- Mogę cię o coś zapytać? – W jego głosie było słychać niepewność.

Zmarszczyłam brwi. Mam się bać? Płakać? Cieszyć? Uciekać?

Chłopak zachęcony moim milczeniem, kontynuował:

- Jeżeli będzie taka możliwość i wszyscy zgodzą się na taki termin trasy, jaki bierzemy pod uwagę, to będziemy mieć wolne wakacje. Co powiesz, żebyśmy pobrali się w lipcu? Na samym początku? A potem wyjechalibyśmy na długi miesiąc miodowy?

Zamarłam. Spodziewałabym się wszystkiego, ale nie tego, że w wigilię, w parku, wśród ruin będziemy ustalać termin naszego ślubu. W dalszym ciągu nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że jestem zaręczona, a co dopiero do faktu, że będę mężatką.

- A może byśmy najpierw powiedzieli wszystkim o naszych zaręczynach? Bo ślub w dresie przez okno w samochodzie w Vegas nigdy nie był moim marzeniem.

Kendall chyba oczekiwał innej reakcji z mojej strony.

- Nie mówię nie – dodałam szybko. – Tylko widzę w tym jedną wadę.

- Hmm? – chłopak mruknął bez przekonania.

- W październiku będę musiała zmieniać nazwisko we wszystkich papierach na uczelni. – Zachichotałam.

- Ewa Schmidt. – Kendall udał, że się zastanawia. – Pasuje ci.

Pocałował mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam, gdy się poruszył.            Nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do jego dotyku. Moje ciało zawsze reagowało tak samo; przyspieszone bicie serca, płytki oddech, zarumienione policzki… Ciekawe, czy gdy będziemy starzy i brzydcy, to czy to się zmieni. Na tę chwilę w to wątpiłam.

Oderwaliśmy się od siebie dopiero po kilku minutach. Z trudem łapałam oddech.

- Chcesz już wracać? – zapytał, spoglądając w ciemniejące niebo.

Tak właściwie tylko tutaj mogłam mieć Kendalla na wyłączność. Po powrocie do domu miałabym się nim dzielić z całą rodziną. I próbować się nie martwić kolacją.

- Nie – odparłam. – Zostańmy jeszcze trochę.

Z uśmiechem ścisnęłam jego dłoń. W oddali rozległo się pohukiwanie sowy. Może jednak te święta nie będą takie tragiczne.

------------------------------------------

Kolejna część spin offa będzie w Sylwestra :D. Szkoda tylko, że pod pierwszą było tak mało komentarzy no ale cóż.

WESOŁYCH ŚWIĄT! :D


Niech te święta tak wspaniałe,
Będą całe jakby z bajek.
Niechaj gwiazda z nieba leci,
Niech Mikołaj tuli dzieci.
Biały puch niech z nieba spada,
Niechaj piesek w nocy gada.
Niech choinka pachnie pięknie,
No i radość będzie wszędzie.



By Ci wszystko pasowało,
By kłopotów było mało.
By się wiodło znakomicie,
By wesołe było życie.
Sto całusów na dodatek,
By smaczniejszy był opłatek.



Idą święta, widać gości -
Wydłub z karpia wszystkie ości.
Powyjadaj z barszczu uszy.
A gdy Cię za bardzo suszy,
Siądź wygodnie z flachą wina,
I obejrzyj dziś Kevina.



http://youtu.be/285pYF2qtl8

sobota, 21 grudnia 2013

Ticket to Christmas: Part 1

- W tej chwili postaw mnie na ziemi! – pisnęłam, niecierpliwie wierzgając nogami.

Rozpaczliwie chciałam się czegoś złapać, ale jedyną rzeczą w pobliżu była choinka a to raczej zły pomysł.

- Nie musisz mnie kopać, naprawdę – roześmiał się Kendall i zaczął mnie do tego wszystkiego łaskotać.

- Przestań! – krzyknęłam przez łzy śmiechu.

Chłopak mruknął coś do siebie, ale nie zamierzał mnie puścić. Wzmocnił swój uścisk i przycisnął wargi do mojej szyi.

- Co dostanę w zamian? – zapytał uwodzicielsko.

- W twarz, jeśli zaraz mnie nie puścisz.

Miało to zabrzmieć groźnie, ale trudno byłoby tak uważać. Zaczęłam się w końcu krztusić ze śmiechu.

Wzrok Kendalla utkwił gdzieś w przestrzeni za mną. Zaklął pod nosem i bez kolejnych protestów postawił mnie na podłodze.

- Muszę skoczyć po lampki – rzucił i wyszedł do przedpokoju.

Prychnęłam sama do siebie. Zaczęłam pieczołowicie przywracać swoim włosom stan używalności, ale jak zwykle nie chciały mnie słuchać.

Kucnęłam przy jednym z wielu nierozpakowanych pudeł z ozdobami choinkowymi i zaczęłam je oglądać. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że w ciągu całego swojego życia dziadkowie Kendalla zdołali zgromadzić ich aż tyle. A to i tak nie było wszystko. Część dalej w zapomnieniu spoczywała w piwnicy pod wieloletnią warstwą kurzu.

Jedna z bombek, którą obracałam w dłoniach jak najcenniejszy skarb, przypominała mi tę, która leżała w piwnicy w Krakowie. Jak byłam mała, podczas jednej z wycieczek szkolnych malowaliśmy swoje własne bombki. Moja nie była może jakimś wybitnym dziełem sztuki, ot, co, kilka nic nieznaczących plam z brokatem, ale czego można było oczekiwać od siedmiolatki? Była jednak dla mnie ważna. Zawsze zajmowała kluczowe miejsce na choince w naszym mieszkaniu. Wyznaczała święta, które tego roku nie miały być takie same.

Po raz pierwszy spędzę wigilię w towarzystwie swojego chłopaka, którego nie miałam jeszcze w zeszłe święta. Ba, narzeczonego! W dalszym ciągu nie mogłam przestawić się na tę odsłonę naszego związku. Może, dlatego, że o zaręczynach moich i Kendalla wiedziała tylko garstka osób. A dokładniej dwie; ja i on.

Moi rodzice nie mieli nawet pojęcia, co przeżywałam we wrześniu. I wolałam, żeby tak zostało. Im mniej wiedzieli, tym byli spokojniejsi. Od czasu mojego powrotu do Stanów rozmawiałam tylko z mamą, a i tak dosyć sporadycznie. Zawsze wykręcałam się nauką, ale nawet, gdy miałam wolną chwilę, nigdy nie dzwoniłam. A czasami wręcz naumyślnie ignorowałam przychodzące połączenia.

Wychodziłam na niewdzięczną córkę, ale nie umiałam inaczej. Całą złość, jaką czułam do taty z powodu jego zdrady, przelewałam na Bogu ducha winną mamę. Choć do niej też miałam żal. W końcu to przez jej rozpaczliwą chęć ucieczki od Weroniki musieliśmy wyjechać ze Stanów. A ja musiałam rozstać się z Kendallem. Gdyby to nie miało miejsca, być może nigdy nie szukałby pocieszenia w ramionach mojej, już byłej, przyjaciółki. Albo ona w jego, nieważne. Chciałam zapomnieć o tym raz na zawsze, naprawdę chciałam, ale moje wyobrażenia odnośnie tej sytuacji były jeszcze gorsze niż zdrowy rozsądek, nie umiałam ich wyprzeć ze swojej głowy.

Teraz to ja byłam szczęśliwa z mężczyzną, którego kochałam. Nigdy nie sądziłam, że jestem zdolna darzyć kogoś tak głębokim uczuciem, ale w końcu nikt nie jest nieomylny. Moją jedyną zmorą była wigilia w towarzystwie całej rodziny Kendalla. Począwszy od jego rodziców i dziadków, a kończąc na ciotkach i wujkach. Podczas kolacji mieliśmy poinformować ich o naszych zaręczynach. Piekielnie bałam się ich reakcji na tę wiadomość. Pocieszał mnie jedynie fakt, że Kevin i Kenneth byli po stronie swojego brata, nie ingerowali w jego wybory i zdaje się, że mnie polubili.

Carlos, James i Dustin, ale najbardziej Stephen, zakładali się o dwie rzeczy; czy Weronika urodziny chłopca czy dziewczynę oraz o to, który z ich kolegów szybciej weźmie ślub, Kendall czy Logan.

Co do tego pierwszego, płeć dziecka znała tylko Wera i nie była skora jej ujawnić. Uważała, że wszystko okaże się przy porodzie, a mówienie czegokolwiek według niej mogłoby tylko zapeszyć.

Odnośnie ślubu… Sama nie wiedziałam, co mam o nim myśleć. Wszyscy obstawiali, że to ja z Kendallem wcześniej sfinalizujemy swój związek, mimo że to moja siostra miała już pierścionek zaręczynowy. Ja, co prawda też, ale nasi przyjaciele nie mogli jeszcze o tym wiedzieć.

Gwen twierdziła zaś, że skoro Logan zostanie wkrótce ojcem to właśnie z jego inicjatywy wyjdzie propozycja ślubu. Logan jednak był Loganem a Weronika Weroniką. Może to dlatego byli mniej pewnymi typami.

- Ewa? – dobiegło mnie ciche wołanie Kevina z holu.

Podniosłam się z podłogi i popatrzyłam na swojego przyszłego szwagra. Wyglądał, jakby dopiero, co wstał z łóżka. I chyba rzeczywiście tak było. Jego włosy były rozczochrane, a na sobie miał starą szarą koszulkę i dresowe spodnie. Strój ten niewątpliwie służył mu za pidżamę.

- Hej – powiedziałam cicho. – Co tu robisz?

- Nie ma to jak twoje serdeczne powitanie – roześmiał się.

Spuściłam głowę i odłożyłam bombkę do pudełka.

- Przepraszam, po prostu jakoś nie mam humoru.

- Zdążyłem zauważyć. – Przeciągnął się, ziewając.

Widziałam w jego oczach, że najchętniej z powrotem wróciłby do łóżka, ale z jakichś nieznanych mi przyczyn stał w drzwiach i przyglądał mi się z uwagą. Miałam go zapytać, o co chodzi, ale w tym momencie do pokoju wszedł Kendall, taszcząc przed sobą wielkie pudło. Postawił je koło kanapy, uwalniając przy tym tumany kurzu. Stanął koło mnie i położył mi rękę z tyłu pleców.

- Kevin! Do jasnej cholery! Czy ty kiedykolwiek nauczysz się sprzątać po sobie?!

Babcia Rose wpadła do salonu z bojowym wyrazem twarzy, takim niepodobnym do jej radosnej natury. Teraz zaś wyglądała niezwykle wojowniczo. Nie chciałam być na miejscu Kevina.

- Nie wmówisz mi, że to nie ty zasyfiłeś mi całą mikrofalówkę sosem z pizzy!

Skrzywiłam się, a na moje usta wypełzł ironiczny uśmieszek. Babcia w tej chwili kojarzyła mi się ze starszą wersją pani Weasley z Harry’ego Pottera.

- Babciu… - zaczął Kevin znużonym głosem.

- Nie babciuj mi tu, tylko marsz do kuchni! Ale już! I sprzątaj mi to.

- Ale skąd wiesz, że to ja zrobiłem ten syf? Poznałaś po zapachu czy co?

Babcia palnęła Kevina w tył głowy z otwartej dłoni. Chłopak jęknął cicho, ale wątpliwe, żeby go to zabolało.

- A żebyś wiedział.

Kendall nie wytrzymał i parsknął śmiechem, a ja wraz z nim. To były właśnie beztroskie święta z rodziną. Co prawda bez śniegu, ale to o takich zawsze marzyłam.

Babcia zgromiła nas wzrokiem. Zamilkliśmy pod jej badawczym spojrzeniem.

- A ty – pokazała na niego palcem. Szukała jakiegoś przedmiotu, którym mogłaby cisnąć, ale żadna poduszka nie leżała w zasięgu jej ręki. Zastanawiałam się, czy byłaby wstanie użyć wazonu. – Marsz na strych i zawołaj mi tu ojca. I nie komentuj.

Kendall mruknął pod nosem jakąś dezaprobatę, ale zbyt cicho, byśmy mogły usłyszeć. Bez protestów zrobił kilka kroków w stronę drzwi. Zatrzymał się dopiero koło brata.

- Kevin, babunia nie ponowi zaproszenia – rzucił z sarkazmem w stronę chłopaka i ledwo umknął przed uderzeniem babci, tym razem wymierzonym w jego stronę.

Kevin westchnął ostentacyjnie i ruszył do kuchni. Czekałam, aż babcia także wyjdzie z salonu, ale ona za to podeszła do mnie i się roześmiała.

- To banda kretynów, ale za to najwspanialsza pod słońcem – powiedziała i mnie przytuliła.

- Muszę sobie panią pożyczyć, bo jest pani chyba jedyną osobą, która potrafi zmusić Kendalla do zrobienia czegoś, na co nie ma ochoty.

- Nie mam nad nim aż takiej władzy jak ty. Kocha cię i zrobi wszystko, żebyś była szczęśliwa.

Uśmiechnęłam się. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.

- Tak pani myśli?

- Co za pani. Drugi raz już ci powtarzam, żebyś mówiła do mnie babciu. Ile jeszcze razy muszę to zrobić?

- Co najmniej kilka – zaśmiałam się krótko.

- Ale tak, tak właśnie myślę.

Stałyśmy tak przez chwilę, nic nie mówiąc. Zastanawiałam się nad tokiem swojego rozumowania. W myślach bez oporów nazywałam ją babcią, ale w bezpośredniej rozmownie nie mogłam się do tego przełamać, jakbym miała wewnętrzną blokadę.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mój najmłodszy wnuczek w końcu jest szczęśliwy – dodała cicho.

Nic nie odpowiedziałam. Nie chciałam zepsuć chwili, która sprawiła, że w końcu poczułam się w pełni zaakceptowana. Jakbym była na swoim miejscu.

- I z tego całego zamieszania zapomniałam, czy w końcu byłam w toalecie czy nie – zachichotała. Puściła mnie i zniknęła za drzwiami.

Przygryzłam wargę. Babcia Rose była taka bezpośrednia. Znałam ją dopiero od jakiejś godziny, ale wcale tego nie dawała mi odczuć. Traktowała mnie jak chłopaków, jak swoich wnuków. Cały czas bałam się jednak dzisiejszej kolacji, na której będzie mnóstwo moich przyszłych członków rodziny.

Przypomniałam sobie coś, co babcia powiedziała zaraz, gdy przyjechaliśmy z lotniska: Może Kendall nigdy cię do nas nie zaprosił, ale za to gadał o topie jak najęty. Czuję, jakbym znała cię od lat, mimo że znam cię tylko przez pryzmat uczuć mojego wnuka.

Mina, jaką wtedy zrobił mój chłopak, dla wtajemniczonych narzeczony, nigdy nie wypadnie mi z pamięci. Teraz pozostawało mi mieć nadzieję, że cała rodzina Kendalla także mnie zaakceptuje. A babcia nie zmieni co do mnie zdania.

------------------------------------------

Ja wiem, że nudne, ale według mnie akurat na taką atmosferę świąt. Bez zbędnych zombie i takich bzdetów... Więc.. Wesołych świąt! :D
Kolejna część spin offa w wigilię :D

 
 

wtorek, 17 grudnia 2013

The Saw Story

Zaczerpuję gwałtownie powietrza. Ból w klatce piersiowej trochę ustępuje, ale wiem, że jeszcze jakiś czas moje płuca wypełniać będzie żywy ogień. Woda, w której zanurzona była moja głowa wypełniona jest zatęchłą, śmierdzącą mazią, która kiedyś rzeczywiście mogła być wodą.
Rozglądam się po pokoju, w którym jestem uwięziona. W drugim kącie leży jakaś postać, a na środku rozlana jest krew, co wnioskuję z konsystencji i metalicznego zapachu. Na środku kałuży zauważam jakąś zbitą masę. Próbuję dostać się do niej, ale czuję, że jestem kajdankami przyczepiona do metalowych rur za nogę. Staram się nie panikować, ale gdy moje oczy przyzwyczajają się do panującego w pomieszczeniu półmroku, zauważam, że masa w kałuży to ciało, a sądząc po unoszącej się nad nim parze, jest jeszcze trochę ciepłe.
Powoli unoszę się do pozycji siedzącej i jestem wstanie szybko ocenić, jak zginęła osoba na środku. Głowa jest przedziurawiona na wylot, a w dłoni znajduje się pistolet. Druga ręka trzyma dyktafon. Ten widok sprawia, że moje nerwy nie wytrzymują, zaczynam krzyczeć.
- Stul pysk! – woła postać z drugiego końca pokoju.
Unosi się na łokciu tak, że ja jego twarz pada światło z nagiej ekologicznej żarówki, zwisającej z sufitu.
W tym stanie psychicznym zauważam tylko, że to mężczyzna, ale gdybym była, choć trochę bardziej przytomna, zauważyłabym bardzo przystojną twarz i zwichrzone blond włosy. Zauważyłabym również, iż to ta twarz zdobi wszystkie ściany w moim pokoju razem z trzema innymi.
Wyczerpana opadam na podłogę i opieram się plecami o ścianę.
- Przepraszam, że byłem chamski. Strasznie boli mnie łeb i wkurwia mnie każdy hałas.
- Okej – mówię bez przekonania.
W zasadzie mało mnie obchodzi ten człowiek. Chcę teraz jedynie przytulić swój telefon i umrzeć w spokoju.
- Ej, laska. Żyjesz?
Mógł wołać mnie ile chciał. Oglądałam już Piłę, więc wiem, co mnie czeka.
Łapię skraj koszulki i zamaszystym ruchem przeciągam ją przez głowę. Następnie rozpinam haftki od stanika i rzucam go na ziemię. Przyciągam do siebie pistolet i strzelam sobie w głowę.

-------------------------------------------------

Pisane przez Olę R. aka Rogósz, Rogóż, Roguż etc... na... wdż? Matmie? Kto wie...

Dziękuję za wyświetlenia i komentarze. Odnosząc się do komentarza ~Anonimowa. :).. Nie wiem, czy widziałaś odpowiedź, więc napiszę ci tu. Zamiar mam, chęci też ale weny niekoniecznie. Mam prolog i kawałek środka. Tytuł też. Kolega nawet zmontował mi zwiastun, który mam zamiar kiedyś tam wrzucić jeśli go odzyskam ze starego dysku. Tylko pozostaje jedna rzecz.

Mam wrażenie, że ten blog powoli upada... I to by było na tyle.

czwartek, 12 grudnia 2013

Alone

Srebrne ostrze złowrogo zabłysło w ciemności. Napastnik z drapieżnym wyrazem twarzy szukał kogoś wzrokiem.
- Nie chciałem, żeby to tak się zakończyło, ale nie pozostawiasz mi wyboru – odezwał się gardłowym głosem.
Słabe światło księżyca wdarło się do pokoju przez nieszczelny dach i padło na szary kąt z pajęczynami. Siedziała tam skulona dziewczyna i przerażonymi oczami śledziła każdy ruch swojego prześladowcy.
Jej twarz była poraniona. Czoło przecinała długa rana zadana żelaznym prętem, z której sączyła się szkarłatnoczerwona krew. Policzki zdobiły fioletowe siniaki od licznych uderzeń. Część z nich przybierała już żółty kolor. Mimo to jednak nie krzyczała. Potulnie poddawała się torturom, lecz w środku gotowała się ze złości.
- Nienawidzę cię, wiesz? – W głosie mężczyzny było pełno jadu. – Zniszczyłaś mi życie.
Dziewczyna bardzo chciała coś odpowiedzieć, ale była zbyt przerażona. Była wstanie jedynie śledzić wzrokiem drogę noża, który znalazł się niebezpiecznie blisko. Czuła chłód stali na swojej szyi.
- I dobrze, że to wszystko tak się skończy.
Przyłożył ostrze do jej krtani i zawahał się na moment. Przez myśl przemknęło mu, jak kiedyś byli razem. Spędzali ze sobą każdą chwilę. Jak łączyło ich uczucie tak różne od nienawiści, którą darzą się dzisiaj. I wystarczył jeden głupi błąd, by to wszystko zniszczyć.
Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu na tyle, na ile pozwalała jej ograniczona przestrzeń. Teraz jednak jej gardło było wystawione na bezpośredni atak – niczym niechronione. Nóż powoli zagłębił się w jej szyi, a na dekolt spłynęła cienka stróżka krwi. O dziwo nie czuła bólu. Miała wrażenie, jakby spadała. Rozpaczliwie próbowała łapać się za występy w skarpach, ale na żadnej nie umiała się utrzymać. Obluzowane kamienie uderzały ją w tył czaszki, jakby były na to zaprogramowane. Trafiały tylko tam.
Dziewczyna powoli traciła świadomość, a jej oczy zachodziły mgłą. Już nie były tak intensywnie zielone jak dawniej, teraz nie było w nich ani krztyny życia, które wymykało się z niej na wszystkie możliwe sposoby.
Ledwo dostrzegła zamazaną twarz swojego byłego chłopaka. Uśmiechnął się do niej triumfalnie i napawał jej krwią na swoich rękach.
Ona także uśmiechnęła się blado, ale nie do człowieka, który zadał jej tyle bólu i stał przed nią. Ona na jego miejscu widziała młodego chłopaka z ciemnymi blond włosami i tak samo intensywną zielenią oczu jak jej. Tego chłopaka, w którym się zakochała. Patrzyła na słabe odbicie przeszłości wyłaniające się zza maski tyrana. Uśmiechała się do tej części Kendalla, która jeszcze się nie zmieniła. To była ostatnia rzecz, o której pomyślała. Później odchyliła głowę do tyłu, a jej oczy przybrały wyraz bezgranicznej pustki.


----------------------------------------

Z dedykacją dla Oli! I najlepszego :D. Powinnam zrobić cykl z twoimi śmierciami xD.
A tak w ogóle... Jestem maksymalnie wkurzona. Tak jakby trochę mój komp ma jakiegoś wirusa i nie chce się uruchomić, a na nim jest wszystko. WSZYSTKO. Więc przez jakiś czas raczej nic się tu nie pojawi, bo będę musiała znowu to wszystko przepisywać... Boże.. Dlaczego nie zrobiłam kopii zapasowej?! Kopnijcie mnie w dupę...

 


Źródło gifów: http://gifybtrpolska.blogspot.com/

piątek, 6 grudnia 2013

The Another Story Of Titanic. Part III

Alex podeszła do mnie ze łzami w oczach. Na jej policzku majaczyła kolejna szrama, spowodowana przez jej narzeczonego.
                Przyłożyła mi dłoń do czoła i zjechała nią aż do ust.
                - Krwawisz – zauważyła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
                Zamknąłem na chwilę oczy i próbowałem skupić się na delikatności jej dotyku. Nadaremnie.
                - Wszyscy do szalup! – usłyszeliśmy krzyki załogi, dochodzące z pokładu. – Statek tonie!


Part III


~*~


                Biegiem wyszliśmy z kajuty, zupełnie nie dbając o Harry’ego. Żadne z nas nawet nie zadało sobie trudu, żeby sprawdzić, jak poważne są jego obrażenia.
Znaleźliśmy się w tłumie zdesperowanych pasażerów. Każdy chciał znaleźć się w szalupie jak najszybciej wraz ze swoją rodziną.
- Kobiety i dzieci! – na każdym kroku rozlegało się wołanie obsługi statku.
Wziąłem Alex za rękę i ścisnąłem ją, żeby gęstniejący tłok nas nie rozdzielił. Chciałem wepchnąć ją do łódki, żeby choć ona z naszej dwójki była bezpieczna, ale coś w wyrazie jej twarzy uniemożliwiło mi należytą reakcję.
- Nigdzie bez ciebie nie idę – syknęła przez zaciśnięte zęby. Doskonale wiedziała, o czym myślałem.
- To jedyna szansa, żebyś się uratowała.
- Nie.
Jej głos był stanowczy i wiedziałem, że wszelkie próby przekonania ją do zmienienia zdania będą bezcelowe.
- Po prostu wsiądź, Alexandro – usłyszeliśmy za swoimi plecami aż nazbyt znajomy głos.
Harry wyglądał na pewnego siebie, nawet bardziej niż zwykle. Jedyną pamiątką po naszej bójce przed kilkoma minutami był guz, który jeszcze nie zdążył przybrać swoich końcowych rozmiarów i rozcięta twarz w kilku miejscach.
- Proszę – w moim głosie słychać było tylko troskę, choć w duchu byłem wściekły.
- Załatwiłem nam miejsce w szalupie po drugiej stronie – zapewnił Harry i zerknął na mnie znacząco.
Kłamał. Doskonale to widziałem, ale Alex była zbyt przerażona, żeby to dostrzec. W tej chwili z całych sił modliłem się, żeby uwierzyła Stylesowi. I zrobiła to, bo powiedział dokładnie coś, co chciała usłyszeć.
- Nam? – upewniła się.
- Mnie i Kendallowi.
Zaczęła się wahać. Jadła Harry’emu z ręki i nie podejrzewała, żeby coś było nie tak. Nagle zrobił się dla mnie miły! Przecież nie tak dawno temu skakaliśmy sobie do gardeł!
Alex otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyła wykrztusić ani słowa. Ludzie przepychający się w kierunku szalup zabrali ją ze sobą. Dziewczyna już po chwili razem z gronem innych szczęśliwych kobiet i ich dziećmi siedziała w łodzi.
Popatrzyła na mnie, to na Harry’ego. Nie mogła zatrzymać na dłużej wzroku na żadnym z nas. Przeskakiwała nim z obawą, jakby bała się spuścić nas z oczu. Z jej własnych zaraz zaczęły lecieć łzy, a marynarze zaczęli opuszczać szalupę na wodę.
- Nie ma żadnego miejsca w szalupie. Nawet dla ciebie – upewniłem się, a raczej stwierdziłem fakt. Łódź Alex zniknęła za burtą.
- Jak ostatnim razem sprawdzałem, nie byłem ani kobietą ani dzieckiem. Lecz jeśli o ciebie chodzi, to kto wie, może cię do którejś z tej grupy zaliczą.
Nawet w obliczu rychłej śmierci Harry pozostawał sobą; krnąbrnym i rozpuszczonym gnojem.
- Mogłem ci mocniej przyłożyć w ten twój zapchlony pysk, dupku.
Gdy Alex nie było w pobliżu, wszelkie tamy we mnie puściły. Bez wahania mogłem wygarnąć Harry’emu, co o nim myślę.
- Gdybyś to zrobił, już byś nie żył.
- Byłbym gotów zaryzykować.
- W to nie wątpię.
Ku mojemu zdziwieniu, nie dodał nic więcej. Obrócił się na pięcie i bez zaszczycenia mnie jakimkolwiek spojrzeniem, przeszedł na drugą stronę statku.
Złapałem się za głowę i zamknąłem oczy. Jak na zawołanie pod moimi powiekami pojawiła się roześmiana twarz Alex. Raptem wczoraj była jeszcze szczęśliwa, a dzisiaj już zupełnie zrozpaczona.
Przypomniałem sobie słowa piosenki, którą napisałem przed kilkoma dniami. Wydawało mi się, jakby od tego czasu minęły całe lata. Wydarzenia z nocy, której poznałem Alex, były odległe jak nigdy dotąd.
Zakochałem się w niej. Tak po prostu. Miałem gdzieś, że jest już zaręczona, a ja na nią nie zasługuję. Chciałem być przy niej każdego dnia, patrzeć jak zasypia i jak budzi się oświetlona porannym słońcem.
Nowoodkryte uczucie dodało mi sił. Znalazłem w sobie determinację, by wydostać się z tego tonącego statku. Powiem Alex, co do niej czuję jak tylko będziemy bezpieczni.
Nagle ktoś wpadł na mnie z wielkim impetem. Chciałem coś powiedzieć, żeby uważał jak chodzi, ale gdy zobaczyłem, kto przede mną stoi, zamknąłem pospiesznie usta.
- Co ty tu robisz?! – wrzasnąłem tak głośno, że kilka osób oglądnęło się w naszą stronę. Nie mogłem nic na to poradzić. Ogarnęła mnie wściekłość. – Miałaś być przecież w szalupie!
Alex w odpowiedzi zarzuciła mi ręce na szyję i wtuliła twarz w mój tors niczym małe dziecko, które wie, że narozrabiało. Chwilę później usłyszałem jej cichy płacz. Odruchowo pogłaskałem ją po włosach.
- Nie zosta-awię cię – wydukała w moje ramię.
- Przecież bym ci nie pozwolił – zaśmiałem się gorzko.
- N-nie było żadnej sza-alupy – zauważyła przytomnie.
Nie odpowiedziałem. Była zbyt inteligentna, by ją oszukać. Alex oderwała się ode mnie na tyle, by móc spojrzeć mi w twarz. Jej oczy były pełne łez, ale usta wykrzywiła w półuśmiechu.
- To dziwne – zacząłem. – Niedługo prawdopodobnie zginiemy, a ja się cieszę, że tu jestem. – Mój gniew uleciał niczym bańka mydlana. Nie pozostało po nim ani śladu.
Alex zagryzła wargę i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Odgarnąłem zabłąkany kosmyk z jej policzka. Była taka piękna z rozwianymi wokół twarzy włosami i sukienką omiatającą jej ciało.
Tysiące ludzi przepychało się koło nas, ale my tego nie zauważaliśmy. Byliśmy w swoim świecie.
- Zabrakło szalup! – ktoś krzyknął.
Dopiero te dwa słowa wyrwały nas z naszej własnej śnieżnej kuli.
Alex popatrzyła na mnie z przerażeniem, a mnie serce podeszło do gardła. Przełknąłem głośno ślinę chcąc, by żołądek z powrotem trafił na swoje miejsce.
Nic nie da się już zrobić. Zginiemy na środku oceanu.

~*~


                - Biegnij! Nie zatrzymuj się! – krzyczałem, ale nadaremnie.
Oboje powoli zsuwaliśmy się z pokładu statku do lodowatej wody. Titanic przełamał się na pół i obie jego części zaczęły zanurzać się w głębiny.
- Kendall! – usłyszałem zduszony głos Alex nim zanurzyła się w wodzie.
Chwilę później i mnie ogarnęło przejmujące zimno. Ocean o tej porze był przeraźliwie mroźny.
Coś wielkiego walnęło mnie w ramię. Stare drzwi.
Złapałem dziewczynę za rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Była przerażona, ale z całych sił próbowała nie dać tego po sobie poznać. Jeśli dalej płakała, to przynajmniej nie było tego widać.
- Alex – szepnąłem z niewysłowioną ulgą.
Pomogłem jej wdrapać się na dryfujące koło nas drzwi. Alex dygotała z zimna, ale przynajmniej temperatura powietrza była wyższa niż wody.
- A-a t-ty? – jęknęła, szczękając zębami.
- Nic mi nie będzie – obiecałem i uśmiechnąłem się lekko. Dziewczyna dalej pozostawała nieprzekonana.
- Przyrzeknij mi, że się nie poddasz.
- Przyrzekam.
W takiej chwili powiedziałbym jej wszystko, ale nie to, co powinienem. Wiedziałem, że to być może ostatnia okazja, by wyznać przed nią co czuję, ale nie miałem odwagi, by ją wykorzystać.
Alex, słysząc moją obietnicę, trochę się rozluźniła. Na tyle, na ile pozwalała jej ta cała sytuacja i warunki.
- Mogę zadać ci pytanie? – zacząłem. To była druga rzecz, jaka mnie intrygowała. Zaraz po tym, czy ona także coś do mnie czuje.
- Raczej nie mam jak uciec przed odpowiedzią – zażartowała cała spięta.
- Dlaczego poprosiłaś mnie, żebym nazywał cię Alex? Wszyscy mówią przecież do ciebie Alexandra.
- Nienawidzę swojego pełnego imienia. Cała moja rodzina tak do mnie się zwraca, a ja mam najzwyczajniej w świecie dość. Uważają, że skróty są dla niższych klas społecznych.
- A ty nie chciałaś, bym wiedział skąd pochodzisz – odgadłem.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. W milczeniu patrzyliśmy jak najpierw tonie dziób, a później rufa Titanica. W jednej chwili wszystko zostało zalane światłem, a w drugiej znowu zostało spowite przez ciemność.
Całą swoją energię wkładałem w to, by utrzymać się na powierzchni, ale jednocześnie starałem się nie spuszczać Alex z oka.
- Kendall? – słabym głosem zwróciła na siebie moją uwagę. Kontynuowała, nie czekając, aż coś dodam. – Chyba się w tobie zakochałam.
Poczułem, że teraz to nie grawitacja trzyma mnie przy ziemi, tylko ona. Każdy jej świszczący oddech był jak balsam dla moich uszu. Póki to słyszałem, wiedziałem, że nic jej nie jest.
- Ja też cię kocham.
Przegapiłem jednak moment w którym Alex zamknęła oczy. Już więcej ich nie otworzyła.
W tym momencie straciłem wszelkie chęci do życia. Gdy uświadomiłem sobie, że dziewczyna, którą jako jedyną kochałem, nie żyje, sam miałem ochotę pójść w jej ślady.
Jakieś światło padło na moją twarz, ale mnie już duchem tutaj nie było. Czy to koniec? Teraz umrę? Nie dane było mi dostać odpowiedzi na to pytanie, bo straciłem świadomość.

~*~


                - Bracie Kendallu! – rozległo się wołanie brata Logana na korytarzu. – Twoja piosenka leci w radiu!
Spod jego ramienia wystawał miniaturowy odtwarzacz muzyki. Brat postawił go na stole i nastawił na odpieranie odpowiedniej stacji. Po chwili salę wypełniły pierwsze takty My Heart Will Go On.
Zalała mnie fala wspomnień. Harry, Alex… To dla niej napisałem tę piosenkę.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że ją odnajdą – powiedziałem z niedowierzaniem. – Przecież zatonęła wraz z Titaniciem.
Brat Logan pokręcił tylko głową. Skinąłem mu, żeby zostawił mnie samego.
Alex była jedyną dziewczyną, jaką naprawdę kochałem. Już nigdy nikogo nie darzyłem takim uczuciem, jak właśnie ją.
Była religijna. Właśnie dlatego jestem tu, gdzie jestem. W klasztorze. Bo tylko tak mogę sprawić, że to, co zrobiła dla mnie, nie pójdzie na marne.
To dla niej tu jestem.
Dla Alex.

THE END


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


W końcu! Z dedykacją dla Oli. Miałam dodać już dawno temu, ale jakoś tak wyszło... No a teraz mikołajki więc sobie pomyślałam, ze jako prezent zabiję wam Olę już kolejny raz :D. I mam nadzieję, że się spodoba.
Co do ostatniej notki.. Dziękuję za wszystkie miłe słowa, które napisaliście. Naprawdę. I wychodzi na to, że 12.12 nowa notka! :D


PS. Wera, jak mi znowu napiszesz, że chcesz zombie to cię kopnę w dupę...


 
 

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 100

- Dlaczego akurat Las Vegas? – zapytałam. – I do tego dach?

Kendall wydał z siebie odgłos, przypominający westchnięcie, pomieszane ze śmiechem.

- Bo nie jest zbyt daleko od Los Angeles i mam tu mieszkanie. A całkiem przypadkiem zdobyłem klucze na dach.

- Głupie pytanie – mruknęłam do siebie, zagryzając wargę.

- Ewa?

Odwróciłam twarz w jego kierunku, czekając, aż skończy. Sama miałam do niego mnóstwo pytań, ale bałam się usłyszeć odpowiedzi.

- Przepraszam cię – weszłam mu w słowo. – Nigdy sobie nie wybaczę tego, jak cię traktowałam. Wera miała rację. Byłam wredną suką.

- To ja dałem ci do tego powód. I to ja powinienem cię błagać o wybaczenie.

Podeszłam do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję. Przez chwilę nic do siebie nie mówiliśmy. Po prostu staliśmy w ciszy i patrzyliśmy sobie w oczy. Chciałam mu tyle powiedzieć, ale gdybym tylko otworzyła usta, wydobyłyby się z nich kolejne przeprosiny. Niczego chyba bardziej nie pragnęłam niż zapomnieć o ostatnich miesiącach. Chciałam, żeby było tak jak wcześniej. Zanim wyjechałam do Polski.

Ta myśl podsunęła mi pytanie. Uspokoiłam się w duchu, coraz bardziej zaintrygowana odpowiedzią.

- Co właściwie wtedy powiedziałeś moim rodzicom, że zgodzili się na mój powrót do Stanów? – zapytałam, wysilając mózg na każde kłamstwo które by padło z jego ust. – Wiesz, gdy przyleciałeś do mnie do Krakowa.

- Powiedziałem im… - zaczął i westchnął głęboko, zbierając się na odwagę. Wydawał się jakby kalkulować w myślach, czy opłaca mu się mówić prawdę.  – Powiedziałem im, że mam zamiar ci się oświadczyć.

Jego słowa uderzyły mnie niczym zimny podmuch wiatru w słoneczny dzień. Zamrugałam gwałtownie powiekami, próbując chociaż udawać, że to co powiedział, nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. W rzeczywistości było jednak odwrotnie. Co jak co, ale tego się nie spodziewałam.

- Jakoś mi się wtedy nie oświadczyłeś – udało mi się wykrztusić po dłuższej chwili. Zaraz tego pożałowałam. Mimo moich wszelkich starań, by nadać głosowi beznamiętny ton i tak zabrzmiało to oskarżycielsko.

- Wiem to – zaśmiał się cierpko.

- No i co w związku z tym? – burknęłam trochę zbyt ostro.

W głębi serca jednak byłam smutna, że zmienił zdanie i nie poprosił mnie o rękę. Może się rozmyślił? Chociaż z drugiej strony nie miałam pojęcia co bym mu odpowiedziała.

- Wszystko potoczyło się wtedy tak dziwacznie… Ta nasza kłótnia… Miałem wszystko zaplanowane. Kupiłem dla ciebie pierścionek, zamówiłem jedzenie no i zawiadomiłem policję, żeby się do nas nie przyczepiła, ale…

- Ale wtedy pokłóciliśmy się na kładce – dokończyłam za niego, domyślając się, co chciał powiedzieć.

Jaka policja? Myślałam, że po prostu zamierzał przede mną uklęknąć i zadać mi to oczywiste pytanie. Z tego co mówił, z tych oświadczyn zrobiłaby się szopka.

Wbrew sobie zaczęłam się głowić nad tym, co też wymyślił. Nie powinno mnie to obchodzić. Jak widać, już mnie nie chce, skoro mi się wtedy nie oświadczył. Niepotrzebnie tylko robiłam sobie nadzieję.

- Musiałem wszystko odwołać – kontynuował. – Ale pierścionka nie wyrzuciłem.

- Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam ze łzami w oczach. Moja podświadomość już wiedziała, co za chwilę nastąpi, ale rozsądek twardo stąpał po ziemi.

Miałam ochotę uciec stąd gdzie pieprz rośnie, ale wszystkie drogi ucieczki zostały mi odcięte. Jedyną opcją było skoczyć z kilkusetmetrowego wieżowca, ale nie chciałam po drodze napędzić strachu bezstronnym obserwatorom. Z drugiej strony bardzo chciałam zostać. Byłam ciekawa jak rozwiną się dalsze wydarzenia. Mimo ostatnich miesięcy i naszego rozstania dalej kochałam chłopaka, który stał naprzeciwko mnie. Kochałam Kendalla.

- Nie miałem pojęcia, że wrócisz już w połowie września. A nawet jakbym był o tym poinformowany, to i tak nie wiedziałem, czy mi wybaczysz – ciągnął, jakby chciał wybadać sytuację. Zdenerwowany, uklęknął na jedno kolano. – Nie zdążyłem wszystkiego załatwić tak, jak poprzednio, ale mam nadzieję, że to w niczym nam nie przeszkodzi. – W jego palcach pojawiło się małe czarne pudełeczko.

- Kendall… - zaczęłam, ale słowa uwięzły mi w gardle.

- Ewa – przerwał mi. – Wiem, że to co zrobiłem, nie powinno się nigdy wydarzyć, ale dalej cię kocham. I to nigdy się nie zmieni – uśmiechnął się niepewnie.

- Ale przecież…

- Szz… - uciszył mnie gestem.

- Niby czego nie zdążyłeś załatwić? – grałam na zwłokę.

Kendall spuścił głowę, a uśmiech z jego twarzy zgasł jak zdmuchnięta świeca. Chyba bał się, że jak mi powie to, co mogłam mieć, wybuchnę płaczem i wybiegnę stąd z poczuciem odrzucenia.

- Chciałem ci się oświadczyć pod napisem Hollywood – wyznał.

Spojrzał na mnie z wahaniem. Nie wiedział jaka będzie moja reakcja. Ja tylko stałam osłupiała przed nim na tym głupim dachu i nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Powinnam była coś powiedzieć, że nie potrzebuję takiej wyszukanej scenerii, ale nie byłam wstanie nawet poruszyć ustami.

Wydałam z siebie zdeformowany odgłos, który Kendall przyjął jako zachęcenie do kontynuowania. Płynnym ruchem otworzył wieczko od pudełka, a moim oczom ukazał się przepiękny pierścionek z niedużym niebieskim diamentem. Był cały wykonany ze złota, a na jego wewnętrznej stronie były wygrawerowane nasze inicjały. Doskonale wiedział, że to moje ulubione kolory.

- Och… - wyrwało mi się.

Coś mokrego zaczęło spływać mi po policzku. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że zaczęłam płakać ze wzruszenia.

- Ewa… - zaczął znowu. – Czy sprawisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – wyrzucił z siebie na jednym tchu, a na jego twarzy zagościł wyraz oczekiwania.

- To zabrzmiało prawie jak…

- Jak oświadczyny? – podchwycił i znowu się uśmiechnął. – Bo ci się oświadczam, głuptasie.

Otarłam łzy wierzchem dłoni. Przez ten durnowaty płacz już prawie nic nie widziałam. Byłam na siebie wściekła, że w takim momencie się rozkleiłam.

- T-tak – wybełkotałam głosem zniekształconym przez łzy.

Myślałam, że Kendall mnie nie usłyszał i będę musiała powtórzyć, ale się myliłam. Zanim się obejrzałam, porwał mnie w ramiona i wtulił twarz w moje włosy. Nie wiedziałam dlaczego robi z tego taką aferę. Niby co innego miałam mu odpowiedzieć? Kochałam go, więc to chyba oczywiste, że się zgodziłam. Będę musiała przywyknąć do myśli, że jestem nie tylko zajęta, ale i zaręczona. A Kendall jest moim narzeczonym. Taka prozaiczna funkcja nie pasowała do światowej sławy piosenkarza.

- Dziękuję – wyszeptał mi do ucha rozweselonym głosem.

- Raczej to ja powinnam ci dziękować.

- Ty mi? Niby za co?

- Za to, że po prostu jesteś.

Kendall ściągnął brwi. Nie wiedział o co mi chodzi, ale w sumie ja sama też tego nie wiedziałam. Pokręciłam tylko głową. Wyciągnęłam prawą dłoń do chłopaka, czekając, żeby włożył mi na palec pierścionek zaręczynowy.

Piękniejszych oświadczyn nie mogłam sobie wyobrazić. Staliśmy na dachu kilkuset metrowego wieżowca. Pod nami tysiące ludzi wiodło spokojne życie, ale widok, który rozciągał się z góry był wprost niesamowity.

Teraz już wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Naprawię wszystkie relacje z przyjaciółmi, które zniszczyłam w przeciągu ostatnich miesięcy. Nie poddam się jak byle kto rzuci mi kłody pod nogi. Nie byłam tą samą dziewczyną, która przyleciała do Los Angeles na początku roku. Byłam zupełnie inna – mądrzejsza. A przede wszystkim, byłam zakochana.

Koniec


-------------------------------

Haha. Takie mdłe. 100 rozdział, 150 notka, love story na dachu, kolejne oświadczyny, zero zombie (czyli Weronika) i normalka. Mam nadzieję, że czas, który spędziliście na moim blogu nie był czasem straconym.
A teraz pytanie i oczekuję na nie  szczerych odpowiedzi:
Kto chce dalej czytać moje opowiadania?
Od tych odpowiedzi zależy czy na blogu jeszcze coś się pojawi.
I dziękuję za 30 tysięcy wyświetleń. Nawet nie zauważyłam kiedy stuknęło ;)