czwartek, 20 lutego 2014

Magic Love - Part Three

~*~


                Dziwny wisiorek pod koszulką Jamesa nie dawał mi spokoju przez cały dzień. Za każdym razem, gdy patrzyłam w miejsce na szyi, gdzie powinien być rzemyk, nie było go.  Może po prostu to sobie tylko wymyśliłam? Ale przecież nie mogłam się mylić. Wiedziałam, że coś tam miał i to mnie właśnie niepokoiło.

Jak i wiele innych rzeczy.

Sprawdzian z trygonometrii kompletnie zszedł na drugi plan. Nawet nie zwróciłam uwagi, że go napisałam. Pewnie znowu dostanę jedynkę, ale akurat nie to mnie najbardziej interesowało. Musiałam zorientować się, dlaczego eliksir zaczął dymić. Może się zepsuł? Może dodałam niewłaściwe proporcje? Przecież nawet miligramy robiły różnicę, a ja nigdy nie byłam zbyt precyzyjna.

Inną możliwością było, że wszystko jest dobrze. I właśnie ten dym, był takim sygnałem.

Nadzieja matką głupich.

~*~


                Humor poprawił mi się dopiero, gdy zabrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę na lunch.

Szybko spakowałam swoje rzeczy, żeby nie musieć czekać w kolejce na stołówce, ale James położył mi dłoń na ramieniu i obrócił mnie delikatnie ku sobie.

- Coś się stało? – zapytałam zbita z tropu.

- Nie, tylko pomyślałem, że moglibyśmy pójść coś zjeść. Razem i nie koniecznie byłaby to tłusta lasagne.

Przestałam się kręcić i zatrzymałam wzrok na twarzy Jamesa. Mówił serio.

- Wiesz, że nie lubię lasagne.

To była najgłupsza odpowiedź, jaką kiedykolwiek udzieliłam. Poza bąkami Lirena.

- Właśnie, dlatego proponuję lunch w tej nowej włoskiej knajpce za rogiem.

- Coś się stało? – powtórzyłam poprzednie pytanie. Nigdy nie wychodziliśmy poza szkołę, żeby coś zjeść. Musiał albo coś nabroić, albo z dnia na dzień dotarło do niej, że szkolna stołówka to wylęgarnia karaluchów i miażdżycy.

- Po prostu… - zawahał się na chwilę.

Przygryzł wargi, jakby nie wiedział, czy może powiedzieć mi prawdę.

Nie naciskałam. Wolałam, żeby sam to z siebie wyksztusił.

- Po prostu chciałbym o czymś z tobą porozmawiać – skończył na jednym oddechu.

Widziałam, jak napiął mięśnie w całym ciele. Wyraźnie bał się zacząć ten temat.

- Okeeej… - przeciągnęłam samogłoskę. – I do tego musisz mnie zabrać do restauracji?

Uniosłam jedną brew.

- Tak chyba byłoby bardziej… - szukał odpowiedniego słowa.

- Delikatnie? – Podrzuciłam.

- Akurat nie to miałem na myśli, ale dowiesz się wszystkiego na miejscu.

- W takim razie chodźmy – uśmiechnęłam się przez łzy. Chyba wiedziałam, czego ma dotyczyć nasza rozmowa.

~*~


                - Nie wiesz, co się dzieje z Katelyn? – zapytałam przy przejściu dla pieszych.

Miejski zgiełk i południowe słońce mocno dawało mi się we znaki. Nie miałam zwyczaju wychodzić o tej porze do centrum i zdecydowanie tego nie polubię.

- Wiem tyle, ile Will.

- Czyli więcej niż ja – powiedziałam ostro i wbiłam wzrok w swoje stopy.

- Jesteś jej siostrą. Powinnaś wiedzieć.

- Ale nie wiem. Przecież wiesz, że nasze kontakty się popsuły.

Rozglądnęłam się dookoła. Nic się nie zmieniło odkąd byłam tu ostatni raz jakiś miesiąc temu. Sklepy były te same, ulice też… Samochody w dalszym ciągu tkwiły w korkach, a przechodnie spieszyli się, żeby zdążyć przejść przez przejście, zanim światło zmieni się na czerwone.

Ja też niby byłam ta sama, ale jednak zupełnie inna. Bo wiedziałam, że za jakieś pół godziny mój świat prawdopodobnie legnie w gruzach.

- Will ma problemy w domu. Jego rodzice się rozwodzą.

Prychnęłam.

- Nie powiedziałeś mi nic, czego bym już nie wiedziała.

- Przez to nie poświęca Katelyn tyle czasu, ile by chciała – ciągnął niewzruszony.

Chyba już wiedziałam, co moja siostra sobie przybrała do głowy. I do tego był jej potrzebny eliksir miłosny. To jednak zachowałam dla siebie.

- A ona nie wie, co się dzieje?

James westchnął i włożył ręce do kieszeni. Jego wzrok zawisł gdzieś między duchotą Los Angeles, a chłodem wyobraźni.

- Chyba jest zbyt egoistyczna, żeby dostrzec, że Will potrzebuje wsparcia.

- Mnie tego nie musisz mówić. Rządzi nim chyba jeszcze bardziej, niż kiedyś.

Wyciągnęłam dłoń przed siebie i zacisnęłam palce. Światło natychmiast zmieniło kolor na zielone i pociągnęłam Jamesa na drugą stronę ulicy.

Chyba nikt nie zauważył, że użyłam odrobiny magii.

Chłopak nie skomentował. Szedł w ciszy obok mnie i całą swoją uwagę skupiał na tym, żeby tempo swoich kroków dopasować do mojego.

On przynajmniej jak podejrzewałam, miał neutralny temat to rozmyślań. Ja zamartwiałam się tylko tym, jak zareaguję na jego rewelację. Jakby nie mógł mi powiedzieć wprost, że już mu się znudziłam. I że nie chce być moim przyjacielem.

Zatrzymałam się kilkaset metrów przed restauracją. Moje nogi jakby wrosły w ziemię i nie byłam wstanie się ruszyć, dopóki nie poznam powodu naszej eskapady.

- James? – zawołałam go.

Chłopak szybko do mnie podszedł i stanął naprzeciwko. Był tak blisko, że bez wysiłku mogłabym go dotknąć, ale jednak tego nie zrobiłam.

- Choć. Zaraz skończy się przerwa – wyraźnie nie wiedział, o co mi chodzi.

Odetchnęłam głęboko, by zebrać się na odwagę. Nie chciałam spędzić lunchu w jego towarzystwie, a potem dowiedzieć się, że James wyjeżdża, umiera, albo inne bzdety.

- Jeśli chcesz zakończyć naszą przyjaźń, to po prostu mi powiedz. Bez owijania w bawełnę – wykrztusiłam.

Chłopak wytrzeszczył oczy, ale zaraz doprowadził się do porządku i przybrał poważny wyraz twarzy.

- Tak – położył nacisk na każdą literę tego krótkiego słowa. – Nie chcę już być twoim przyjacielem.

Myślałam, że cały mój świat właśnie runął mi na głowę. Spełniły się moje obawy i nic nie mogłam zrobić, żeby temu zapobiec. James nie czuł do mnie tego samego co ja do niego. Nie podobałam mu się, a teraz nawet nie chciał się ze mną przyjaźnić.

- Mogłeś powiedzieć od razu. Oszczędziłbyś mi wędrówki do tej knajpy.

Łzy zalśniły mi w oczach i zaczęły ściekać po policzkach.

Teraz jeszcze wyszłam na zrozpaczoną małolatę. I może taka byłam.

James błyskawicznie znalazł się koło mnie. Położył mi ręce na talii i przyciągnął do siebie.

Chciałam się opierać, ale byłam zbyt słaba. Moja siła nie mogła równać się sile chłopaka, który cztery razy w tygodniu ćwiczy na siłowni. Ja nawet na wuefie się nie udzielałam.

- Nie chcę już być twoim przyjacielem – powtórzył. – Chcę być kimś więcej.

Schylił się i pocałował mnie.

Takiego obrotu spraw w życiu bym się nie spodziewała. Może jednak eliksir miłosny nie będzie potrzebny?

Z wyczuwalnym wahaniem odwzajemniłam pocałunek. Czułam, jak James się uśmiecha.

Zarzuciłam mu ręce na szyję i przylgnęłam całym ciałem do jego torsu. On także nie pozostawał mi dłużny. Przeniósł dłonie na moje plecy i błądził po nich; raz głaskał moje łopatki, raz znowu prowadził je na talię.

Oderwaliśmy się do siebie dopiero, gdy jakaś starsza pani wetknęła między nas swoją laskę.

- W moich czasach to była hańba! – Zaskrzeczała i wykrzywiła twarz.

My zaś wybuchliśmy niepochamowanym śmiechem.

Staruszka jeszcze coś zrzędziła, że dzisiejsza młodzież jest niewychowana, ale my na to nie zwracaliśmy uwagi.

Wychodziło na to, że eliksir rzeczywiście nie będzie mi potrzebny.

- Wiesz… - zaczął James, gdy już trochę się uspokoiliśmy. – Dzisiaj rano twoja babcia dała mi wisiorek. A właściwie amulet.

Chłopak sięgnął pod koszulkę i wyciągnął zza niej niewielki przedmiot, zawieszony na rzemyku.

Zamarłam.

- Czy ty wiesz, co to jest?

Przytaknął z uśmiechem.

- Wiem o wszystkim.

Nie powiedział tego oskarżycielsko. Raczej łagodnie i wesoło, jakby cieszył się z takiego obrotu sprawy.

- O eliksirze też – uzupełnił. – I to dlatego twoja babcia dała mi alaunę…?

- Alraunę – poprawiłam odruchowo.

- No właśnie to.

Przygryzłam wargę i zrobiłam krok do tyłu. Ręka Jamesa, która spoczywała chwilę temu na mojej talii, zawisła w powietrzu między  nami.

- I dalej chcesz się ze mną zadawać? Nawet, gdy już poznałeś prawdę?

James zrobił z ust dziubek i zaczął drapać się po głowie, zastanawiając się nad odpowiedzią.

Gdy już skończył, brakowało mi tylko zaświeconej nad nim żarówki i dźwięku jak w teleturniejach.

Zamiast coś powiedzieć, chłopak objął mnie i pocałował. Tym razem bardzo wolno i krótko.

- Czy to może być odpowiedzią? – zapytał, muskając ustami moje ucho.

W takim razie eliksir nie będzie mi potrzebny. Katelyn może sobie wziąć wszystko, co udało mi się do tej pory zebrać. I w dalszym ciągu pozostanie jej do zdobycia krew smoka i mandragora. A ja byłam tylko ciekawa, skąd nasza babcia wiedziała o moich zamiarach. I czy rzeczywiście Jamesowi nie przeszkadza fakt, że jestem czarownicą?

- Tak – wykrztusiłam w końcu. – I mógłbyś zrobić to jeszcze raz.

Zaśmiał się, ale bez ociągania znowu mnie pocałował.

To be continued...


------------------------------------------------------------------

Dzisiaj tak, a w poniedziałek nowa i ostatnia część + ogłoszenie. Pozdrawiam... I do poniedziałku ;)

2 komentarze:

  1. O ja... Ale szok na końcu... Notka świetna! Czekam na nn!

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, ja wiem, jakie to będzie ogłoszenie! :3
    Notka świetna, widać, że stara, ale cóż... Troszku razi w oczy nadmierna ilość akapitów, ale wiem, wiem.
    To jeszcze będzie kontynuacja??!! Dziwne :O
    Zaraz skończę VA, bejb! xDD

    OdpowiedzUsuń