czwartek, 27 czerwca 2013

Love In The Middle Ages. Part II.

Mama poprowadziła mnie do podwyższenia na którym stali moi rodzice wraz z dziadkami. I rodzina mojego przyszłego męża wraz z Carlosem. Chłopak wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany, co nie pomagało mi przy wejściu po schodach. Miał krótkie ciemnobrązowe włosy, które były lekko wilgotne od zaduchu panującego w sali balowej. Dołączyłam do niego trochę uspokojona. Przynajmniej nie był brzydki.
Obróciłam się twarzą do setek osób oczekujących na to, aż powiem tak. Widziałam, że wzrok Carlosa utkwił w dziewczynie stojącej pod ścianą. Jego siostra. Pokazała mu gestem, że wszystko jest w porządku i zniknęła mi z oczu. Ciekawiło mnie dlaczego nie dołączyła do swojego brata i rodziców, ale nie mnie było ją osądzać.
- Przestań – usłyszałam szorstki głos ojca zaraz przy moim uchu. – Ten chłopak nie powinien teraz zaprzątać ci głowy. Jest jedynie tchórzem.
- Nie mów tak o nim!
- Ten bezbożnik nie zasługuje na ciebie – wycedził i złapał mnie brutalnie za rękę.
- Nic ci do tego. Może ja sama uznam kto na mnie zasługuje, a kto nie? To dla mnie poszedł na tę bitwę. Zginał przez ciebie! – Ciągnęłam czując wzbierające we mnie łzy.
- On nie zginął. On zdezerterował – słowa ojca były niczym nóż wbity w serce.
- Nie wierzę ci – warknęłam hardo.
- Został wygnany z królestwa za przestępstwa popełnione gdy jeszcze tu był – wydawał się dobierać słowa, które naumyślnie jeszcze bardziej mnie zranią. – Myślałaś, że nikt się nie dowie? Że jest zwykłym złodziejem?
- Nie chciałeś mu pomóc, a dobrze wiesz, że jego rodzina nie ma pieniędzy.
- To zwykli prostacy.
- To jest niemożliwe – sapnęłam wyrywając dłoń z jego uścisku.
- Annie, zrozum mnie. Jego tu nie ma. Już nigdy więcej go nie zobaczysz.
- Nie miałeś najmniejszego zamiaru pozwolić nam na ten ślub. Nawet jakby przeżył tę wyprawę.
- Anne! – Skarciła mnie mama. Pokazała mi gestem, że mam stanąć obok Carlosa.
Posłusznie wykonałam jej polecenie, tym samym przerywając moją kłótnię z ojcem.
Chłopak złapał mnie za rękę i uśmiechnął się współczująco. Po moim policzku zaczęła spływać łza, którą ku mojemu zaskoczeniu, otarł wierzchem dłoni ledwo go muskając. Płakałam dlatego, że nie byłam wstanie sprostać wymaganiom rodziców. Nie umiałam być taką jaką chcieli bym była. Byłam niewdzięczną córką i nie umiałam się przełamać do małżeństwa z Carlosem. Wiedziałam, że zawsze mogłam trafić na kogoś lepszego, ale nie byłam w stanie robić wbrew sobie.
Moja matka zaczęła coś mówić do zaproszonych gości, albo raczej do całego królestwa. Obecność na zaręczynach była obowiązkowa i tylko w poważnych przypadkach można było się na nich nie pojawić. Kompletnie się wyłączyłam i zaczęłam po prostu modlić się w duchu, by już było po wszystkim.
Moją uwagę przykuł jakiś błysk w tłumie. Popatrzyłam pośpiesznie w tamtym kierunku i o mało nie zemdlałam z wrażenia. Na środku sali balowej stał Logan i uśmiechał się do mnie beztrosko. Pomachał mi radośnie i z ciekawością śledził wydarzenia rozgrywające się na scenie.
Nagle moją dłoń ujął Carlos i uklęknął przede mną. Wiedziałam co zaraz nastąpi, ale i tak z mojego gardła wydarł się zduszony okrzyk zaskoczenia. Wszyscy uznali, że to tylko zwykła gra aktorska i zaśmiali się jakby z obowiązku.
Spojrzałam zszokowana na Logana by zobaczyć jego reakcję. Ten patrzył na mnie tępo z bezsilnością wypisaną na twarzy.
- Annie? – Przywołał mnie do porządku pytający głos Carlosa.
- Tak, sir? – Odpowiedziałam z przekorą używając takiego określenia, choć dobrze wiedziałam, że nie wypadało mi go tytułować. Chłopak tylko zmarszczył brwi, ale nie dał się zbić z tropu.
- Annie – powtórzył nakładając nacisk na ostatnią sylabę. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – Wymamrotał nerwowo i tak cicho, że tylko ja usłyszałam jego głos.
Goście wstrzymali oddech domyślając się jakie słowa właśnie zawisły w powietrzu.
- Carlos… - Zaczęłam i wysunęłam dłoń z jego uścisku. – Wiem, że wszyscy oczekujecie mojego tak, ale ja nie dam rady. Po co ci żona, która cię nie kocha? – Mówiąc ostatnie zdanie zwróciłam się bezpośrednio do Carlosa bojąc się tego jak na nie zareaguje.
- Anne! – Wrzasnęła moja matka z odrazą wyczuwalną w głosie spowodowaną moim nagannym zachowaniem.
- Nie chcę być z kimś na siłę. Jeśli chcecie bym była szczęśliwa, pozwólcie mi poślubić tego, którego kocham – zwróciłam się do nich ze łzami w oczach.
- Przestań się wygłupiać! – Zagrzmiał ojciec.
Zaszokowani państwo Pena stali i powstrzymywali się od wybuchu, czego nie udało im się ukryć. Emocje były wypisane na ich twarzach.
Matka zaklęła siarczyście i zemdlała w ramionach ojca. Miałam wyrzuty sumienia, że tak wszystkich potraktowałam, ale nie mogłam teraz pozwolić by ogarnęły mnie całą. Spostrzegłam, że Logan wychodzi z sali balowej bez zaszczycenia mnie ani jednym spojrzeniem.
- Każdy wnosi radość do pokoju – zaczęłam i zwróciłam się w kierunku oniemiałego tłumu. Chciałam jak najprędzej opuścić to pomieszczenie pełne przeładowanej atmosfery. – Jedni wchodząc, drudzy wychodząc. Wy akurat uszczęśliwicie mnie robiąc to drugie.
Nie czekając na to aż ktoś mnie zatrzyma, zgrabnie zeskoczyłam z podwyższenia i zaczęłam przepychać się w stronę wyjścia, w którym chwilę wcześniej zniknął Logan. Nie zważałam na to, że zadaję komuś ból przy rozpychaniu się łokciami, ale tłum wydawał się robić mi na złość i nie ułatwiał opuszczenia sali.
Z zamku wypadłam cała spocona w mroźne, grudniowe powietrze. Wiatr zawiał od północy i podwinął mi sukienkę na twarz. Rozglądnęłam się nerwowo po okolicy próbując dostrzec sylwetkę Logana pośród szalejącej wichury śnieżnej. Zimno szczypało nie tylko moje dłonie, ale i całe ciało. Zapomniałam o nim jednak zaraz gdy odnalazłam chłopaka wzrokiem. Stał samotnie przy wielkim dębie na którym zwykliśmy kiedyś przesiadywać całymi godzinami.
W świetle księżyca jego brązowe włosy lśniły się srebrną poświatą. Podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na ramieniu.
Logan natychmiast obrócił się do mnie i wziął mnie w ramiona. Wtuliłam twarz w jego tors, spragniona jego dotyku. Mimo panującej zimy, moje nozdrza wypełnił zapach wiosny z naszych wspomnień.
- Annie – wyszeptał mi we włosy głosem pełnym miłości. – Proszę, nie wierz w nic co twój ojciec o mnie mówi.
- Szzz… - Uciszyłam go pocałunkiem.
Westchnął, ale nie odepchnął mnie. Przygarnął mnie do siebie jeszcze bliżej, a ja rozpływałam się pod wpływem dotyku jego miękkich warg.
Zadrżałam, po części z zimna, po części z przyjemności, która ogarnęła moje ciało. Nie zważałam na to. Już jakiś czas temu udało mi się nauczyć jak ignorować potrzeby organizmu.
- Musisz tam wrócić – zaczął smutno odrywając się ode mnie. – To tam jest twoje miejsce. W bogactwach i luksusie, a nie z biedakami bez pieniędzy na jedzenie.
- Moje miejsce jest tam, gdzie jesteś ty.
- Annie…
- Ucieknijmy. Razem – zaproponowałam nieśmiało, na co Logan tylko się skrzywił.
- Anno Maslow! – Rozległ się ostry głos mojego ojca. Próbował przedostać się do nas przez liczne zaspy, których powinno nie być. Znając go, pewnie zaraz zwolni kilka osób odpowiedzialnych za odśnieżanie dziedzińca. – Jak śmiałaś?! Taki wstyd?! Twoja matka o mało nie umarła na miejscu!
Dopiero teraz zauważyłam, że z ciemności za ojcem wyłoniło się ponad dziesięć innych postaci. Królewska Straż Przyboczna.
- Dosyć! – Zarządził Logan i stanął przede mną, tym samym odgradzając mnie od wzburzonego króla.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić! Przez ciebie moja córka przestała wykonywać wszelkie polecenia! Nie liczy się z dobrem poddanych!
- Poprzez wykonywanie wszelkich poleceń miał pan na myśli zmuszanie jej do ślubu z mężczyzną, którego nie kocha? – Ciągnął chłopak z denerwującym spokojem.
Kontrast między tą dwójką jeszcze nigdy nie był aż tak widoczny. Po prawej stał nieco przygruby król z przekrzywioną koroną na głowie. W normalnych warunkach pewnie by ją poprawił, ale nie dzisiaj.
Na sobie miał drugie pod względem cenności szaty w całym królestwie. Te najcenniejsze i tym samym najdroższe były przeznaczone na uroczystość mojego ślubu, który stanął pod wielkim znakiem zapytania.
Po lewej zaś stał brązowowłosy chłopak z rękami uniesionymi w obronnym geście. Jego ubranie było bardziej wykwintne niż przy naszym spotkaniu, ale w dalszym ciągu umywało się do królewskich bogactw.
Wiedziałam, że tylko jeden argument, albo raczej broń może mi zapewnić ślub z ukochaną osobą. To byłby cios poniżej pasa, ale tonący chwyci się nawet brzytwy. Muszę postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować.
- Dobrze wiesz, że zawsze mogę zrzec się praw do tronu – wypaliłam i wystąpiłam do przodu. – Wtedy nie będziesz mógł mi rozkazywać co do mężczyzny, którego poślubię.
Wyminęłam Logana pomimo jego protestów i stanęłam twarzą w twarz ze swoim ojcem. Musiałam wziąć odpowiedzialność za swoje słowa i stawić czoła jego gniewowi.
- Nie zrobisz tego – wycedził przez zęby.
- Owszem, zrobię – odpowiedziała hardo.
- Nie możesz. Jesteś jedyną następczynią tronu odkąd James…
- Nie jedyną – przerwała mu zanim zacznie się rozwodzić na temat śmierci mojego brata. – Ten ślub jest tylko po to, żeby utrzeć nosa twojemu bratu.
- Królestwo nie może trafić w jego ręce! – Krzyknął w kolejnym wybuchu złości.
- Królestwo jest dla ciebie ważniejsze ode mnie?
- Nie pozwalam ci na to! – Wrzasnął, całkowicie ignorując moje pytanie.
Logan przysłuchiwał się naszej rozmowie z nieobecnym wyrazem twarzy. Nie miał pojęcia o czym mówimy. Sprawy dziedziczenia tronu były dla niego obce. Wiedziałam, że chciałby zapewnić nam trochę prywatności, ale bał się, że ojciec posunie się dalej niż tylko do krzyków i coś mi zrobi.
- Mam gdzieś co sobie o mnie myślisz. Odejdę stąd, a wtedy tron przejmie twój znienawidzony brat.
- Nie opuścisz granic królestwa bez mojego pozwolenia – zagroził lodowatym głosem.
- Wiesz… - Zaczęłam z denerwującym spokojem. – Zawsze myślałam, że większość ojców chce jak najlepiej dla swoich dzieci. Jak widać ciebie nie obchodzą moje uczucia. Dbasz tylko o czubek własnego nosa.
Zignorowałam obecność ojca i podeszłam do Logana. Ujęłam jego twarz w dłonie i dla przekory złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Chłopak chyba zrozumiał o co mi chodzi. Przyciągnął mnie do siebie łapczywie i położył mi ręce na talii.
- Tylko, że ja już nie mam córki – powiedział z lekkim opóźnieniem król.
Obrócił się w stronę zamku bez słowa i zaczął wpatrywać się w oświetloną budowlę. Oderwałam się od Logana, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Chłopak otarł je wierzchem dłoni i spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu. Miał wyrzuty sumienia, że to przez niego odwróciłam się od rodziny. Może i miałam pretensje do rodziców o ślub, ale mimo to dalej ich kochałam i byli ważni w moim życiu.
Ojciec ruszył do zamku w całkowitej ciszy wraz ze swoją strażą. Jego niewypowiedziane słowa zdawały się jakby wisieć w powietrzu. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy co chciał powiedzieć.
Zawiedliśmy się na tobie.
--------------------------------------------

Druga część opowiadania dla Ani. Mam nadzieję, że się spodoba ;)
PS. Dziękuję za komentarze pod ostatnią notką i wyświetlenia. Dowartościowują xD.  ;*

 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Love In The Middle Ages. Part I.

- Nie mogę za niego wyjść. – Zaczęłam kolejny raz temat, mimo że doskonale wiedziałam, że nic to nie da. Decyzja była podjęta i nikogo nie obchodziło co o niej myślę.
- Panicz Pena to bardzo dobra partia dla panienki. Druga taka okazja już się nie powtórzy. – Przekonywała mnie Maria tą samą gadką co ostatnio. Pomagała mi właśnie zapiąć liczne guziki w kreacji w której miałam pojawić się na moim dzisiejszym przyjęciu zaręczynowym.
- Wy wszyscy traktujecie tego chłopaka jakby był jakimś towarem na wystawie.
- Nawet panienka nie wie jak trudno w dzisiejszych czasach o troskliwego męża.
- Troskliwy to on może być, ale ja go nie kocham. – Powiedziałam ostro tłumiąc w sobie rosnący żal.
- W tej chwili mało małżeństw jest zawieranych z woli obojga zainteresowanych. – Włączyła się moja mama, która siedziała w fotelu pod oknem i przysłuchiwała się rozmowie.
- Jakoś nasi poddani są szczęśliwi w swoich rodzinach – warknęłam.
- Twój status wymaga od ciebie poświęcenia. Jeśli masz odziedziczyć tron, musisz przede wszystkim myśleć o swoich służących.
- To nie są służący. To są zwykli ludzie.
Syknęłam cicho gdy paznokcie Marii przejechały po moich nagich plecach. Kobieta zignorowała to i wyszła z pokoju pozostawiając mnie sam na sam z matką.
- Czy wiesz co to miłość? – Zapytałam z rozmarzeniem. Gdy słyszałam słowo miłość, przed moimi oczami stawała twarz chłopaka, którego kochałam bezgranicznie. Logana. – Czy ty kiedykolwiek czułaś coś do taty?
- Miłość do twojego ojca przyszła z czasem. Przed ślubem jedynie go szanowałam, ale teraz nie wyobrażam sobie życia gdyby go zabrakło.
- A kochałaś kogoś tak naprawdę? Z całego serca? Że byłaś gotowa zrobić dla niego absolutnie wszystko?
- Jeśli chodzi ci o Logana, to nawet nie próbuj nas przekonywać – warknęła marszcząc brwi i niwecząc mój plan. – Ten chłopak nie zasługuje na ciebie. On jest nikim. Nie ma pieniędzy, ani nie pochodzi z dobrej rodziny. I o ile się nie mylę to ojciec zabronił ci się z nim widywać.
- Ale to jego kocham, a nie Carlosa.
- Królewicza Carlosa – poprawiła mnie zdegustowanym tonem. – Jeszcze go oficjalnie nie poznałaś więc masz mówić do niego z szacunkiem.
- Nie chcę wychodzić za mąż.
- Oh, skarbie. Przerabialiśmy już ten temat. – Mama wstała i podeszła do mnie z podziwem malującym się na twarzy. Położyła mi dłonie na ramionach, zmuszając mnie tym samym abym się wyprostowała. – Mężczyźni nie lubią garbatych kobiet. – Wyjaśniła widząc moje wściekłe spojrzenie. – Wyglądasz przepięknie. Jestem przekonana, że wszyscy oszaleją na twój widok.
Obróciłam się do niej tyłem zupełnie ignorując jej wyznanie. Niespiesznie przemierzyłam pokój i stanęłam przed ogromnym, starym lustrem, które było pamiątką rodzinną.
Ujrzałam w nim odbicie pięknej dziewczyny z błyszczącymi włosami i łagodnymi rysami twarzy. Była ubrana w długą do ziemi niebieską suknię balową. Nie mogłam uwierzyć, że to jestem ja. Wyglądałam niesamowicie i mogłabym nawet uchodzić za szczęśliwą pannę młodą, która niedługo ma się zaręczyć, gdyby nie moje oczy, które zdradzały absolutnie wszystko.
Odwróciłam wzrok od lustra nie mogąc już w nie patrzeć. Sięgnęłam po naszyjnik leżący na pobliskim stoliku. Przejechałam palcami po klejnotach z których był wykonany. Idealnie pasował do sukienki, którą teraz miałam na sobie. Do tej pory zachodziłam w głowę jakim cudem Loganowi udało się zdobyć tak drogą biżuterię, ale to była jedyna rzecz jaka mi po nim została. Patrząc na ten drobiazg, przypomniały mi się radosne chwile i po chwili mój umysł zalały wspomnienia z dnia, w którym po raz ostatni widziałam miłość swojego życia.
Siedzieliśmy na drzewie niedaleko pałacu i słuchaliśmy śpiewu ptaków oraz szumu liści. Logan złapał mnie za rękę i uniósł ją do swojej twarzy. Musnął ją delikatnie ustami i spojrzał na mnie spod zasłony swych gęstych rzęs. Jego brązowe oczy błyszczały ze szczęścia, ale jednak w kącikach widoczny był smutek.
- Kocham cię – wyszeptał, przykładając sobie moją dłoń do serca.
Ogarnęła mnie fala błogiej radości. Kochałam i byłam kochana. Sen z powiek jedynie spędzał mi fakt nieugiętości mojego ojca co do mężczyzny, którego poślubię.
- Oh – jęknęłam cicho. – Gdyby to wszystko było takie proste.
- Ucieknijmy stąd. Nikt nie będzie nam mówił co mamy robić.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tego zrobić. Co się wtedy stanie z moimi rodzicami i królestwem?
- Anne… - Zaczął niepewnie i odwrócił głowę w przeciwną stronę. – Wiem, że się zdenerwujesz, ale muszę ci coś powiedzieć.
- O co chodzi? – Zachęciłam go delikatnie i położyłam mu dłoń na ramieniu. Chłopak popatrzył na mnie, a na jego twarzy widać było troskę wymieszaną z poczuciem winy.
- Zrobiłem to – wyznał strapiony. – Zapytałem twego ojca o twoją rękę.
- Co zrobiłeś?! – Wydarłam się i zeskoczyłam gwałtownie z drzewa. Zaczepiłam sukienką o wystający konar i rozerwałam ją aż do połowy uda. Zatoczyłam się lekko do tyłu, ale nie mogąc złapać równowagi, upadłam na trawę.
Logan dopadł do mnie jednym susem. Zignorował zniszczoną sukienkę i ujął moją twarz w dłonie, zmuszając mnie tym samym, abym spojrzała mu w oczy.
- Zrobiłem to, bo chciałem abyś była moją żoną. Żebyśmy nie musieli już się ukrywać i spotykać w tajemnicy.
- Jak mój ojciec na to zareagował? – Zapytałam próbując nadać głosowi ostry ton, ale on był pełen podziwu dla Logana, który był gotów naradzić się moim rodzicom byleby być ze mną.
- O dziwo lepiej niż się spodziewałem.
- Nie wyrzucił cię ani nic z tych rzeczy? – Zdumiałam się. Takie łagodne potraktowanie osoby, której nienawidzi nie było w naturze mojego taty.
- Odbyliśmy kulturalną rozmowę podczas której dowiedziałem się jak mogę sprawić, by zgodził się na nasz ślub.
- Pewnie kazał ci lecieć na księżyc, bo wie, że to niemożliwe.
- Nie – zaśmiał się cierpko. – Jestem biedakiem. Bez pieniędzy i z długami na karku. Wystarczy, że pojechałbym na wojnę w armii króla i moja sytuacja się diametralnie zmieni. Jak wrócę, to wtedy moglibyśmy wtedy być razem.
- Jeśli wrócisz – poprawiłam go sztywno.
- To jedyna możliwość.
- To nie jest możliwość. To jest samobójstwo – warknęłam. – Nie możesz iść na wojnę. Nie możesz mnie zostawić.
- Anne…
- Jeśli zginiesz, nie przeżyję tego.
- Obiecuję ci, że wrócę. Mam do kogo. – Uśmiechnął się krzepiąco w moim kierunku, ale ja w tym momencie wszelkie wysiłki wkładałam w to, by się nie rozpłakać.
- Dobrze wiesz, że mój brat zginął na wojnie. – Mruknęłam czując wzbierające we mnie łzy. Mimo że James zginął kilka lat temu i byłam wtedy jeszcze dzieckiem, rana w dalszym ciągu się nie zabliźniła. Byłam do niego bardzo przywiązana i do tej pory za nim bardzo tęsknię.– Postawił się ojcu i poszedł tam bez jego zgody. Nie widzisz jaki jest cel mojego taty? Chce, żebyś poszedł pod pretekstem otrzymania błogosławieństwa dla nas, ale w gruncie rzeczy ma nadzieję, że zginiesz. To jest powodem jego nagłej uprzejmości.
Logan przyłożył sobie prawą dłoń do serca, a drugą uniósł do góry na wysokość głowy. W jego oczach zniknął ślad po wcześniejszej radości. Teraz zastąpiła ją powaga wraz ze zdesperowaniem.
- Przysięgam ci, że nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo – przyrzekł siląc się na beznamiętny ton, ale w tych słowach był zawarty cały smutek, który nas wypełniał.
- Proszę – wyszeptałam łamiącym się głosem, a łzy zaczęły spływać strugami po moich policzkach.
- Chciałbym ci coś jeszcze dać.
Logan sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej naszyjnik ozdobiony niebieskimi kamieniami. Westchnęłam na ten widok i uśmiechnęłam się promiennie. Chłopak odpowiedział śmiechem. W jego oczach czaiło się pytanie. Skinęłam mu głową ocierając łzy i przysunęłam się bliżej. Jego sprawne palce bez problemu zapięły naszyjnik na mojej szyi, zatrzymując się przy krawędziach sukienki zdecydowanie zbyt długo.
- Mam nadzieję, że mój ojciec wstrzyma się z decyzją odnośnie mojego ślubu z Carlosem i poczeka, aż wrócisz.
Idylliczny obraz zamazał się, a ja z powrotem byłam w swojej zamkowej komnacie. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku na wspomnienie ostatniego razu gdy widziałam Logana. Wyruszył prawie rok temu, a wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że wojna skończyła się jesienią, a teraz była już późna zima. Musiałam się pogodzić z myślą, że już przenigdy nie zobaczę chłopaka, którego naprawdę kochałam, ale ta wiadomość nie mogła się przecisnąć do mojej podświadomości. Jakaś część mnie miała nadzieję, że Loganowi nic nie jest. Że może to po prostu podróż zajmuje mu tyle czasu.
- Anna? – Z zadumy wyrwał mnie wściekły głos mojej matki. – Nie myśl o tym niewdzięczniku. Pewnie stchórzył i uciekł do innej.
- Przestań – syknęłam.
- Czas już schodzić na twoje przyjęcie zaręczynowe. Tylko bez żadnych numerów.
Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów by nie wybuchnąć z gotującej się we mnie złości. Założyłam naszyjnik i bez ponownego patrzenia w lustro, udałam się wraz z matką do sali balowej.
***
Przez cały wieczór wypatrywałam w tłumie jedynej osoby, którą w tej chwili chciałam widzieć. Nigdzie jej jednak nie było. Za każdym razem gdy w zasięgu mojego wzroku pojawiał się brunet z dołeczkami w policzkach, w moim sercu kiełkowała nadzieja. Jednak z reguły gdy podchodziłam bliżej, spotykało mnie wielkie rozczarowanie. Logana tu nie było, a ja nie mogłam się nadal z tym pogodzić. Bałam się dopuścić do mózgu, że już nigdy więcej go nie zobaczę.
Przechodziłam z rąk do rąk i tańczyłam z osobami, które widziałam pierwszy raz w życiu. One oczywiście przedstawiały mi się, ale imiona wpadały mi jednym uchem, a wylatywały drugim.
W połowie entego tańca z kolejnym baronem przy kości, mój wzrok padł na bruneta z maską, stojącego do mnie tyłem. Wyglądał dokładnie tak samo jak Logan. Serce natychmiast zaczęło mi szybciej bić, a oddech przyspieszył. To było niemożliwe. Jego tu nie mogło być.
Chłopak obrócił się do mnie przodem i skinął na mnie ledwo zauważalnie głową.
Nagle na swoim ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Podskoczyłam gwałtownie, a z mojego gardła wydarł się stłumiony okrzyk. Oderwałam się od barona, który jak sobie teraz uświadomiłam, był ojcem najlepszego przyjaciela Logana. Baron Schmidt. Sam jego syn, Kendall, stał z boku i rozmawiał z moim przyszłym mężem. Wyglądali jakby to nie było ich pierwsze spotkanie. Byłam ciekawa skąd się znają, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.
- Anna! – Syknęła moja mama zdenerwowana tym, że tak długo nie odpowiadałam.
- Słucham? – Zamrugałam gwałtownie powiekami, by doprowadzić się do porządku.
- Przepraszamy barona na chwilę. Obowiązki wzywają przyszłą pannę młodą – wycedziła przez zęby. Złapała mnie pod ramię, a jej paznokcie wbijały mi się w skórę przez cienką warstwę materiału sukni.
Obejrzałam się za siebie i przeszukałam wzrokiem tłum. Chłopaka o wyglądzie Logana nigdzie nie mogłam znaleźć. Wydawało się jakby wyparował. Zniknął. Nic. Nada.
-----------------------------------------------------

Opowiadanie napisane specjalnie dla Ani z Loganem. Przepraszam, że dzielone na części, ale strasznie długie wyszło i nie chcę zamulać ;). Druga część już niedługo. Obiecuję. I hope you will enjoy it.
A teraz kilka gifów z Loganem dla urozmaicenia xD.
PS. Dziękuję za 17 tysięcy odwiedzin. To wiele dla mnie znaczy. <3.
PPS. Podoba się wam nowy wygląd? ;)



  

 

sobota, 22 czerwca 2013

Illusion. (Imagine)

Kendall przyszedł do mnie z Kendallem. Oczywiście nie nazywali się tak samo. Wszyscy tak do nich mówili bo byli wprost nie do odróżnienia. Podeszłam do tego stojącego po prawej stronie i pocałowałam go na powitanie. Drugi, o imieniu Max tylko chrząknął znacząco i odwrócił głowę zapewniając nam trochę prywatności. Ucieszyłam się w duchu, gdyż po raz pierwszy od bardzo dawna nie pomyliłam ich ze sobą.
Nie było nam jednak zbyt długo dane cieszyć się sobą, bo z wielkim trzaskiem drzwi ponownie się otworzyły i pojawiła się w nich Weronika.
***
Już jakiś czas minął od tamtego poranka. Miałam świetną wiadomość dla Kendalla. Spędzała mi ona jednak sen z powiek gdyż momentami wolałam być z jego bratem bliźniakiem. Max nie ograniczał mnie aż tak bardzo. Jazda na motorach nie stanowiła dla niego problemu. Nurkowanie bez odpowiedniego zabezpieczenia także. W moim związku z jego bratem czułam się więziona, ale mimo to nie wyobrażałam sobie bez niego życia.
Kilka minut po tym jak zadzwoniłam do Kendalla, ten pojawił się w progu mojej nowoczesnej willi ze swym nieodłącznym uśmiechem.
- Wejdź, proszę – zaprosiłam go gestem do środka, a chłopak posłusznie poddał się moim słowom.
- Tęskniłem za tobą – wyszeptał biorąc mnie za rękę.
- Widzieliśmy się dopiero wczoraj.
- Dla mnie to była cała wieczność.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale moje usta miały już co innego do robienia. Kendall przygarnął mnie do siebie zachłannie jakbyśmy się nie widzieli przez kilka tygodni i zaczął mnie namiętnie całować. Odepchnęłam go od siebie jednak. Nie mogłam pozwolić na to, by jego bliskość mnie rozproszyła. Musiałam mu coś wyznać. Twarz chłopaka wykrzywił grymas zdziwienia. Nie wiedział o co mi chodziło.
Gdy tylko myślałam o tym co mam mu powiedzieć, oblewał mnie zimny pot. Bałam się, że ta informacja zakończy nasz burzliwy związek, ale nie mogłam już tego ukrywać. Strach nie może rządzić moim życiem.
- Jestem w ciąży – powiedziałam szybko i wbiłam wzrok w swoje dłonie nie chcąc widzieć jego reakcji.
Kendall jednak uniósł delikatnie mój podbródek do góry obracając twarz ku sobie. Unikałam jego spojrzenia, ale kątem oka dostrzegłam uśmiech na jego ustach.
- Będziemy potępieni. – Skomentował tylko i wziął mnie w ramiona. – Będę ojcem – w jego głosie słychać było niedowierzanie, ale i też radość.
Zaczął szeptać mi do ucha czułe słówka, a ja już wiedziałam, że nie mam się czego obawiać. Będę szczęśliwa ze swoim Kendallem i naszym dzieckiem, małą Kansas.
***
Obudziłam się w białym pokoju bez okien. Miałam cudowny sen, który był prawdziwy. Ja, Kendall i Kansas. Moja ukochana rodzina. Zabiłabym byleby była szczęśliwa. Chciałam, aby Kendall ze mną został, ale niestety wzywała go praca super gwiazdora.
Nagle białe drzwi otworzyły się rzucając światłem w moją stronę.
- Twoje lekarstwa, panno [T.N.]* – powiedział pielęgniarz ubrany w strój zlewający się ze ścianami pokoju.
Wykrzywiłam twarz w zdegustowanym grymasie. Znowu przyniósł mi te okropne lekarstwa! Pfee!
- Nie potrzebuję ich! Gdzie jest Kenny?! Co z nim zrobiłeś?! – Chciałam go podrapać, wydłubać mu oczy, albo udusić. Głupi kaftan.
Dlaczego oni mnie tu trzymają? Gdzie jest Kansas? Czy oni ją zabili? Nie!
- Oddaj mi moją córkę! – Zaczęłam krzyczeć i pluć.
Pielęgniarz obezwładnił mnie i podał leki. Zasnęłam i wróciłam do swojego idealnego świata.

--------------------------------------------------------

*[T.N.] - Tu wstawiasz swoje nazwisko.
Ostatnia część jest napisana przez Natalię. Pierwowzór nie nadaje się do publikacji xD.
W skrócie.. Chciała mi pokazać, że moja obsesja na punkcie BTR powinna być leczona...



 

wtorek, 18 czerwca 2013

Inside Me. (Imagine)

*Oczami Wery, kilkanaście tygodni później.*
Pierwszy raz poczułam to jak pisałam smsa do Ewy: "Logan wraca później ze studia. Już widać małe zaokrąglenie. Dzisiaj mu powiem. Mam plan." Nagle przez moje ciało przeszła fala bólu. Czułam jak coś rozrywa mój brzuch od środka. Usiadłam na najbliższym krześle i zgięłam się wpół. Po chwili ból ustał. To było dziwne...
*5 godzin później*
Przygotowałam wykwintną kolację przy świecach. Chciałabym, żeby ten moment był wyjątkowy. Boję się reakcji Logana. Usłyszałam kroki, a po chwili chłopak stał w drzwiach. Serce zabiło mi szybciej. Podeszłam do niego i pocałowałam czule i namiętnie jak gdybyśmy nie widzieli się przez lata. Logan odwzajemnił mój pocałunek.
- Przygotowałam kolację – powiedziałam.
- Jakaś ważna okazja, o której zapomniałem? - Zapytał.
- Zjedzmy najpierw – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się tajemniczo.
Logan nic nie powiedział, ale przystał na moją prośbę. Po kolacji podeszłam do niego tak, że dzieliła nas niewielka odległość.
- Teraz najlepsza część tego dnia – powiedziałam i zaczęłam rozpinać mu koszulę.
Chłopak popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Zdjął mi bluzkę, a ja w odpowiedzi sięgnęłam do jego rozporka. On  natomiast do moich ramiączek od stanika. Usiedliśmy na kanapie. On muskał ustami moje nagie ciało. Szyję, ramiona, piersi, brzuch, nogi. Ja głaskałam go po jego nagim, owłosionym torsie. Popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
- Muszę ci coś wyznać - powiedziałam, ale Logan zamknął mi usta pocałunkiem. Jeszcze nigdy nie był tak namiętny jak teraz.
Mój mózg nadawał tylko "uh", "ah", "mmmm" i "jeszcze". Czułam jak stajemy się jednym ciałem. Po długiej chwili oderwałam się od niego, aby nabrać powietrza.
- Jestem... - Próbowałam powiedzieć, ale znowu jego usta dotknęły moich.
"Rany jak on całuje" - myślałam. Leżeliśmy na kanapie. On nachylał się nade mną. Całował i dotykał.
- Jestem w... - A tu znowu te usta i to piękne uczucie. Liczył się tylko on.
Chciałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko grymas. Logan to zauważył. Oderwałam się od niego i zaczęłam ciężko dyszeć. Nie mogłam oddychać. Logan miał przerażenie w oczach. Czułam, że coś rozrywa mnie od środka. Usiadłam i zgięłam się wpół. Ból był nie do zniesienia. Chłopak sięgał już po telefon, ale ja powstrzymałam go ruchem ręki.
- Kochanie co ci jest? - Zapytał drżącym głosem.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Co?
- Jestem w...
- No co?
- Aaaa! Ała! - Krzyknęłam z bólu. Oczy zaszły mi mgłą. - Jestem w ciąży – wykrztusiłam.
Ogarnęła mnie ciemność i padłam nieprzytomna prosto w ramiona wstrząśniętego Logana.

------------------------------------

"Opowieść" autorstwa Uli aka Usia (;*). Jej własna wersja tego jak Wera mówi Loganowi o ciąży. Chyba nie mogła się doczekać mojej xd.
Oceńcie, szczerze! <3.

 



 

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 89.

Otworzyłam usta szeroko ze zdziwienia, a moja twarz przybrała taki sam wyraz jak Kendalla. Jak Weronika mogła być tak roztargniona, że nie wyrzuciła tego testu do kosza? Że zostawiła go w widocznym miejscu? Byłam wściekła na nią za to, że teraz to ja się będę musiała z tego tłumaczyć, a nie ona. Przecież Kendall pomyśli, że to mój test. Że to ja jestem w ciąży.

Ten scenariusz był tak absurdalny, że przygryzłam wargę powstrzymując wybuch śmiechu. Zerknęłam nieśmiało na twarz chłopaka. Czekał, aż to ja zacznę wszystko wyjaśniać.

- To nie jest tak jak na to wygląda – zaczęłam niepewna własnych słów. Podeszłam trochę bliżej do Kendalla, który przypominał słup soli wyrośnięty w salonie. Wyciągnęłam rękę w jego kierunku i dotknęłam nią lekko jego ramienia. Nie zareagował na ten gest, zdawał się go nie zauważać.

Nie mógł wydobyć z siebie słów. Patrzył na mnie z szokiem w oczach, który zaczął powoli przekształcać się w ból i odrzucenie. Nie wiedziałam dlaczego nagle zastąpiły go takie, a nie inne uczucia. Wyglądał jakby próbował nie dopuścić do siebie jakiejś myśli, która napawała go obrzydzeniem.

- Czy ty… Czy będziesz mieć… - Nie dokończył, bo głos mu się załamał. Odwrócił czym prędzej twarz w kierunku ściany żeby nie okazać mi słabości, która opanowała jego ciało.

- Jeśli już to mielibyśmy – odpowiedziałam podkreślając, że jest to tryb przypuszczający. – Ja z nikim innym… Wiesz… - Mruknęłam cicho i oblałam się rumieńcem.

Twarz Kendalla diametralnie się zmieniła. Miejsce bólu zastąpiła ulga i poczucie winy, które emanowało od niego w nadmiernej ilości. Zniknęła wrogość, a w jego oczach można dostrzec było delikatną radość.

- Ewa, ja naprawdę nie wiem jak. Przecież..

- Przestań – przerwałam mu przyciskając dłoń do jego ust. – Może po prostu mnie wysłuchasz?

- Przecież to niemożliwe – wykrztusił spod mojej ręki nie zwracając uwagi na moje słowa.

- Kendall. – Szepnęłam cicho próbując przykuć jego uwagę, ale bezskutecznie. Dopiero gdy kilka razy powtórzyłam jego imię, chłopak popatrzył na mnie przytomniejszym spojrzeniem.

- Przepraszam za to. Nie wiem jak… - Nie przestawał się tłumaczyć, choć przecież niczego złego nie zrobił.

- Zamknij się do cholery i mnie posłuchaj – warknęłam siląc się na stanowczy ton, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu, który wydarł się z mojego gardła. – Próbuję ci powiedzieć, że nie jestem w ciąży.

Chłopak zamrugał gwałtownie powiekami próbując zmyć ze swojej twarzy resztki szoku. Upuścił test ciążowy, który bezszelestnie upadł na miękki dywan. Wolną ręką odgarnął mi włosy z czoła i założył je za ucho. Kącik jego ust uniósł się lekko do góry.

- Myślałem, że jak cię nie było to ty… - Przerwał szukając odpowiednich słów. – Byłaś z kimś.

- A ja myślałam, że wiesz iż nie chodzę z pierwszym lepszym facetem do łóżka.

- Więc skoro to nie twój test to czyj? – Zapytał przekierowując rozmowę na inne tory.

- Domyśl się albo zgadnij. Co wolisz. – Odparłam kładąc mu brodę na ramieniu.

- Weroniki – mruknął z głębokim westchnieniem.

- Nie mów o tym Loganowi, bo Wera mnie zabije. Obiecałam jej trzymać to w sekrecie i nawet tobie się nie wygadać, ale no cóż. Jeśli bym ci tego nie powiedziała to by była niezręczna sytuacja.

- Może odrobinkę – powiedział ze śmiechem.

- Powinieneś się cieszyć, że to nie ja jestem w ciąży – rzuciłam opryskliwym tonem odsuwając się od niego.

- Dlaczego miałbym się z tego cieszyć? – Zmarszczył brwi zdumiony moim wyrzutem.

- Twoja twarz gdy zobaczyłeś test… - urwałam przywołując w myślach odpowiedni obraz. Kendall wyglądał jakby miał zaraz zwrócić lunch.

Chłopak wykrzywił usta w zdegustowanym grymasie. Poczułam ukłucie gdzieś w środku, że może coś się jednak zmieniło przez ten czas gdy się rozstaliśmy. Może miał prawo tak zareagować? Nie było mnie przez kilka miesięcy, a drugiego dnia po moim powrocie myślał, że jestem w ciąży. Każdy na jego miejscu byłby zszokowany. I do tego Kendall tak strasznie schudł od jego wizyty w Krakowie.

- Ja po prostu myślałem, że będziesz mieć dziecko z innym. Nie mogłem znieść myśli, że mógł cię dotykać ktoś inny kto nie był mną. Dlatego tak zareagowałem.

Uśmiechnęłam się lekko próbując dodać mu otuchy. Kamień spadł mi z serca na to wyznanie. Był po prostu zazdrosny, a nie obrzydzony myślą, że mógłby zostać ojcem.

- Przepraszam, że wprowadziłam cię w błąd – powiedziałam ze skruchą w głosie. – Powinnam była zadbać o to, by Wera nie zostawiła żadnych niepożądanych śladów.

- Skarbie, przecież niedługo to wszystko będzie widać. – Zaśmiał się rozbawiony tym, w jaki sposób dobrałam słowa.

- Ale powinieneś był się dowiedzieć wtedy gdy wszyscy. I to od niej albo od Logana, a nie ode mnie.

Kendall teatralnie wywrócił oczami i wymruczał coś do siebie na tyle cicho, że nie mogłam go usłyszeć, ale sądząc po jego minie to było coś o mnie. Położył mi dłoń na karku i przygarnął mnie do swojego torsu. Wtulił twarz w moje włosy i westchnął głęboko.

- Powinniśmy już jechać na tę nieszczęsną imprezę. – Chłopak mruknął leniwie, całując mnie w czoło. – Wera już chyba dłużej nie utrzyma Logana z dala od domu Carlosa.

- To dlatego rano z nim zniknąłeś? – Upewniłam się. Kendall pokiwał twierdząco i pogłaskał mnie czule po policzku.

Zbliżył swoją twarz do mojej i musnął delikatnie moje usta. Prychnęłam cicho na co tylko uśmiechnął się szeroko i owionął mnie jego ciepły oddech. Przejechał nosem od mojej żuchwy aż do szyi i do ramienia.

Oderwał się ode mnie gwałtownie. Próbował udawać poważnego, ale w jego oczach czaiły się ogniki radości. Złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku drzwi.

***

Gdy przekroczyliśmy próg domu Carlosa i weszliśmy do zatłoczonego salonu, przywitały nas zszokowane spojrzenia obecnych w nim gości. Demi Lovato, Tom, Nathan, Niall, Harry, Miranda, Alexa, Halston, Samantha, Max, Alec, Josh. Zarumieniłam się bo wiedziałam, że to moje pojawienie się wywołało taką, a nie inną reakcję. Omiotłam pokój wzrokiem próbując ukryć zażenowanie. Kendall cały czas trzymał mnie za rękę próbując jakoś nadrobić ten czas gdy się rozstaliśmy, ale nie mógł załatać tej dziury. W rogu stał olbrzymi stół, którego prawie nie było widać spod ustawionych na nim prezentów. Dostrzegłam przy nim sylwetkę Nathalie, która uśmiechnęła się do mnie lekko i zniknęła w drzwiach prowadzących do ogrodu. Chwilę później już wszyscy zaczęli mnie ściskać i przechodziłam z rąk do rąk tym samym oddalając się od Kendalla.

- Ewa – wyszeptał Max gdy znalazłam się w jego objęciach. Chłopak pocałował mnie przelotnie w policzek i odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość. Otwierał usta by coś powiedzieć, ale przerwało mu pojawienie się Alexy, która natychmiast pociągnęła mnie w kierunku kuchni.

- Cieszę się, że wróciłaś – powiedziała z entuzjazmem i przytuliła mnie przyjaźnie. – Z tego co zdążyłam zauważyć to z tobą i Kendallem wszystko już w porządku?

- Tak było gdy ostatni raz sprawdzałam.

- To dobrze, bo zapomniałem ci powiedzieć o jednej rzeczy – mruknął ze skruchą mój chłopak dosłownie materializując się w pomieszczeniu. Objął mnie delikatnie w talii i odgarnął mi kosmyk z czoła.

- Niby o czym?

- Tutaj są też moi rodzice. Chciałbym, abyś ich poznała.

Krew odpłynęła mi z twarzy na te słowa. Chciałam czym prędzej uciec przez okno, ale powstrzymałam się ostatkami sił. Posłałam Kendallowi wściekłe spojrzenie. Byłam wkurzona, że mnie wcześniej nie uprzedził.


Nie dane mi jednak było mi dłużej się nad sobą użalać, bo do kuchni weszli państwo Schmidt wraz z Kevinem i Kennethem. Uśmiechnęli się do mnie promiennie, a ja o niczym innym w tej chwili nie marzyłam jak żeby tylko się zapaść pod ziemię.

--------------------------------------

Przepraszam, że tak długo, ale przedtem nie miałam pomysłu na notkę. Dziękuję wszystkim za komentarze pod ostatnim wpisem i za wszystkie wyświetlenia. ;*

 



 

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 88.

Weronika tępo wpatrywała się w swoje stopy. Odkąd wyszłyśmy z przychodni, nie odezwała się do mnie ani jednym słowem. Powinna się cieszyć na wiadomość, że zostanie matką, ale ona wydawała się być przygnębiona tym faktem. Nawet zdjęcia USG swojego dziecka dała mi, żebym to ja je schowała. Ona nawet nie chciała tego widzieć. Nie pomagał jej też fakt, że cały czas uśmiechałam się jak głupia.

- Z czego się do cholery śmiejesz? – Warknęła nie wytrzymując już mojej radości.

- Z ciebie. A z niby kogo innego?

- Rozumiem, że na moim pogrzebie też będziesz się śmiać? Chyba zacznę rozdawać już zaproszenia, bo Logan mnie zabije.

- Wera, zrozum. Będziecie rodzicami. To jest radosna wiadomość, a ty masz minę jakby ktoś umarł.

- Nie umarł, ale umrze. Logan mnie zabije – powtórzyła sztywno.

- Sam jest sobie winny. Mógł być rozsądny zanim zrobił ci dziecko.

- I z tego się śmiejesz odkąd wyszłyśmy z domu Kendalla? Że Logan nie wie do czego służą prezerwatywy? – Zagrzmiała piorunując mnie wzrokiem.

- Najwyraźniej nie. Przygotowywał ten wieczór przez kilka dni. Załatwił świece, róże, kolację, muzykę, a zapomniał o takiej podstawowej rzeczy.

- Jeszcze wmanewruję cię w bycie chrzestną, zobaczysz – powiedziała z nutką sarkazmu.

Dziewczyna kopnęła leżący na ulicy kamień. Nerwowo włożyła ręce do kieszeni i ponownie spuściła wzrok unikając mojego spojrzenia.

- Na twoim miejscu nie martwiłabym się reakcją Logana. Ważniejsze jest to, jak zareagują twoi rodzice.

- Mam ich gdzieś. Zawsze mogę się wyprowadzić. – Mruknęła bardziej do siebie niż do mnie. Usiadła na najbliższej ławce i zaczęła wpatrywać się w kalifornijskie niebo bijąc się z myślami.

***

Rozległo się ciche pukanie na którego dźwięk serce zabiło mi szybciej. Poderwałam się pospiesznie z kanapy i błyskawicznie znalazłam się przy drzwiach. Doskonale wiedziałam kto stoi na zewnątrz, ale gdy zobaczyłam jego twarz i tak z mojej piersi wyrwało się ciche westchnienie. Na progu stał Kendall z gigantycznym bukietem czerwonych róż w ręce. Uśmiechnął się szeroko gdy mnie zobaczył. Pochylił się lekko do przodu i pocałował mnie przelotnie. Wręczył mi kwiaty i bez zbędnych słów weszliśmy w głąb domu.

- Z jakiej to okazji? – Wykrztusiłam oszołomiona otrzymanym podarunkiem.

- Tak bez okazji.

- Co przeskrobałeś? – Dopytywałam się żartobliwym tonem. Zmarszczyłam brwi dla lepszego efektu.

- Masz mnie – zaśmiał się i objął mnie w talii. – Zakochałem się w tobie.

- Liczyłam na coś ambitniejszego – mruknęłam udając smutek.

Kendall uśmiechnął się łobuzersko, a jego oczy aż błyszczały ze szczęścia. Wziął ode mnie róże i położył je na najbliższym stoliku. Zapał mnie za rękę i poszedł w kierunku kuchni, pociągając mnie za sobą. Jednym zgrabnym ruchem posadził mnie na blacie. Uniósł dłonią mój podbródek zmuszając mnie tym samym, abym popatrzyła mu w oczy.

- Już nie mogę ci bez okazji kupić kwiatów?

- Skoro nalegasz… - mruknęłam przygryzając wargę.

- Owszem, nalegam.

- A skoro już jesteśmy przy kupowaniu…

- Jeśli zmierzasz do urodzin Logana to już kupiłem mu prezent. – Wytrzeszczyłam na niego oczy, zaskoczona jego wyznaniem.

- Niby co mu kupiłeś? – Zapytałam trochę ostrzej niż początkowo zamierzałam.

- To, o czym rozmawialiśmy rano. Bokserki z napisem jestem dobry w łóżku. Od Calvina Kleina.

- Chyba sobie jaja ze mnie robisz.

- Była promocja no to wziąłem.

- Bokserki na urodziny?! – Wrzasnęłam wkurzona.

- Było minus dwadzieścia procent – odpowiedział próbując przybrać poważny ton głosu, ale nie udało mu się i po chwili już krztusił się ze śmiechu.

- Bardzo śmieszne – warknęłam i szturchnęłam go w żebra. Próbowałam zejść z blatu, ale dłonie chłopaka skutecznie uniemożliwiły mi ten manewr.

- Żartuję przecież. W życiu nie kupiłbym mu bokserek. To byłoby zbyt dziwne.

- Więc co mu kupiłeś?

Zignorował moje pytanie. Oparł swoje czoło o moje i pogłaskał mnie opuszkami palców po policzku. Próbowałam ignorować fakt, że znajdujemy się tak blisko siebie, ale nieudolnie. Moje serce zaczęło bić jak szalone. Mogłabym się założyć, że słychać je w odległości kilkuset metrów.

Poddałam się i zarzuciłam Kendallowi ręce na szyję. Przywarłam swoim ciałem do jego tak mocno jak to tylko było możliwe. Bezproblemowo odnalazł moje usta i naparł na nie natarczywie. Chciałam się dowiedzieć, co kupił Loganowi jaki prezent, ale w tej chwili miałam pustkę w głowie.

Dłonie chłopaka błądziły po moich plecach sprawiając, że zadrżałam z przyjemności. Kendall oderwał się na chwilę ode mnie by umożliwić nam złapanie oddechu. W zamian za to zaczął obsypywać drobnymi pocałunkami moją szyję i ramiona. Miejsca, które dotknął jakby płonęły żywym ogniem.

Gdy poczułam jego dłoń pod bluzką na swojej talii, rzeczywistość uderzyła we mnie niczym morska fala. Gwałtownie zeskoczyłam z blatu i przeszłam na drugi koniec pomieszczenia.

- Zrobiłem coś nie tak? – Zapytał Kendall ze smutkiem w oczach. Wiedziałam, że sprawiłam mu przykrość swoją dziwną reakcją.

- Nie możemy teraz, wiesz… - Wyjaśniłam mu krótko i spuściłam zmieszana wzrok na swoje stopy.

- Może nie idźmy na imprezę Logana? Dopiero co wróciłaś. Chcę spędzić z tobą trochę czasu. – Zaproponował i podszedł do mnie powoli. Wtuliłam głowę w jego tors i zaczęłam wdychać jego zapach za którym się stęskniłam.

- Bo ty myślisz, że to tylko ciebie mi brakowało. A reszta chłopaków? Halston i Alexa? Je też polubiłam. No i podobno kupiłeś już ten prezent, więc raczej nie mamy wyboru.

- Prezent nie zając, nie ucieknie.

- Co mu właściwie kupiłeś? – Mruknęłam cicho.

- Podczas twojej nieobecności Logan zaczął się aż nazbyt pasjonować piłką nożną. I przyznał, że Lewandowski jest dobrym piłkarzem.

- Coś z nim zrobił? – Uśmiechnęłam się szeroko. – Nie było mnie raptem trzy miesiące, a Logan lubi mojego ulubionego piłkarza.

- Jak ostatnim razem sprawdzałem to też jest jego ulubionym. I muszę się zgodzić, że jest całkiem niezły w tym co robi. Ale ma jedną bardzo poważną wadę.

- Niby jaką? On nie ma wad – zmarszczyłam brwi.

- Jest zbyt przystojny.

- Jesteś zazdrosny? Tu się puknij. – Warknęłam uderzając go delikatnie palcami w czoło.

- Bo myślisz, że dam ci tak łatwo odejść? Chciałabyś.

- Myślałam, że sprawę zazdrości załatwiliśmy rano. – Zakończyłam z wyrzutem. – I dalej nie wiem co w końcu kupiłeś Loganowi.

- Piłkę do nogi.

- Jaja sobie ze mnie robisz?

- Nie martw się. Piłka z autografem Lewandowskiego i Błaszczykowskiego.

- No to chociaż tyle – powiedziałam cicho bardziej do siebie niż do niego, ale chłopak usłyszał moje słowa i zaśmiał się cicho.

Zgrabnie wyplątał się z moich objęć i bez słowa poszedł w kierunku łazienki. Zniknął w niej na kilka minut, a gdy wyszedł, wyraz jego twarzy przyprawił mnie o dreszcze. Nie wiedziałam co sprawiło, że zmienił się tak gwałtownie. Wtedy jednak spojrzałam na rzecz, którą chłopak trzymał w dłoniach. Test ciążowy Weroniki.


- Co to jest? – Wykrztusił zdziwiony i czekał na wyjaśnienia. Problem w tym, że nie wiedziałam jak mam mu to wszystko wytłumaczyć.

-------------------------------------------------

88 rozdział. Rany. Nigdy nie sądziłam, że napiszę ich AŻ tyle. Dziękuję wszystkim za to, że tu wchodzicie, komentujecie i w ogóle czytacie. <3. Jeszcze tylko kilkadziesiąt wyświetleń i będzie 16 tysięcy! ;*

 
 

środa, 5 czerwca 2013

Blind Love.

Szłam przez ciemną ulicę drżąc nie tylko z zimna, ale i ze strachu. Plułam sobie w brodę, że nie przyjęłam propozycji swojej przyjaciółki i nie zostałam u niej na noc mimo jej licznych próśb. Intuicja podpowiadała mi, że dzisiaj stanie się coś złego, ale ignorowałam ją.
Usłyszałam odgłosy ciężkich butów rozlegających się za moimi plecami. Wstrzymałam na chwilę oddech modląc się, aby to był tylko zwykły przechodzień. Na próżno próbowałam się oszukiwać. Kto normalny chodzi ulicą o drugiej w nocy gdy na zewnątrz jest blisko zera stopni?
Przyspieszyłam kroku walcząc z odruchem, aby nie rzucić się biegiem przed siebie. Intruz zmniejszył odległość między nami, a mnie oblał zimny pot. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w ciepłym domu. Włożyłam ręce do kieszeni żeby choć trochę złagodzić ich drżenie. Próbowałam udawać, że nikt za mną nie idzie, ale na próżno. Moje próby skończyły się fiaskiem.
Nie zanotowałam momentu w którym nieznajomy znalazł się zbyt blisko mnie. Zorientowałam się co się dzieje dopiero wtedy, gdy jego chłodna ręka zakryła mi usta. Pisnęłam mimowolnie, ale on tylko wzmocnił uścisk.
- Nic nie mów to nic ci się nie stanie – odezwał się mężczyzna lodowatym tonem.
Ścisnęłam odruchowo gaz pieprzowy, który zawsze nosiłam ze sobą. Zaczęłam opracowywać taktykę i myśleć, gdzie mam walnąć tego gościa. Nie było jednak czasu na zastanowienie więc intuicyjnie kopnęłam go w kroczę, aby uwolnić się od jego rąk.
Zaczęłam biec przed siebie na oślep, modląc się, żeby nie upaść i nie pozwolić się dopaść. Czułam, że zaraz wypluję z siebie płuca. Nie poddawałam się jednak i zmuszałam się do każdego kolejnego kroku. Do najbliższej przecznicy, na której ktoś musiał się znajdować, dzieliło mnie raptem kilkaset metrów. Czułam, że zaraz nogi mi się zaplątają i nie ucieknę przed nieznajomym.
Nic nie widziałam, co tylko potęgowało u mnie uczucie osamotnienia i wyobcowania. Słyszałam jedynie głośnie dudnienie butów goniącego mnie napastnika.
Nie zauważyłam nierówności na ulicy i po chwili wylądowałam na niej z głośnym chrupnięciem łamanych kości. Krzyknęłam mimowolnie sparaliżowana strachem. Nie mogłam poruszać nogą.
Mężczyzna dopadł mnie jednym susem wykorzystując mój upadek. Poczułam jego dłonie na swojej talii, które przesuwały się po niej zbyt gwałtownie.
Próbowałam drapać go po twarzy i plecach, nie zdolna do użycia gazu pieprzowego. Jego uścisk był zbyt mocny, a każdy ruch sprawiał mi ból. Przygwoździł mnie swoim masywnym ciałem do ulicy sprawiając, że nie mogłam nabrać świeżego powietrza. Nie mogłam oddychać, nie mogłam nic zrobić.
Ręce napastnika zjechały w dół, zatrzymując się na moich biodrach i zaczęły rozpinać mi spodnie.
Krzyknęłam w nadziei, że ktoś mnie usłyszy, ale ulica w dalszym ciągu była pusta. Wiedziałam co zaraz nastąpi i nikt nie mógł temu zapobiec.
- Grzeczniej, to nie będzie bolało. – Powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Wal się. – Warknęłam wyswobadzając jedną rękę z jego żelaznego uścisku i walnęłam go w twarz pięścią.
Zabolało mnie to jak cholera, a nieznajomy nawet tego nie poczuł. To tylko jeszcze bardziej go rozeźliło. Sięgnął ręką do kieszeni i wyjął z niej niewielki scyzoryk.
Oniemiałam na ten widok. Z przerażeniem wpatrywałam się w srebrny przedmiot, który coraz bardziej zbliżał się do mojej twarzy.
- Nie chciałem tego robić, ale nie dajesz mi innego wyboru. – Szepnął z ironicznych uśmiechem.
W tym momencie zaświeciła się pobliska latarnia, by po chwili zgasnąć. Ten moment jednak wystarczył, abym zobaczyła twarz mojego oprawcy. Abym mogła zapamiętać ją do końca swojego życia, które rychło miało się zakończyć.
Bez zbędnych słów zatopił ostrze w moich oczach wywołując u mnie kolejne ataki krzyku. Mężczyzna nie zważał na nie, tylko w spokoju dokończył to, co zaczął.
Później była już tylko nieprzenikniona ciemność i odgłosy kroków oddalającego się napastnika. Nigdy tak bardzo nie pragnęłam umrzeć jak w tej chwili.

***4 lata później***
[J.I.] właśnie wybierała strój na wieczorną imprezę u swojego chłopaka, Jamesa. Chciała wyglądać jak najlepiej i szykowała się już ponad godzinę, a nie zanosiło się na to, że szybko skończy.
- Daria – zaczęła znudzonym głosem. Sądząc po odgłosach właśnie rozczesywała już któryś z kolei raz swe długie blond włosy. – Naprawdę powinnaś iść ze mną. Będzie super.
- Nie – warknęłam zirytowana, że nie dociera do niej, gdy odmówię jej za pierwszym razem.
- Poznałabyś w końcu Jamesa i jego kumpli. Może nawet któryś z nich by ci się spodobał?
- Wszyscy będą się ze mnie śmiać i mi współczuć. Jaka to ja nie jestem biedna, bo nie widzę.
- Myślałam, że nie obchodzi cię zdanie innych.
- Dobrze myślałaś. Ale nie chcę być znowu tą sierotką, którą skrzywdził los. Chciałabym być normalna. Szczęśliwa. – Mruknęłam nerwowo przygryzając wargę.
- Zdajesz sobie sprawę, że dokładnie dzisiaj mijają dokładnie cztery lata odkąd to się wydarzyło? – Zapytała delikatnie.
- Ja już tam o tym nie pamiętam. – Skłamałam uśmiechając się lekko.
- Więc tym bardziej nie powinnaś siedzieć sama w domu w piątkowy wieczór. Wyjdź ze mną. Zabawmy się. – Ponowiła propozycję.
Wiedziałam, że jak znowu jej odmówię, to to nic nie da. Dalej będzie mnie irytować swoimi pytaniami i sprawi, że i tak w końcu pójdę na tę imprezę.
- No dobra. – Powiedziałam ulegając jej prośbom i tym samym oszczędzając sobie nerwów i łez.
Akurat tutaj miała rację. Nie chciałam siedzieć sama w ciemnościach akurat tego dnia. Za każdym razem gdy choć na chwilę straciłam kontrolę nad swoim umysłem, ten pokazywał mi obrazy z tamtej nocy. Twarz tego mężczyzny i jego przerażający uśmiech…
- Ubierzesz to – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu i rzuciła mi na kolana jakąś delikatną tkaninę. – Jasnoróżowa sukienka. Podkreśli twoje kształty.
- Muszę ci uwierzyć na słowo. – Wyszczerzyłam się do niej próbując udawać radosną, ale był to śmiech przez łzy.

***
Do domu Jamesa dotarłyśmy niedługo później. [J.I.] od razu do niego poleciała zostawiając mnie samą w holu i nie zadając sobie trudu przedstawianiem nas sobie.
Podeszłam do najbliższej ściany i drżącymi rękami wymacałam sofę. Usiadłam na niej z ulgą i próbowałam nie zwracać uwagi na wzbierający we mnie gniew. Co ja tu do cholery robię? Dlaczego dałam się namówić i zgodziłam się tu przyjść?
Oparłam głowę na kolanach i zaczęłam wsłuchiwać się w rozmowy przybyłych gości.
- Idź do niej zagadać – usłyszałam czyjś troskliwy męski głos.
Osoba, do której była skierowana wypowiedź, nie odpowiedziała. Chwilę później kanapa ugięła się pod czyimś ciężarem i zaskrzypiała delikatnie. Odsunęłam się tak daleko jak tylko mogłam, aby nie zlecieć na podłogę. To jednak nic nie dało. Nieznajomy przybliżył się do mnie, nie pozostawiając mi zbyt dużego pola manewru.
- Hej – odezwał się zachrypłym głosem. Poderwałam gwałtownie głowę do góry i skierowałam ją w stronę gościa.
- Cześć – szepnęłam ledwo słyszalnie.
Chłopak wziął gwałtowny oddech, ale nie wstał. Wszyscy tak reagowali gdy zobaczyli moją twarz. Zaklęłam w duchu, że nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych z samochodu, które od czasu tamtej feralnej nocy były nieodłączną częścią mojego ubioru.
- Czy wszystko z tobą w porządku? – Zapytał z nutką smutku w głosie.
Nigdy w życiu nie miałam do czynienia z tym człowiekiem, ale z miejsca poczułam do niego sympatię. Chciałam wiedzieć co go trapi i pomóc mu rozwiązać jego wszystkie problemy.
- Oprócz tego co widzisz gołym okiem wszystko gra – odpowiedziałam uśmiechając się lekko.
- Gdzie moje maniery… - mruknął do siebie. – Jestem Carlos – powiedział i odnalazł moją rękę.
- Ja Daria.
Odruchowo ścisnęłam ją nieco mocniej niż powinnam. Chłopak jednak nie zwrócił na to uwagi i nie wypuścił jej z uścisku. Pogładził ją tylko delikatnie kciukiem i zaśmiał się cicho.
- Ciebie przyjaciele też wyciągnęli na imprezę? – Zaczął niepewnie temat, który jako pierwszy przyszedł mu do głowy.
- Dokładnie to przyjaciółka. Chodzi z Jamesem.
- Nie wyglądasz na szczęśliwą, że tu jesteś.
- Bo nie jestem. Chciałabym teraz być w domu, skulić się w łóżku pod kołdrą i nie myśleć o niczym. A to praktycznie niemożliwe. Nie dzisiejszego dnia.
- Czyżby twój powód do smutku był dokładnie taki sam jak mój? – Zachęcił mnie do mówienia.
- Nie wiem jaki jest twój, ale podejrzewam, że nie.
- Kilka dni temu zerwała ze mną dziewczyna.
- To zdecydowanie mamy inne powody, żeby siedzieć teraz tutaj i użalać się nad sobą.
- Jaki jest twój?
Wzięłam głęboki oddech. Nie wiedziałam czy mogę mu powiedzieć wszystko z czym walczę od ranka. A właściwie z czym walczę przez ostatnie cztery lata. Czułam jednak potrzebę zwierzenia się komuś. Prawdopodobnie już nigdy więcej nie spotkam tego chłopaka, więc równie dobrze mogę mu się wyżalić. On najwyżej ucieknie z podwiniętym ogonem jak większość. To przecież nie będzie takie wielkie rozczarowanie. Będzie kolejnym, który stchórzy.
- Dokładnie cztery lata temu to się wydarzyło – wykrztusiłam pospiesznie.
- Co się wydarzyło? – Nie widziałam jego twarzy, ale wyobraziłam sobie, że właśnie w tym momencie zmarszczył brwi próbując dociec o co mi chodzi.
Nie odpowiedziałam. Wskazałam tylko gestem na swoje oczy, a to wyrażało więcej niż tysiąc słów.
- O mój Boże. Przepraszam. Nie wiedziałem.
- Nie szkodzi. Co się stało to już się nie odstanie.
Byłam przekonana, że Carlos zaraz wstanie w kanapy i ucieknie najdalej jak to tylko możliwe. Właśnie w takim momencie większość osób z którymi rozmawiałam, niezbyt taktownie mnie zostawiała tłumacząc, że pilnie musi gdzieś iść. Jego reakcja zaskoczyła mnie jednak. Chłopak przybliżył się do mnie, a jego chłodne palce musnęły mój policzek. Założył mi za ucho kosmyk włosów, który wydostał się ze związanego na czubku głowy kucyka. Jego ręka została przy mojej twarzy dłużej niż to było konieczne, ale nie przeszkadzało mi to. Wydałam z siebie rozżalone westchnienie gdy w końcu odsunął ją ode mnie.
- A ja myślałem, że to mnie spotykają najgorsze rzeczy w życiu. A ty masz jeszcze gorzej.
- Przecież kochałeś tę dziewczynę. Masz prawo być smutny z powodu waszego zerwania.
- Nie powinienem. Zdradziła mnie z osobą, której ufałem.
- Tym bardziej masz prawo być smutny.
- Moim jedynym celem jest dzisiaj tylko to, żeby zapomnieć o tej dziewczynie. O wszystkim z wyjątkiem ciebie.
- Ledwo mnie znasz. – Mruknęłam niewyraźnie. Może to był jakiś dowcip? Jak rozbudzić zaufanie niewidomej? Ukryta kamera?
- Może to i racja, ale czuję się jakbym znał cię od dawna.
- Miło mi – wydusiłam zaskoczona jego wyznaniem. Byłam pewna, że moją twarz teraz zdobił szkarłaty rumieniec, ale nie przeszkadzało mi to.
- Może zatańczymy? – Zaproponował wstając z kanapy.
Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam zamiaru się stąd ruszać. Niewidoma pod ścianą jest niegroźna, ale na parkiecie już stanowi zagrożenie.
- To nie jest najlepszy pomysł.
- Nie bój się. Umiem tańczyć lepiej niż myślisz. Nic ci się przy mnie nie stanie.
- Facet umiejący tańczyć? – Zagwizdałam żartobliwie i wyszczerzyłam się do niego. – To jakaś nowość. Tacy nie istnieją.
- Alexa mnie zaciągnęła na kurs. – Powiedział zaskakująco pogodnym tonem. Ujął moją dłoń i powędrowaliśmy do salonu w którym już huczała muzyka.
- Czy ktoś w ogóle tańczy? – Upewniłam się. Nie chciałam robić z siebie widowiska.
- Masa ludzi.
- Nie wierzę ci.
- Nie musisz.
Poczułam jego dłonie na swojej talii i jego ciepły oddech na moim karku. Carlos przylgnął do mnie całym ciałem nie pozostawiając między nami żadnej wolnej przestrzeni. Zdezorientowało mnie jego zachowanie, ale nie odepchnęłam go od siebie. Nikt do tej pory nie był tak blisko mnie od czasu tamtego nieszczęsnego wypadku.
Skarciłam się w myślach za to, że nic nie robię w kierunku tego, żeby zapomnieć o tamtej nocy. Przygryzłam nerwowo wargę i położyłam chłopakowi głowę na ramieniu, a ręce zarzuciłam mu na szyję.
- Dziękuję. – Wyszeptał mi do ucha.
- Niby za co? To ja ci powinnam dziękować.
- Ty mnie? W twojej obecności zapominam o Alexie.
- A ja nigdy nie czułam się tak przy nikim jak przy tobie. Po raz pierwszy od czterech lat poczułam się normalnie.
- Przecież jesteś normalna. Jesteś piękna.
Zarumieniłam się speszona, słysząc ten komplement z jego ust. Bardzo pragnęłam zobaczyć jego twarz.
- Nie jestem normalna. Jestem niewidoma. Daleko mi do normalności.
- I co z tego?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co. Podświadomość podpowiadała mi, że Carlos ma rację. Powinnam przestać cały czas podkreślać to, że nie widzę.
- Mogę cię pocałować? – Zapytał z wahaniem odrywając moją głowę od swojego ramienia.
Nie zdążyłam wykrztusić z siebie żadnego słowa. Chwilę później jego usta dotknęły delikatnie moje. Czułam się jakbyśmy wcale nie znajdowali się w zatłoczonym salonie chłopaka mojej najlepszej przyjaciółki. Cały świat przestał mieć dla nas znaczenie.
Chłopak odsunął się ode mnie nieznacznie. Cały czas czułam jego oddech na policzku. Pogłaskał go czule, sprawiając tym samym, że serce zabiło mi szybciej.
Jego dłonie wróciły na moją talię i zaczął się poruszać w rytm puszczanej muzyki, a ja za nim. Nie kłamał. Naprawdę umiał dobrze tańczyć.

----------------------------------------

[J.I.] - wstawiasz imię swojej przyjaciółki.
Pierwszy imagine spośród zamówionych. Z dedykacją dla Darii..
Resztę postaram się napisać jak najszybciej ;).... Ten akurat pisany na zielonej szkole między jednym rysowaniem serduszek, a drugim, no i taplaniem w borowinie xD.
Jeśli ktoś chce być informowany o nowych notkach na blogu, niech napisze do mnie na GG albo na czymś. Ewentualnie zostawi kontakt  do siebie w komentarzu :D. Kontakt do mnie w Tu mnie złapiesz.
No i oczywiście dziękuję za 15,5 tysiąca wyświetleń <3.

 

 

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 87.

Logan chciał pobiec za nią, ale zatrzymałam go nie pozwalając mu się ruszyć. Wiedziałam, że Wera nie chciałaby, żeby ktoś ją oglądał gdy zwraca poranny posiłek i nie dziwiłam jej się. Miałam podobne odczucia.

- Co jej jest? – Zapytał Kendall.

- Nie wiem. Ostatnio cały czas wymiotuje. Może się po prostu czymś zatruła.

Może oni nie wiedzieli, ale ja miałam pewne podejrzenia. I Wera prawdopodobnie także wiedziała co jej jest. To było tak oczywiste, że tylko głupi by nie skojarzył faktów.

Staliśmy chwilę pogrążeni w milczeniu. Logan obrócił się do nas plecami i oparł czoło o ścianę. Ja posłałam Kendallowi zdezorientowane spojrzenie. On tylko uśmiechnął się szeroko i schował ręce do kieszeni. Nie miałam pojęcia dlaczego mamy gości o tej porze, a zapytanie ich o to w tej chwili byłoby nieetyczne. Chłopak zamiast okazać mi wsparcie, wymknął się cicho z przedpokoju i poszedł na górę.

Po chwili Weronika wyszła z łazienki cały czas przyciskając dłoń do ust. Przystanęła zdegustowana koło mnie i zlustrowała mnie wzrokiem. Zaklęłam pod nosem, bo wiedziałam, że zaraz skomentuje mój strój.

- Skarbie, może powinnaś pójść do lekarza? – Zaczął troskliwie Logan nie ruszając się z miejsca.

- Lekarz nic nie pomoże na twój szaleńczy styl jazdy. – Warknęła. – Zrozum, że gdybyś jeździł odrobinę mniej gwałtownie, to bym teraz nie wypluwała swoich wnętrzności.

- Nie przesadzasz trochę? Nigdy nic ci nie było z powodu mojego stylu jazdy.

- Tylko, że ten jakby się trochę pogorszył.

- Skarbie… - Szepnął zmniejszając odległość między nimi do kilku metrów. Logan wyciągnął rękę przed siebie chcąc pogłaskać Werę po policzku, ale ta się odsunęła. – Martwię się o ciebie.

- Niepotrzebnie. – Powiedziała szorstko.

Zarumieniłam się lekko. Czułam się trochę niezręcznie obserwując swoich przyjaciół w takiej sytuacji. Wbiłam tylko wzrok w podnóże schodów wyczekując pojawienia się Kendalla.

Nie musiałam długo na niego czekać. Już po chwili chłopak podszedł do mnie i objął mnie w pasie nie zwracając uwagi na to, że nie jesteśmy sami w pokoju. Zlustrowałam go uważnie wzrokiem. Po znoszonej szarej koszulce i bokserkach, które służyły mu za pidżamę nie pozostało śladu. Teraz chłopak ubrany był w zwykłą koszulę w kratę i jeansy. Zmierzwiłam mu przyjaźnie dopiero co ułożone w pośpiechu włosy, na co pocałował mnie namiętnie tym samym wywołując zdegustowane chrząknięcia ze strony naszych przyjaciół.

- Idziemy czy wolisz się obściskiwać z Ewą? – Prychnął Logan. W jego głosie nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad po wcześniejszym zmartwieniu. – Raczysz przenieść swój wielce szanowny tyłek do samochodu? Byłbym zobowiązany.

- Nie widzisz jak idę? – Zażartował uśmiechając się szeroko. Musnął ustami mój obojczyk nic sobie nie robiąc na słowa chłopaka.

- Jasne. Może po prostu zaczekam na ciebie w aucie? Tylko skończcie to w miarę szybko. – Machnął obojętnie ręką i bez pożegnania z moją siostrą, wyszedł przed dom.

Kendall oderwał się ode mnie zaraz gdy tylko drzwi się zamknęły. Zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ręce na piersi. Miał jakąś tajemnicę o której nie miałam pojęcia. Wywrócił teatralnie oczami i także zaczął iść w kierunku wyjścia.

- Będziemy koło piętnastej. Później ty go będziesz pilnować. – Rzucił przez ramię w stronę Weroniki i wyszedł z domu.

Przez chwilę stałam z rozdziawioną ze zdumienia buzią. Nie miałam pojęcia o co mu chodziło. Popatrzyłam wyzywająco na siostrę oczekując od niej wyjaśnień.

- Zapomniałaś, prawda? – W jej mniemaniu miało to być pytanie, ale tylko stwierdziła fakt.

- Niby o czym?

- Ziemia do Ewy. Urodziny Logana, świta ci coś?

- One są dzisiaj? – Szepnęłam z niedowierzaniem i palnęłam się dłonią w twarz. – Myślałam, że to tylko pretekst, żeby mnie tu ściągnąć.

- Przygotowania owszem, ale urodziny nie.

- Myślałam, że imprezę będziemy mu organizować później, a nie dzisiaj.

- Nie po to prosiłam cię żebyś przyjechała. Mam o wiele ważniejszy powód, a niezbyt mam się do kogo z tym zwrócić.

- Ważniejszy od imprezy urodzinowej Logana?

- Uwierz mi, o stokroć ważniejszy.

- Chyba wiem nawet jaki to powód. I dziwię się, że nikt jeszcze tego nie zauważył. To widać na kilometr.

- Ale ta osoba, która powinna wiedzieć, nie wie. I on nic nie podejrzewa.

- Myślałam, że mu powiedziałaś. – Zmarszczyłam brwi.

- Nawet to nie jest potwierdzone. To tylko moje podejrzenia i domysły.

- Robiłaś test? – Zapytałam zdenerwowana.

Pokręciła przecząco głową i wbiła wzrok w swoje dłonie. Jej zachowanie wyrażało więcej niż tysiąc słów. Bała się. Nie chciała poznać wyniku. Nie wiedziała jak Logan zareaguje na tę nowinę. Westchnęłam głęboko i położyłam jej dłoń na ramieniu próbując tym samym dodać jej otuchy. Spojrzała na mnie przerażonymi oczami pełnymi łez. Otarła je wierzchem dłoni zawstydzona swoją manifestacją uczuć.

- Mam go przy sobie. Nie chcę być przy tym sama. – Odpowiedziała w końcu.

- Więc na co czekasz? – Zareagowałam chyba zbyt entuzjastycznie.

Nie zważając na protesty Weroniki, wepchnęłam ją do łazienki znajdującej się na parterze. Zamknęłam za nią drzwi i oparłam się o nie w oczekiwaniu.

- Co jeśli będzie pozytywny? – Usłyszałam jej zmartwiony głos.

- No cóż… - Zaczęłam próbując powstrzymać śmiech na samą myśl o tym jak to będzie wyglądać. – Twoje dziecko będzie miech przerąbane. Chociaż to mało powiedziane.

- Cóż za wsparcie – warknęła, ale w jej głosie słuchać było nutkę radości.

Nic więcej już nie powiedziała. Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy w oczekiwaniu na wynik. Czułam się jakbym czekała na wynik egzaminów, które zmienią moje życie. Tylko, że to nie moje życie miało się zmienić.

Zacisnęłam ręce w pięści ze zdenerwowana. Przejmowałam się tą całą ciążą prawie tak samo, jakbym to ja miała zostać matką. Jakbym to ja miała powiedzieć o tym Kendallowi, a nie moja siostra Loganowi.

Zaczęłam zastanawiać się co by było gdybym rzeczywiście była w ciąży. Jaka byłaby reakcja mojej rodziny, przyjaciół, sąsiadów… I oczywiście Kendalla. Nie miałam pojęcia jakby zareagował. Jak miałabym mu w ogóle o tym powiedzieć? Przyjść do pokoju i beztroskim tonem mu to oznajmić? „Cześć, skarbie. Kocham cię, a tak na marginesie, będziesz ojcem”.

Wzdrygnęłam się na samą myśl o jego reakcji. Oderwałam głowę od ściany i wyprostowałam się nie wiedząc co ze sobą począć. Drzwi łazienki otworzyły się po chwili i wyjrzała zza nich zapłakana twarz mojej siostry. Jej mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Miałam ochotę klasnąć radośnie w dłonie i zacząć się wydzierać, że miałam rację. Opanowałam się jednak szybko. Mój entuzjazm mógłby nie być pozytywnie odebrany.

Dziewczyna podała mi do ręki test potwierdzający wszystkie nasze domysły. Wyrażający czarno na białym co jej dolega.

- Jesteś w ciąży. – Wykrztusiłam zaszokowana, mimo że doskonale to wiedziałam od samego początku.


Tym razem nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, który całkowicie zbił ją z tropu.

----------------------------------

Notka miała być w środę, ale problemy techniczne nie pozwoliły na dodanie jej. Nie było mnie cztery dni, a tu już ponad 15 tysięcy wyświetleń..  Dziękuję! <3.
A tak przy okazji.. Dzisiaj mija dokładnie ROK odkąd jestem Rusherką <3.
Imaginy już niedługo, obiecuję ;*
A teraz idę pojarać się Kendallem mówiącym po POLSKU <3.