wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział 99.

*2 listopada*

Jechałam najszybciej jak się dało przez wiecznie zakorkowane ulice Los Angeles. Docisnęłam pedał gazu mocniej niż zwykle robił to właściciel tego samochodu. Kendall nigdy nie rozwijał wysokich prędkości, gdy siedziałam obok, ale miałam świadomość, że gdy jest sam, nie oszczędza sobie szybkiej jazdy. Gdyby teraz zobaczył ile mam na liczniku, miałabym przechlapane. Ba, gdyby zobaczył, że to jego samochodem jadę i to bez pozwolenia!

Srebrne BMW zamruczało jakby chciało mi udowodnić, że właściciel należycie mnie ukaże za ten wyczyn.

Zerknęłam przerażona na zegar na desce rozdzielczej. Zagryzłam zęby ze zdenerwowania. Dlaczego tak późno dotarła do mnie prawda? Że kocham Kendalla? I że niedługo mogę go stracić?

Weronika razem z Halston pewnie już dawno były na miejscu. Alexa cały czas była z Carlosem w trasie, a Chrissy szykowała romantyczną kolację dla Dustina w domu. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że między tą dwójką zaczęło iskrzyć, bo byłam zbyt zajęta swoją dumą i honorem. Wera miała rację. Zachowywałam się jak suka, ale nie tylko w stosunku do Kendalla. Byłam nią dla całego świata. Dla ludzi, którzy tylko chcieli mi pomóc. Co będzie jeśli przyjadę za późno? Jeśli nikogo już nie zastanę pod studiem?

Zignorowałam swoje myśli i ze wściekłą miną wyprzedziłam wielką ciężarówkę. Jeszcze tylko kilka przecznic i będę mogła się przekonać jakie szkody wyrządziłam.

*pół godziny wcześniej*

- Ewa? – zawołała mnie Chrissy i weszła do salonu.

W ręce trzymała coś niewielkiego i świecącego. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to mój telefon. Doskonale wiedziałam kto dzwonił. Zignorowałam go i nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizor.

- Powiedz, że mnie nie ma, a komórkę zostawiłam u ciebie – podsunęłam, bez zaszczycania jej ani jednym spojrzeniem.

- Tylko, że to nie Kendall do ciebie dzwoni. A właściwie dzwonił. Ktoś się rozłączył, ale wiedz, że nie masz zapisanego tego numeru.

Dziewczyna rzuciła telefon na kanapę obok mnie. Obróciła się na pięcie i zniknęła w kuchni. Szykowała romantyczny wieczór dla niej i dla Dustina. Na każdym kroku dawała mi delikatne sygnały, żebym już sobie poszła, ale nie powiedziała mi tego wprost. Niedługo i tak będę musiała stąd wyjść i wrócić do pustego domu, z którego tak bardzo pragnęłam uciec.

Chwilę później rozległ się dźwięk, sygnalizujący, że otrzymałam nową wiadomość. Pewnie ten tajemniczy nieznajomy nagrał mi się na pocztę głosową.

Sięgnęłam po komórkę i było dokładnie tak jak myślałam. Nacisnęłam przycisk do odsłuchania nagrania i zamarłam, gdy usłyszałam znajomy głos.

- Proszę, nie usuwaj tej wiadomości – zaczął Kendall. – Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać, ale wysłuchaj mnie. – Na chwilę zapadła krótka cisza. Chłopak nie wiedział jak ubrać w słowa to, co chciał mi przekazać.

- Bycie przyjaciółmi nie zdaje należycie swojego egzaminu – zaśmiał się wymuszenie. Od dawna nie słyszałam jego głosu. Wszystkie jego telefony ignorowałam i udawałam, że nic mnie nie obchodzi. Było wręcz odwrotnie.

- Dzisiaj wracamy z trasy – kontynuował, przechodząc do sedna sprawy. – Jeżeli nie chcesz mieć już ze mną nic wspólnego, zrozumiem. Po prostu chcę wiedzieć, czy jest jeszcze chociaż minimalna szansa, żebyś mi wybaczyła. Jeśli nie… - przerwał na moment by wziąć głęboki oddech na uspokojenie. – Jeśli nie, dam ci spokój. Więcej nie będę ci uprzykrzał życia. Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa, cokolwiek postanowisz – dodał i rozłączył się bez żadnego pożegnania.

Nie wiedziałam co mam myśleć. Nie wyobrażałam sobie życia w tym samym mieście z chłopakiem, którego kocham. Co będzie jeśli spotkamy się przypadkiem na ulicy? Wybuchnę płaczem i ucieknę do domu? Tak jak do tej pory zawsze robiłam, gdy przypomniałam sobie coś z nim związanego?

- Chrissy! – krzyknęłam.

Dziewczyna wpadła do pokoju jakby się paliło. Nie wiedziała co się stało. Mogłam przecież podciąć sobie żyły, albo skoczyć z okna. Moi przyjaciele podejrzewali mnie w tej chwili o skłonności samobójcze, a ja nie miałam siły zaprzeczać.

- Coś się stało? Kto dzwonił?

- Dzisiaj jest drugi listopada? – oprzytomniałam nagle.

Nawet nie musiałam pytać. Wiedziałam co odpowie, a jej twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów. Dzisiaj były urodziny Kendalla, dzisiaj wracali z trasy.

- Kto dzwonił?- powtórzyła, tym razem ze zirytowaniem.

- Muszę pojechać do studia – powiedziałam, wstając z kanapy.

Jednym ruchem założyłam na siebie skórzaną kurtkę i spojrzałam na Chrissy. Byłam gotowa do wyjścia, ale przecież dojazd komunikacją miejską na miejsce zająłby mi wieki, a liczyła się każda minuta. Kendall może już być na parkingu, przekonany, że mi na nim nie zależy.

- Łap – rzuciła w moim kierunku jakiś podłużny przedmiot. Odruchowo go złapałam i obróciłam w palcach. Kluczyki do BMW Kendalla.

- Skąd je masz? – zmarszczyła brwi.

- Zostawił samochód u mnie na przechowanie.

Więcej nie było mi trzeba. Uśmiechnęłam się do Chrissy. Moja twarz odwykła od okazywania radości, dlatego wyszedł mi tylko niefortunny grymas. Dziewczynę to nie zraziło. Zaśmiała się cicho i wypchnęła mnie z domu.

***

Z głośnym piskiem opon wjechałam na należący do studia Nickelodeon parking i zatrzymałam samochód. Nie musiałam specjalnie wytężać wzroku, by dostrzec dwa wielkie autobusy zaparkowane równolegle do siebie kilkaset metrów przede mną.

Wera przytulała Logana koło jego samochodu i przez ramię mówiła coś do Halston i Jamesa. Ta dwójka nie musiała nawet się dotykać. Popatrzyli na siebie z taką czułością, że aż zebrało mi się na wymioty.

Chwilę później zza autobusu wyszedł Carlos, trzymający pod rękę roześmianą Alexę. Kawałek za nimi podążał zasępiony Kendall. Na jego widok, moje serce wykonało dziwny podskok. Odżyły moje wszystkie tłumione do niego uczucia. W tym momencie nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia z kim się całował dwa miesiące temu. Chciałam, żeby wszystko było tak jak dawniej. Zanim zniszczyłam nasz związek.

Wzrok Kendalla padł na BWM i przyglądał mu się dłuższą chwilę. Schyliłam się w stronę siedzenia pasażera i poczęłam udawać, że czegoś pieczołowicie szukam. Wiedziałam, że muszę wyjść z samochodu, żeby mu się pokazać, ale nie chciałam robić tego w taki sposób.

Otworzyłam schowek i zaczęłam oglądać jego zawartość. Mapy, okulary przeciwsłoneczne, ładowarki do telefonu, notes… Moją uwagę przykuło coś złotego, leżącego na samym spodzie. Sięgnęłam po to i zaniemówiłam. To był mój naszyjnik. Ten sam, który dostałam od Kendalla w dzień urodzin Victorii. Ten sam, który był przyczyną naszej kłótni w Krakowie. Ten sam, który chciałam dostać od niego z powrotem.

Podniosłam się gwałtownie do pozycji pionowej, nie dbając o to, kto mnie tym razem zobaczy. Drżącymi rękami założyłam wisiorek na szyję i pod wpływem spontanicznych emocji, wypadłam z samochodu jakby się paliło. Nawet nie zatrzasnęłam za sobą drzwi, a kluczyki zostały w stacyjce.

Dotarcie na drugi koniec parkingu, nie zajęło mi znowu aż tak dużo czasu. Byłam przekonana, że dosłownie każdy zobaczy, że nadchodzę, ale Kendall zdawał się mnie nie dostrzegać. Stał do mnie tyłem. Zatrzymałam się kilka metrów przed nim i cierpliwie czekałam, aż się odwróci.

- Kendall? – zawołała go Weronika, która oderwała się na chwilę od Logana.

Kendall popatrzył przez ramię w jej kierunku, ale zamiast niej, zobaczył mnie. Na jego twarzy najpierw pojawiło się niedowierzanie, ale potem ogarnęła go radość.

- Hej – powiedziałam nieśmiało i uśmiechnęłam się niepewnie.

Odległość, która nas dzieliła, chłopak pokonał jednym zgrabnym susem. Wziął mnie w ramiona i wtulił twarz w moje włosy, a ja po prostu wybuchłam płaczem. Już zapomniałam, jakie to uczucie tulić się do niego. Czuć jego zapach.

Odsunęłam się nieznacznie od Kendalla. Dopiero teraz mogłam spojrzeć mu w twarz. Jego rysy znowu się wyostrzyły, był bardziej pewny siebie. Włosy mu trochę urosły, ale w dalszym ciągu był chłopakiem, w którym się zakochałam. Błysk w jego zielonych oczach tylko to potwierdzał.

- Jesteś tu – wyszeptał głosem pełnym ulgi.

Uśmiechnął się do mnie tak promiennie, że w policzkach ukazały mu się dołeczki, a mnie aż zaparło mi dech w piersiach. Bardzo dawno nie dane było mi go oglądać w pełni szczęśliwego.

- Nie chcę być tylko twoją przyjaciółką – wyrzuciłam z siebie jednym tchem, bojąc się, że zaraz zmienię zdanie. Na moje szczęście głos mi się nie załamał.

Kendall otarł mi łzy opuszkami palców i pogłaskał mnie po policzku. Jego dotyk sprawił, że zadrżałam, ale nie z zimna, mimo że temperatura powietrza wynosiła jakieś dziesięć stopni.

Chłopak pochylił się nieznacznie i złożył na moich ustach z pozoru niewinny pocałunek. Dotyk jego warg jednak spowodował, że coś się ze mnie odblokowało. Przywarłam do niego z zażyłością, o której wcześniej się nie podejrzewałam. Zaczęły mnie palić płuca z braku tlenu i nie mogłam racjonalnie myśleć, ale miałam to gdzieś. Zbyt długo przejmowałam się tylko sobą.

Doszedł mnie cichy jęk Kendalla, a potem chłopak odsunął się ode mnie. Nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów i bez problemu mogłabym znowu go pocałować, ale mój oddech przypominał raczej rzężenie starego Fiata Malucha. Pewnie zaraz bym zemdlała.

- Uważajcie, bo zaraz się połkniecie! – krzyknęła do nas Wera. O dziwo w jej głosie nie było słychać żadnego wyrzutu. Po tym wszystkim co jej zrobiłam, myślałam, że będzie wściekła, a tak to mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że cieszyła się moim szczęściem.

Zagryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Miałam ochotę tańczyć z radości. Wszystko zapowiadało się być teraz na miejscu. Nawet to, że zaczęłam mieć wyrzuty sumienia z powodu BWM, zostawionego na drugim końcu parkingu na łaskę losu.

Wzrok Kendalla padł na moją szyję, a tym samym i na złote serce. Ujął je niepewnie w dwa palce i zaczął się mu przyglądać.

- Skąd go masz? – zaintrygowany zmarszczył brwi. – Przecież było…

- W twoim samochodzie – weszłam mu w słowo i wyszczerzyłam się niczym pięciolatka.

- Jak zdobyłaś kluczyki? – w jego głosie słychać było żartobliwą srogość. Westchnął głęboko.

- Chrissy – podpowiedziałam.

- Miała ich nie dawać nieodpowiedzialnym osobom, do których się zaliczasz.

- Serio? W takiej chwili masz do mnie pretensje, że pożyczyłam od ciebie samochód?

- A kto powiedział, że mam pretensje?

Oparł swoje czoło o moje. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się jego bliskością. Odnosiłam wrażenie, że Kendall zaraz może zniknąć. Że to tylko sen, a ja obudzę się zalana zimnym potem i będę musiała przetrwać kolejny dzień.

Próbowałam wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli. Teraz wszystko było na swoim miejscu, ale moja wyobraźnia wcale nie zamierzała odpuścić. Na każdym kroku podsuwała mi pesymistyczne wizje przyszłości.

- Przepraszam cię – wyszeptałam.

- To ja powinienem cię przepraszać. To przeze mnie się rozstaliśmy.

- Przestań – warknęłam.

Przyłożyłam mu dłonie do policzków i niepewnie go pocałowałam. Nie obchodziło mnie, że wszyscy nasi przyjaciele na nas patrzą. Kendall odwzajemnił mój pocałunek. Sądząc po zażyłości z jaką to zrobił, też miał ich gdzieś.


- Wszystkiego najlepszego – powiedziałam mu do ucha i wtuliłam twarz w jego tors. – Tylko nie mam dla ciebie żadnego prezentu.

- Twój przyjazd tutaj był najlepszym prezentem, jaki mogłem dostać – wyszeptał.

- Czyli nie muszę ci nic kupować? – podniosłam głowę.

- To znaczy, że masz jeszcze kilka godzin – uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w czoło. – Kocham cię. I to się nigdy nie zmieni.

- Wiem. I nie chcę, żeby się zmieniło.

-----------------------------------------------------------

Przedostatni! Początkowo miał mieć trochę ponad tysiąc słów, ale rano dopisałam 'kilka' i wyszło 1,7....
Ile osób chce epilog? Piszcie :D
I dziękuję za wyświetlenia, komentarze i wszystko ;*

 



piątek, 22 listopada 2013

Black Swan

W zatłoczonym klubie było bardzo duszno. Coraz bardziej chciałem się stąd ulotnić i byłbym to zrobił, gdybym był sam.
- Logan! – Kendall zachwiał się i poleciał na mnie. Musiałem podtrzymać go, żeby nie upadł. Wyjątkowo to on dzisiaj był bardziej upity niż ja.
- Stary, co ty wyrabiasz…
Nie wiem, dlaczego w ogóle się tu znaleźliśmy. Chciałem po prostu rozerwać się w piątkowy wieczór w towarzystwie przyjaciół, a wyszło jak zwykle. Siostra Jamesa poprosiła go, żeby pobawił się w opiekunkę dla małej Emmy, Carlos i Alexa mieli uzgadniać ostatnie szczegóły dotyczące ślubu, a Dustin nagle dostał grypy żołądkowej i definitywnie odpadał; innymi słowy, siedzi na kiblu i gra w Angry Birdsy. Pozostawał mi jedynie Kendall, który po zerwaniu z Kayslee nie był dobrym towarzyszem do imprez. Poszedł jednak w charakterze mojej przyzwoitki, ale role się odwróciły.
- O, patrz, jagnię – wybulgotał. Czy ja też tak się zachowuję po pijaku? Chyba, że on brał coś więcej, niż tylko pił alkohol.
Odwróciłem się w stronę, którą pokazał Kendall, żeby nie było, że nie traktuję go poważnie. Miałem doświadczenie i wiedziałem, że jeśli nie wykażę zainteresowania, może się to źle skończyć. W tłumie oczywiście nie było żadnego jagnięcia. Jakby mnie to jakoś specjalnie zadziwiło.
- Duże, prawda? – prychnąłem sarkastycznie.
Sięgnąłem ręką, żeby poklepać Kendalla po ramieniu, ale nie było go tam. Moja dłoń trafiła za to na odsłonięte plecy jakiejś blondynki. Cofnąłem ją szybko, robiąc się cały czerwony, ale dziewczyna zdążyła już wyrobić sobie zdanie ma mój temat. Zgromiła mnie wzrokiem i odeszła. Była całkiem ładna, ale nie miałem u niej już żadnych szans.
Zacząłem przepychać się w kierunku baru. Tylko tam było luźniej. Wszyscy imprezowicze tańczyli stłoczeni na parkiecie i deptali sobie po stopach. Większość zachowywała się jak słoń w składzie porcelany.
- Poproszę whisky – zamówiłem i obróciłem się przodem do sali.
Próbowałem odszukać wzrokiem Kendalla. Nie sądziłem, że uda mi się to tak szybko. Zasadniczo to nie było znowu aż takie trudne, na jakie wyglądało. Chłopak spał spokojnie na jednej z kanap ustawionych koło toalet. Może lokalizacja nienajlepsza, ale za to miękko i wygodnie. Dałbym głowę, że z kącika jego ust wypływa stróżka śliny. Roześmiałem się. Teraz będę mógł go tym szantażować.
Pocieszył mnie fakt, że po prostu spał. Przynajmniej oszczędzi mi bezsensownego pilnowania go przed zrobieniem jakichś głupot. Tak to przynajmniej nie miał jak się w coś wpakować.
Barmanka postawiła moją whisky na blacie, głośno uderzając o niego szklanką. Zupełnie ją zignorowałem. Próbowała się do mnie zalecać i może nawet bym z nią flirtował, ale moja uwaga była zwrócona w zupełnie inną stronę. W stronę czegoś. Albo raczej kogoś.
Czarnego łabędzia.
Myślałem, że to zwykła impreza. Wokół mnie wszyscy byli ubrani w skąpe i luźne ciuchy. Jedynie ta dziewczyna miała na sobie kostium. I to nie byle jaki! Dopasowana czarna sukienka idealnie przylegała do jej chudej talii i spływała falami po biodrach, kończąc się tuż przed kolanem. Jej nogi były gołe; nie ubrała żadnych rajstop. Nawet butów nie założyła, a na zewnątrz było dość zimno.
Od razu poczułem, że jestem za nią odpowiedzialny. I nie tylko dlatego, że chciałem, bo była piękna, ale miała też w sobie coś, czego nie potrafiłem nazwać, a co sprawiało, że coraz bardziej mnie intrygowała. Chciałem chronić ją przed chłodem, okryć ją swoją kurtką… Chciałem widzieć, jak nosi moje ciuchy, które na pewno byłyby na nią za duże. Byłem pewien, że wyglądałaby wtedy uroczo i niewinnie.
Dziewczyna odrzuciła do tyłu swoje długie, lśniące hebanową czernią włosy. Była jak postać z bajki, mojej własnej bajki.
Zerknąłem kontrolnie na Kendalla. Dalej spał jak zabity. Nawet nie zmienił pozycji.
Ponownie popatrzyłem w miejsce, w którym powinna stać dziewczyna, ale jej już tam nie było. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Serce zaczęło dudnić mi w piersi. Czułem, jak moje stopy odrywają się od ziemi i prowadzą mnie w stronę wyjścia. Próbowałem się zatrzymać, ale nadaremnie. To było prawie tak, jakby ktoś obwiązał mnie w pasie niewidzialną liną, a sam trzymał drugi koniec i za niego pociągał.
Może to było głupie, ale wydawało mi się, że to właśnie moja tajemnicza dziewczyna stoi za tym wszystkim. A może ją sobie wyobraziłem? To pytanie zakiełkowało niespodziewanie. Oczywiście majaczyło tam gdzieś w mojej głowie, ale dopiero teraz je do siebie dopuściłem.
Nagle wypadłem przed drzwi klubu. Nocne powietrze uderzyło mnie w twarz. Byłem ubrany w skórzaną kurtkę, ale nawet pomimo tego miałem gęsią skórkę. Różnica w temperaturze była jednak odczuwalna.
Czarny łabędź stał kilka metrów ode mnie. Drżała, ale jej twarz rozjaśniał szczery uśmiech.
- Chcesz iść ze mną? – zapytała.
Jakkolwiek brzmiałoby jej pytanie, zgodziłbym się na wszystko.
Podszedłem do niej i ująłem jej dłoń. Była niewielka i chłodna. Idealnie wpasowywała się w moją.
- Tak – wyszeptałem, patrząc w jej mieniące się zielenią oczy.
Ola – usłyszałem jej delikatny głos w swojej głowie.
Dziewczyna mrugnęła do mnie okiem i rozpłynęliśmy się w powietrzu.

----------------------------------------

Uff. Jest! Specjalne opowiadanie dla Oli z Loganem z okazji jej urodzin. Krótko, zwięźle i może trochę mniej na temat, ale jest motyw czarnego łabędzia. Mam nadzieję, że ci się spodoba ;*
Najlepszego!


poniedziałek, 18 listopada 2013

Ważne ogłoszenia

Pamiętacie jak w maju zamawialiście u mnie opowiadania? Jeśli nie, to zobaczcie te dwie notki:

http://bellakris.blog.pl/2013/05/18/ogloszenia-parafialne-dla-wiernych/

http://bellakris.blog.pl/2013/05/25/znowu-ogloszenia-parafialne/

Zamówień było 35. Miałam zamiar zrealizować je wszystkie, ale odrobinę się zasmuciłam. Do tej pory opublikowałam opowiadania dla Gabrieli, Marty, Ani, Natalii, Weroniki, Darii, Ady, Oli... I tylko nieliczne z nich napisały komentarz pod notką i podziękowały. Czyli co, reszta już tu nie wchodzi czy ma mnie gdzieś?

Wiem, że sporo osób nie dostało jeszcze swojego opowiadania. Mam napisane dla Weroniki z Jamesem, Karoliny, Klaudii, Sandry i Nikoli, ale chwilowo nie mogę dodać tego dla niej, bo jest użyte do konkursu. Jeśli nie wygra, to oczywiście wstawię.

Chciałabym natomiast wiedzieć ile osób z tej grupy, która zamówiła opowiadania dalej wchodzi na mojego bloga. NAPISZCIE, jeżeli WCHODZICIE, a opowiadanie dostaniecie. Jeśli tego nie zrobicie... No to cóż. Mogę mieć prawo, żeby opowiadania nie napisać. Rozumiecie mnie? Nie chcę pisać dla osoby, która i tak tu nie wejdzie i tego nie zobaczy. Mogę przecież napisać opowiadanie dla kogoś innego.

Co do fan fiction, które zbliża się do końca i do komentarza Marty... Nie, nie myślałam, że chcę dobić do 100 rozdziałów. Chciałam zakończyć to opowiadanie już daaaawno temu, ale jakoś tak wyszło, że jest do teraz. Owszem, dwa rozdziały i koniec, ale będzie jeszcze świąteczny spin-off pt. Ticket to Christmas więc to nie tak do końca koniec. A oprócz tego będę dodawać opowiadania, ale jeden raz w tygodniu. Więc to raczej zła wiadomość, że jeszcze się ze mną pomęczycie.

Więc co, mogę na was liczyć, żebyście napisali, kto dalej chce opowiadanie? To dla mnie ważne.

I kilka gifów, żeby nie zrobić z tego suchego tekstu:

 


 

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 98.

*oczami Wery, przed koncertem w Teksasie*

- Nie martw się. Na pewno zaraz przyjdzie – zapewniła mnie mama Logana, już kolejny raz w przeciągu ostatniej godziny. – Sama dobrze wiesz, że zawsze się spóźnia.

- Raz na milion przyjdzie na czas – dorzucił Kendall, siedząc w fotelu pod ścianą. – Myślisz, że dlaczego inaczej spóźniamy się na koncerty? Logan zawsze musi jeszcze coś załatwić.

Nieprzekonana pokręciłam głową. Siedzieliśmy w salonie rodziców Logana i czekaliśmy na ich syna. James spał rozłożony na ziemi, Kendall grał na telefonie. Carlos i Alexa już dawno poszli na spacer. Uznali, że nie chcą spędzić popołudnia w towarzystwie samych nudziarzy.

Byłam wściekła, że dałam się namówić Loganowi na przyjazd tutaj. Nie raczył nawet przyjechać na lotnisko, a gdy do niego zadzwoniłam, powiedział, że coś mu wypadło. Odkąd wylądowałam w Dallas, próbowałam skontaktować się z Ewą. Nie odpowiadała na telefony, ani na smsy. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że nie zrobi nic głupiego, a Chrissy się nią zaopiekuje. Sama wymigała się od przyjazdu tutaj ważnym egzaminem, ale wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że nie chciała zostawiać Ewy samej. Zrobiłabym to samo, ale miałam wyrzuty sumienia, że powiedziałam jej prosto w twarz co o niej myślę.

- Zaokrągliłaś się – przerwał mi rozmyślania Dustin.

- Mam to odebrać jako komplement czy raczej obelgę?

- Ciąża ci służy – sprecyzował i wyszczerzył się do mnie.

Mama Logana o dziwo dobrze zareagowała na informację o tym, że zostanie babcią. Jak się okazało, Logan sam jej o tym powiedział z samego rana, zanim zniknął jak kamfora.

- W ogóle co tam u Chrissy? – zapytał Kendall, podnosząc głowę znad telefonu.

Popatrzyłam na Dustina przerażonym wzrokiem. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że to nie o Chrissy mu chodziło.

- Coś ty jej w ogóle zrobił? – dorzuciła swoje trzy grosze Presley, wchodząc do pokoju. – Słodko razem wyglądaliście, a Ewa jest naprawdę fajna.

Kendall prychnął pod nosem, ale nie odpowiedział. Podniósł się tylko z fotela i z miną skazańca idącego na pewną śmierć, wyszedł z pokoju.

W salonie zapadła niezręczna cisza. Dlaczego ja miałam te wyrzuty sumienia? Powiedziałam jej prawdę. Ewa zachowywała się jak suka w stosunku do Kendalla i nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo go raniła. Miałam ochotę jeszcze bardziej jej wygarnąć, ale nie chciałam psuć między nami reszty przyjaznych stosunków. Jeśli oczywiście jeszcze jakieś pozostały.

Drzwi wejściowe w holu cicho skrzypnęły i w progu pokoju pojawił się uradowany Logan. Odszukał mnie wzrokiem i uśmiechnął się na mój widok z wyraźną ulgą. W policzkach ukazały mu się dołeczki, a oczy miał błyszczące ze szczęścia.

- Przepraszam, że tak długo, ale zaraz zobaczysz o co chodzi – wyjaśnił szybko i wyciągnął w moim kierunku rękę. Ujęłam ją z niepewnością wypisaną na twarzy.

- Następnym razem kupię ci zegarek – powiedziała z sarkazmem Presley, jedząc lody truskawkowe. – Henderson, nic się nie stało. Henderson, nic się nie stało – zanuciła cicho, ale i tak wszyscy ją usłyszeliśmy.

- Idź weź się utop, a potem powiedz jaka woda – odgryzł się jej brat i bez czekania na zbędne komentarze, wyciągnął mnie z domu.

- Możesz mi wytłumaczyć gdzie ty do cholery byłeś? – zapytałam go z wyrzutem, zaraz gdy tylko znaleźliśmy się w ogrodzie państwa Henderson.

- Pójdziesz ze mną na krótki spacer? – zaproponował, zupełnie ignorując to, co miałam mu do powodzenia.

- Pójdę, jeśli wyjaśnisz mi dlaczego mnie tu ściągasz, a później znikasz na pół dnia. Nie raczyłeś mnie nawet odebrać z lotniska!

Logan zagryzł wargę. Nie wiedział co mi odpowiedzieć. Byłam na niego zła, ale mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie widziałam go raptem dwa tygodnie, a wydawało mi się jakby minęła wieczność. Jego włosy były jaśniejsze od pustynnego słońca i uroczo zmierzwione, jakby przebiegł spory kawałek. Jego skóra przybrała ciemniejszą barwę. Przy nim moje ciało wyglądało jakby je potraktowano wybielaczem.

- Powiem ci wszystko co tylko będziesz chcieć, ale gdy dojdziemy na miejsce. Proszę? – zamrugał kokieteryjnie powiekami.

Skinęłam twierdząco głową. Chciałam rzucić mu się na szyję, ale część mnie dalej była zdeterminowana, by najpierw usłyszeć od niego wyjaśnienia.

***

Szliśmy w ciszy przez pustynię. Piasek przesypywał się pod naszymi nogami, a teksańskie słońce parzyło niemiłosiernie. Miałam wielką ochotę ściągnąć buty i po prostu iść na bosaka, ale co jakiś czas rosły kolczaste rośliny i mogłoby się to źle skończyć dla moich stóp.

Czułam, że włosy przyklejają mi się do karku.  Chciało mi się pić, ale powstrzymywałam się od jakichkolwiek narzekań. Przecież ileż można iść? Niedługo zacznie się koncert i na pewno trzeba będzie zaraz wracać.

- Myślałam, że to miał być krótki spacer – warknęłam.

- Bo miał być, ale sprawy nie potoczyły się po mojej myśli. – Głos Logana był dziwny. Jakby się czymś martwił, a nie chciał tego okazać.

Zatrzymałam się i podniosłam głowę. Chłopak próbował ukryć zmieszanie, ale niezbyt dobrze mu to wyszło.

- Coś się stało? – zapytałam go z troską.

- Chyba się zgubiliśmy.

- Że co?! – wydarłam się.

Żaden z moich scenariuszy nie zakładał zgubienia się na pustyni! Niedługo zapadnie zmrok, będzie cholernie zimno, a tego idiotę nie obchodzi fakt, że jestem z nim w ciąży!

Zaczęłam bez ładu i składu chodzić w kółko. Po prostu modlę się, żeby dziecko odziedziczyło tylko wygląd Logana, ale punktualność i rozum po mnie. Nie wytrzymałabym przecież z dwoma mężczyznami o takim samym charakterze. O ile oczywiście urodzę chłopczyka.

Nagle zobaczyłam coś błyszczącego w piasku. Myślałam, że to tylko zwykłe szkło, ale jakże się myliłam! Uklękłam na gorącym piasku i wzięłam do ręki złoty pierścionek z niewielkim diamentem. Zaczęłam obracać go w palcach. Nie był zbyt wyszukany, ale każdy wiedział, że był wiele wart. Był piękny.

Przejechałam opuszkami po jego zewnętrznej stronie i moim oczom ukazał się wygrawerowany napis. Starłam ziarenka piasku, które weszły w szczeliny i oszołomiona go odczytałam. Logan i Weronika.

Otworzyłam usta szeroko ze zdziwienia. Nagle wszystko dotarło do mnie ze zdwojoną siłą. Przecież dlatego Logan zniknął na cały dzień. Dlatego nie przyjechał po mnie na lotnisko. Cały czas był tutaj, a przecież samo dojście zajęło nam dobrą godzinę. Chciał schować w piasku mój pierścionek zaręczynowy, a cała scena ze zgubieniem drogi, była na pokaz. Przecież był aktorem!

- Wera – wyszeptał ponad moim uchem.

Nie zwróciłam uwagi, kiedy podszedł tak blisko. Na karku poczułam jego oddech, zimny w porównaniu z parnym powietrzem pustyni.

Chłopak zgrabnie mnie wyminął i stanął przede mną. Wziął pierścionek z moich dłoni i uklęknął na jedno kolano. Nasze twarze były na tym samym poziomie, a ja wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Miał najpiękniejsze oczy na świecie i chciałam, żeby nasze dziecko odziedziczyło swoje po ojcu.

Logan niepewnie wziął moją rękę i delikatnie musnął ją ustami.

- Powinienem zrobić to zdecydowanie wcześniej – zaczął.

Był zdenerwowany. Przygryzał nerwowo wargę, ale bez większego wysiłku patrzył mi w oczy. Nie uciekał spojrzeniem.

- Lepiej późno niż wcale – zażartowałam.

Chłopak wziął głęboki oddech zanim zadał pytanie, o które była cała dzisiejsza szopka. Na które czekałam od bardzo dawna. Na które już mu kiedyś odpowiedziałam i nie miałam wątpliwości, jak odpowiem dzisiaj.

- Czy zostaniesz moją żoną?

Poczułam pieczenie w kącikach oczu. Jeszcze tylko tego brakowało, żebym zaczęła tutaj płakać. Nie chciałam tego. Nie teraz, nie w tej chwili.

Pojedyncza łza nieubłaganie spływała po moim policzku. Logan otarł ją bez wahania, ale nie od razu odsunął dłoń. Już nie wydawał się być zdenerwowany. Teraz po prostu czekał, aż rozsądzę o przyszłości naszego związku.

- Tak – powiedziałam z pewnością, o jaką siebie nawet nie podejrzewałam.

Logan uśmiechnął się szeroko. Wsunął ostrożnie pierścionek na mój serdeczny palec. Pocałował każdy z opuszków moich palców, a później od teraz należący do mnie pierścionek.


Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przylgnęłam do niego całym ciałem. Bez problemu odnaleźliśmy swoje usta i zaczęliśmy się całować. Na kolanach, na środku teksańskiej pustyni. Przynajmniej nie musieliśmy się martwić, że jakiś paparazzi zrobi nam zdjęcie.

----------------------------------------------

Pocieszę was, jeszcze 2 rozdziały i koniec tego opowiadania :D
A ta notka z dedykacją dla Weroniki... Nie, nie ma zombie!
I takie ogłoszenie parafialne... Doszłam do wniosku, że nie ma sensu pisać tych opowiadań, które kiedyś zamówiliście. Z jakiego powodu? Otóż ja tu się produkuje i je pisze, wymyślam i męczę się nad nimi a osoby, które je zamówiły nawet nie raczą podziękować. Więc jeśli czyta to osoba, która zamówiła u mnie opowiadanie w maju i jeszcze go nie dostała to niech napisze pod tą notką, a może się dogadamy bo nie mam zamiaru pisać dla ludzi-widmo.
No na tyle.. I do za tydzień :D
PS. Dziękuję za 29 tysięcy wyświetleń ;*

 


niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 97.

Minęło kilka dni odkąd zerwaliśmy z Kendallem. Chłopcy pojechali w trasę, więc o tyle było nam łatwiej. Nie wpadaliśmy na siebie przy byle okazji i z pozoru mogliśmy trochę ochłonąć. Mimo wszystko za nim tęskniłam. Chciałam, żeby tu był i mnie po prostu przytulił. Brakowało mi jego dotyku, jego głosu…

Siedziałam zwinięta w kłębek na kanapie i jadłam lody truskawkowe. Dla postronnego obserwatora mogłoby się wydawać, że oglądam telewizję. Ja jednak tępo wpatrywałam się w przestrzeń przed sobą. Zupełnie jakbym nie widziała telewizora. Łyżeczkę z lodami podnosiłam do ust niczym robot. Nawet nie czułam ich smaku. Wszystko robiłam teraz automatycznie.

Mój wzrok padł na czerwone vansy w kącie pokoju. Więcej nie było trzeba. Mój mózg zalała fala bólu związana ze wspomnieniami. Nasz spacer w Gdańsku, pierwszy pocałunek pod galerią handlową, wypad na plażę w Malibu, jego wypadek, przyjazd Kayslee. Oddałabym wszystko, byleby nie dowiedzieć się o jego pocałunku z Nathalie. Wolałam żyć w kłamstwie, ale być szczęśliwa.

Teraz czułam się jak Bella po wyjeździe Edwarda. Z tą różnicą, że to ja zerwałam z Kendallem, a nie on ze mną. Moje życie zrobiło się jak bezksiężycowa noc. Kendall był jedynym światłem, które rozświetlało mrok. Z jego wyjazdem zgasło i to światło. Znowu nastąpiła ciemność.

Zaraz po rozpoczęciu trasy, Kendall zadzwonił do mnie. Nie cierpiałam siebie za to, co mu wtedy nagadałam. Strzępy naszej rozmowy prześladowały mnie w koszmarach. Byłam na siebie za co wściekła.

- Ewa… - powiedział z takim smutkiem, że aż łzy zalśniły mi na policzkach.

- Po co dzwonisz? – starałam się, żeby mój głos był wyprany z emocji, ale marnie mi to wyszło. Było słychać jak na dłoni, że za nim tęsknię. Powoli zaczęłam żałować, że odebrałam ten cholerny telefon. Pewnie znowu będę się zwijać w nocy z bólu.

- Chciałem się tylko dowiedzieć… - zrobił pauzę. Nie wiedział jak mi to przekazać, żebym nie wyciągnęła pochopnych wniosków i się nie rozłączyła.

- Nie wiem po co dzwoniłeś. Jakbyś nie mógł zostawić mnie w spokoju.

- Po prostu chcę wiedzieć jak się czujesz. Czy wszystko u ciebie w porządku – wybrnął bez zająknięcia.

- Wszystko jest dobrze – skłamałam. Wiedziałam, że Kendall pozna po moim głosie, że nie mówię mu prawdy.

Zapadła niezręczna cisza. Niby co mu miałam powiedzieć? Że cierpię przez to, że mnie zranił? Zdawał sobie z tego sprawę.

Nie wiedziałam jak Weronika tyle razy potrafiła wybaczyć Loganowi jego zdrady. Ja gdy tylko zamykałam oczy nadal miałam jakby wyrytą na wewnętrznej części powiek scenę, gdy Kendall całuje się z Nathalie. A żeby tylko to. Cały czas prześladował mnie widok Alex w czarnym worku na zwłoki.

Jeszcze długo siedział na linii, zanim ponownie się odezwał.

- Ewa – zaczął znowu. – Chcę ci tylko powiedzieć, że nadal cię kocham.

- Gdyby tak było, to nie całowałbyś się z moją przyjaciółką – warknęłam. Odsunęłam telefon od ucha, chcąc się rozłączyć, ale jakaś niewidzialna siła mnie powstrzymała.

- Nawet nie wiesz jak tego żałuję – mówił dalej. W jego głosie rzeczywiście było słychać skruchę.

Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Kochałam go i nienawidziłam z taką samą siłą. Najchętniej cofnęłabym czas. Wtedy nie wyrzuciłabym go gdy przyjechał do mnie do Krakowa. Wtedy na kładce pokłóciliśmy się o taką banalną rzecz.

- Nie uważasz, że nam się niezbyt układa? Bycie parą niebardzo nam wychodzi – mówiłam spokojnie, choć w środku gotowałam się z emocji. – Może powinniśmy po prostu zostać tylko przyjaciółmi? – zaproponowałam z bólem, podkreślając słowo tylko.

Kendall wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby z cichym świstem. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymywał oddech.

- Przyjaciele – powiedział w końcu. – Jeśli tego chcesz…

- Tak – weszłam mu w słowo. – Tego właśnie chcę – zdobyłam się na beznamiętny głos i rozłączyłam się.

Rzuciłam telefon na kanapę. Jak dla mnie mógł już nigdy nie zadzwonić. Nie chciałam tego. Miałam ochotę walić pięścią w ścianę. Po jaką cholerę mu to zaproponowałam? Przecież nie chciałam być tylko jego przyjaciółką. Nie wyobrażałam sobie, że nie będę mogła go pocałować. Byliśmy „przyjaciółmi” od kilku sekund, a już żałowała tego każda komórka mojego ciała.

***

Dźwięk przychodzącego połączenia na Skype. Nawet tutaj nie daje mi spokoju. Mam dziesiątki nieprzeczytanych wiadomości, a moja poczta głosowa jest przepełniona. Myślałam, że po kilku dniach sobie odpuści. Zbliżał się jednak koncert Big Time Rush w Teksasie i Kendallowi bardzo zależało na tym, żebym razem z Weroniką tam przyleciała. Oczywiście jako przyjaciółka. Alexa była razem z nimi w trasie, a James widział Halston całkiem niedawno. Dziewczyna aktualnie kręciła jakiś film z Zackiem Efronem i nie mogła przyjść akurat na ten koncert, ale była na poprzednim.

Weronika odkąd tylko Logan ją zaprosił do Teksasu, nie gadała o niczym innym. Była podekscytowana, że w końcu znowu go zobaczy, ale także pozna jego rodziców. Mnie niestety jej nastrój się nie udzielał. Nie byłam chyba jeszcze gotowa, żeby spojrzeć Kendallowi w twarz. Nie po tym co mu zrobiłam. Gdybym tylko go zobaczyła, rzuciłabym mu się na szyję i prosiła, by dał mi jeszcze jedną szansę. Nie chciałam żebyśmy się tylko przyjaźnili. Chciałam czegoś więcej, a szansę na nasz udany związek zaprzepaściłam już na samym początku.

Zadzwonił dzwonek do drzwi i do salonu wparowała roześmiana Weronika. Nie zwróciłam już nawet większej uwagi, że weszła bez zaproszenia. Robiła tak od jakiegoś czasu bo wiedziała, że sama jej nie otworzę. Popatrzyła na włączonego laptopa leżącego na stole. Zmarszczyła brwi i już wiedziałam, że zaraz wygłosi swoją gadkę o wybaczaniu bliźnim, ale tym razem o dziwo sobie odpuściła. Zagryzła usta w cienką linię i usiadła obok mnie na kanapie.

- Victoria jest w szpitalu – powiedziała i zerknęła na mnie niepewnie. – Podcięła sobie żyły – ciągnęła dalej, ale bez skutku. To co się działo z Victorią jakoś niezbyt mnie interesowało. Taki sam stosunek zresztą miałam do własnej siostry.

Nie odpowiedziałam jej i znowu zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękiem przychodzącego połączenia na Skype. Żadna z nas nie wydawała się być nim zainteresowana.

- Wiesz co? – warknęła zmęczona brakiem odzewu z mojej strony. – Zachowujesz się jak suka w stosunku do Kendalla. On cię kocha, a ty go gnoisz.

- Nie wtrącaj się w moje życie. Zajmij się swoim – wycedziłam. Czyli jednak kazanie mnie nie ominie. To jednak będzie ostrzejsze niż żadne inne.

- Kochacie się! – podniosła głos, żeby podnieść moc swoich słów. – I nie mów mi tego co zawsze, że mógł cię nie zdradzać. Nawet nie wiesz jak on tego żałuje!

Weronika nie czekając aż odpowiem, sięgnęła do laptopa i nacisnęła przycisk odbierający połączenie. Na ekranie pojawiła się zdumiona twarz Kendalla. Nie spodziewał się, że będę chciała z nim gadać. Zasępił się trochę, gdy to moją siostrę, a nie mnie zobaczył przez kamerkę.

- Skoro tak bardzo chciałaś z nim porozmawiać to nie musiałaś fatygować się aż tutaj – powiedziałam głosem przepełnionym jadem.

Pospiesznie zerwałam się z kanapy. Nie chciałam nawet przez Internet oglądać twarzy Kendalla. Bycie przyjaciółmi nie spełniało należycie swojego zadania.

- Ewa – usłyszałam jego smutny i zrezygnowany głos.


- Nie przyjadę do Teksasu – rzuciłam na odchodne i wybiegłam z pokoju.

--------------------------------------

Takie lanie wody trochę. Nie miałam zbyt pomysłu na ten rozdział, a chciałam jakoś dobrnąć do kolejnego wątku.
Kolejny rozdział oczami Weroniki :D

 
 

czwartek, 7 listopada 2013

Return

Kendall delikatnie zsunął mokre w kroczu spodnie. Ja będąc zajęta oglądaniem jego niewygolonych nóg, stałam w kącie trzymając nową parę.
Kiedy łagodnie położył mi dłoń na ramieniu, prosząc o swoje jeansy, nie wytrzymałam i rzuciłam się na niego, liżąc każdy centymetr jego włosia na klacie i nogach. On trzymając mnie mocno zaczął masować swoimi gigantycznymi dłońmi jak u kowala.
Po razem spędzonej nocy, nie żałowałam ani sekundy, ani jednego ruchu, który wykonałam wczoraj w łóżku. Jednak widać było po Kendallu, że nie czuł się komfortowo z nami, razem, w jednym łóżku.

- O co chodzi? – zapytałam, nie do końca rozumiejąc czemu ma taki grymas.
- Odkąd ostatni raz się widzieliśmy, ile? Dwa lata temu? - popatrzył na mnie z bólem wypisanym na twarzy. - Zdążyłem się ożenić, wiesz?
- Jesteś żonaty? - wykrzyczałam, podnosząc z ziemi pomięte ubrania.
- Przepraszam, okay? Rzuciłaś się na mnie! - zaprotestował i zaczął ubierać swoje bokserki w kaczuszki.

- Nie powstrzymałeś mnie! To twoja wina - wycedziłam przez zęby z wrogim spojrzeniem.
- Co miałem zrobić? Spoliczkować cię i powiedzieć '' zły pies?- zażartował.
- Tak!?
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi i lekki uśmieszek zamienił się w histeryczne krzyknięcie.
- Jak to się mówi? Mądry Polak po szkodzie? - popatrzył się na mnie oczami koloru obranych ogórków. Niewiarygodne, mogłam się w nich zatopić nawet po dwóch latach, w takiej sytuacji... Piękne.
- Co teraz? - zapytałam najdelikatniej jak tylko potrafiłam, nadal zapatrzona w oczy Kendalla.
Popatrzył się na mniej jakby chciał coś powiedzieć, ale sam nie wiedział co. Jego krzaczaste brwi uniosły się lekko wraz z jego niezbyt męskimi ramionami .
- Nie mam pojęcia.

*kilkanaście godzin wcześniej*
- Musimy tam iść? - zapytałam moją najlepszą przyjaciółkę, przechodząc przez pasy na zielonym świetle.
- Wyluzuj się. Zostaliśmy zaproszenia. Ja zostałam, no ale... Nie możesz siedzieć cały czas w domu i pisać w tym swoim zeszycie - sięgnęła po telefon by sprawdzić godzinę - zaraz nam autobus odjeżdża. Hm..
- Nie powinnyśmy się pośpieszyć? - chciałam jak najszybciej zejść z tematu mojego PRYWATNEGO zeszytu.
- Eee... Mamy następny trochę później - napisała szybko sms, po czym włożyła telefon z powrotem do kieszeni jeansów. - Kontynuując. Wiem o twoim zeszycie i o rzeczach, które tam piszesz...
Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. Nie chciałam sobie jednak o tym rozmawiać. Musiałam się dobrze bawić, by Natalia nie wróciła do tego tematu.
- Los Angeles, nadchodzimy! - wykrzyknęłam, sprawiając, że Natalia zaczęła się histerycznie śmiać, prawie dostając napadu padaczki.
Impreza trwała już od dłuższego czasu, ponieważ następny autobus Natalii przyjechał zdecydowanie później niż to było w rozkładzie.
Nie czułam się tam komfortowo, białe ściany przypominały mi psychiatryk, w którym spędziłam półtora roku, a fakt, że jedyną osobą, którą znałam była Natalia nie polepszał mojego samopoczucia.
Nalałam sobie coś, nie zwracając uwagi co dokładniej to było. Smakowało jak skarpetki po W-Fie zamoczone w alkoholu. Tfu.
- Co ci jest?
- To smakuje gorzej niż wszystko co kiedykolwiek spróbowałam.
- Bo było tego dużo - zaśmiała się, na tyle głośno, by zwrócić uwagę kilku imprezowiczów.
- Ale z ciebie przyjaciółka - powiedziałam, tupiąc lekko nogą i puszczając focha.
Dziewczyna nie zwracając na mnie większej uwagi pognała w stronę grupki przystojniaków. Nie ma to jak ktoś na kim można polegać... Obróciłam się na pięcie i wpadłam na kogoś, wylewając skarpetkowy napój.
- Prze-praszam - wydusiłam z siebie, kierując swój wzrok na podłogę.
- Nic się nie stało.. - usłyszałam znajomy mi głos i podniosłam oczy, by ujrzeć mojego idola, byłego chłopaka, miłość mojego życia, Kendalla Francisa Schmidta.
- To ty? - zapytałam, głupia, znając odpowiedź.
- Ewa?!
Dziwiło mnie, że Natalia znała kogokolwiek z otoczenia Kendalla. Dobrze było znów go widzieć. Nie zmienił się ani trochę, no, może miał większe wory pod oczami po długich nieprzespanych nocach, trasach koncertowych i imprezach do samego rana. Zobaczyłam gdzie wylądował mój napój. Chłopak miał plamę na kroczu. Powiedźmy, wyglądało to dwuznacznie..
Zaprowadził mnie do pokoju, ja idąc z przodu, z wiadomych powodów. Zamknął drzwi i wyciągnął parę jeansów z szuflady.
- To twoje?
- Taa.. Kiedyś tu zostawiłem. Nie sądziłem, że się przyda - rzucił je w moją stronę.

*czas teraźniejszy*
Powoli, najciszej jak się dało wyszliśmy z pokoju. Mnóstwo ludzi leżących na ziemi pustymi kubkami po piwie. Jak widać ominęła nas niesamowita impreza.
- Podwieźć cię? - zapytał, omijając nieprzytomne ciała.
- Jeśli to nie problem. - zawahałam się lekko, wiedząc, że to nie najlepszy pomysł.
Jego srebrne BMW Hybrid 3 pachniało jego wodą kolońską, a fakt, że było Eco-Friendly sprawiało, że czułam się o wiele lepiej.
- Nadal masz ten sam adres? - zapytał, włączając GPS.
- Nie, teraz mieszkam z Natalią.
- Okay - wpisał jej adres i zapalił silnik. Po tylu latach jeszcze pamiętał jej adres... - Co się stało z twoim mieszkaniem?
- Sprzedałam - nie chciałam mu mówić, że musiałam, bo mieszkałam w zakładzie psychiatrycznym, nie byłam na to gotowa.
Cisza stawała się coraz bardziej przytłaczająca, a mnie nurtowało pytanie, którego już nie mogłam powstrzymać.
- Jak ma na imię twoja żona? - powiedziałam z fałszywym uśmiechem. Najchętniej wydłubałabym jej oczy łyżką.
- Jest wspaniała. Na imię ma Kayslee. Kocham ją.
Ledwo udało mi się powstrzymać spływające jak wodospad Niagara łzy. Nie powinnam było z nim jechać, a tym bardziej nie powinnam zadawać pytań, na które nie chciałam znać odpowiedzi. Reszta drogi upłynęła w milczeniu. Kiedy podjechał pod zamierzony cel, podziękowałam mu i szybko pobiegłam do drzwi. Nie udało mi się powstrzymać łez po wyjściu z samochodu. Kendall zaniepokojony moim zachowaniem poszedł za mną do mieszkania. Zatrzymał mnie pod drzwiami i lekko chwycił za nadgarstki, żebym mu nie uciekła.
- Co się stało? - to było głupie pytanie, ale mogłam zobaczyć troskę i niewiedzę, którą ukazywały jego ogórkowate oczy.
Nie mogłam mu tego powiedzieć. To ja z nim zerwałam, kiedy dostałam na jego punkcje obsesji i wzięto mnie do zakładu, nie miałam innego wyjścia, musiałam się poddać leczeniu. Nie chciałam jednak, aby wiedział, że chodził z wariatką, tą samą, które rujnuje mu teraz małżeństwo. Z kieszeni jeansów Kendalla zaczął wibrować telefon. Wyjął go z kieszeni i odebrał :
- Kendall.. Tak... Tak.. Zaraz będę.. - włożył komórkę z powrotem, przeprosił mnie i udał się do pracy.

-----------------------------------------------------

Napisane przez Natalię. Raczej nie będzie dalszego ciągu, mówię od razu. A także taka mała sprawa organizacyjna.. Od tej pory notki będą dodawane TYLKO w niedziele. Nie mam już po prostu siły, żeby ogarniać bloga w tygodniu. Uzbierało się za dużo rzeczy. Mam nadzieję jednak, że dalej będziecie tu wchodzić, komentować i wyrażać swoje opinie, które są dla mnie ważne.
Więc... Do niedzieli ;)

 


 

sobota, 2 listopada 2013

Happened 'That Night'

          - Cukierek albo psikus! – takie wołania rozlegały się na każdym kroku. Na ulicach było pełno dzieci, nastolatków a jeszcze więcej wydrążonych dyń. Maskotki w kształcie czarownic i nietoperzy zwisały z każdej werandy. Sztuczna krew i pajęczyny zdobiły prawie każdy dom. Oprócz mojego.
Przestronna willa, w której mieszkałam wraz z rodzicami była jakby z innej bajki wśród całego miasta upiornych dekoracji.
Nie brałam udziału w tegorocznym święcie Halloween. Nie po tym, co się zdarzyło rok temu…


~*~


                - No proszę, zgódź się! – usłyszałam ten tekst z ust Gwen chyba już tysięczny raz w ciągu ostatniego tygodnia. Nie licząc dzisiejszego dnia, bo już straciłam rachubę. W połowie już nie słuchałam, co do mnie mówiła. Wiedziałam, że co drugie jej zdanie skierowane do mnie dotyczyło właśnie tej nieszczęsnej imprezy.
- Przypomnisz mi, dlaczego tę imprezę mamy zrobić akurat u mnie?
- Bo masz największy dom! A twoi rodzice wyjeżdżają na ten weekend! – Gwen przybrała błagalny wyraz twarzy. – A poza tym, to nie chciałabyś zrobić czegoś dla Kendalla z okazji jego urodzin?
- Kendall ma urodziny 2 listopada a nie w Halloween – stwierdziłam sucho.
Zaczęłam pospiesznie wrzucać książki do torby. Klasa była już pusta, nie zanotowałam, kiedy wszyscy zdążyli ją opuścić. Co się dziwić, Gwen potrafiła skutecznie skupić moją uwagę na czymś innym. Na przykład na imprezie, której nie chciałam zrobić. Albo na kolejnym nieubłaganym spóźnieniu.
- Gabie… - Gwen zaczęła tonem głosu, którym mówi się do dziecka z zespołem downa. – 2 listopada to niedziela. Kendall nie zrobi imprezy w niedzielę.
Zatrzasnęłam klapę torby i w końcu zaszczyciłam Gwen swoim spojrzeniem. Udałam przez chwilę, że się zastanawiam, choć i tak wiedziałam, co odpowiem.
- Nie.
I tym samym zgasiłam ostatni płomień nadziei w oczach swojej przyjaciółki.
W ogóle skąd wpadła na pomysł, że Kendall będzie chciał robić imprezę? Miałam ochotę palnąć ją w czoło.
- Wiesz co? Jesteś podła.
- Wiem – wyszczerzyłam się. – I nawzajem.
Cmoknęłam powietrze koło jej głowy i chwytając torbę, wybiegłam z klasy.
Nie zdążyłam długo nacieszyć się chwilą wytchnienia od kolejnych próśb. Na korytarzu wpadłam prosto w ramiona Kendalla. Jego widok rozpromienił mnie jeszcze bardziej z uwagi na to, że dopiero teraz pojawił się w szkole. Po jakichś czterech lekcjach.
Chłopak pochylił się i pocałował mnie. Jego usta smakowały papierosami i kawą. Teraz już wiedziałam, jak spędził poranek.
- A dzisiaj z jakiego powodu wagarowałeś? – zapytałam dla formalności, odsuwając się od niego na chwilę.
- A no wiesz… Sprawdzian z trygonometrii i odpowiedź z biologii z ostatnich dwóch lat – uśmiechnął się szeroko.
- I wszystko jasne.
Kendall zamknął moją dłoń w szczelnym uścisku i spojrzał na mnie spod wachlarza swoich rzęs.
- Zgódź się – poprosił ciepło.
- Na? – ach, te jego zielone oczy!
Chłopak odgarnął mi zbłąkany kosmyk włosów z twarzy. Nie cofnął ręki, zatrzymał ją na moim policzku.
- Na imprezę…
- Ty też? – warknęłam.
Przez te ich ciągłe wręcz błagania zaczynałam poważniej myśleć o tej całej imprezie. Może nie dla stu osób, ale dla najbliższych znajomych…
- Nie chciałabyś mi zrobić przyjemności? W końcu w ten weekend kończę osiemnaście lat. Drugiej takiej okazji nie będzie – uśmiechnął się ciepło. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że jest bezinteresowny.
Dopiero teraz zauważyłam, że ma worki pod oczami a skórę na twarzy jeszcze bardziej bladą niż kilka dni temu. Wyglądało na to, że Kendall zaczął odrobinę przesadzać z braniem marihuany.
Wyrzuciłam z głowy głupie myśli. Kendall był rozsądnym i odpowiedzialnym chłopakiem. Nigdy by nie przedawkował narkotyków. Wiedziałam to.
- A nie chciałbyś spędzić swoich urodzin ze mną? Tylko we dwoje? – kokieteryjnie zamrugałam powiekami.
Kendall nie powiedziałby mi tego wprost, ale wiedziałam, że to nie jest jego wymarzony sposób na spędzenie osiemnastych urodzin. A ja przede wszystkim chciałam, żeby był szczęśliwy.
Impreza dalej stała pod znakiem zapytania. Podświadomie zaczęłam jednak tworzyć listę gości. Ja, sam zainteresowany solenizant Kendall, Joy, Anabeth… I może nawet zlituję się na Gwen i Renem. Jeśli oczywiście Ren się zgodzi, bo ostatnio był bardzo zapracowanym studentem.
- A co dostanę w zamian? – rzuciłam od niechcenia, zanim Kendall wymyśli jakąś inteligentną odpowiedź na moje pytanie.
- A co byś chciała? – uniósł do góry jedną brew.
Zagryzłam wargę i udałam, że się zastanawiam. Podrapałam się po brodzie dla lepszego efektu.
- To – odparłam i przyciągnęłam usta Kendall do swoich.
Ledwo zdążyłam ich dotknąć, gdy zadzwonił dzwonek, a ktoś położył mi spoconą dłoń na ramieniu. Drgnęłam.
- Hanger, Schmidt – usłyszałam za sobą srogi głos dyrektora.
Odwróciłam się w jego kierunku z rękami prowokująco skrzyżowanymi na piersi.
Docelus Michaelson był niskim, grubym, otyłym, tłustym, brzydkim… i inne obraźliwe przymiotniki, jakie kiedykolwiek powstały. Nikt go nie lubił, a jego ksywka brzmiała Dundersztyc. Może przez to, że jak na nauczyciela chemii przystało, bardzo angażował się w swoją pracę. Nigdy nie rozstawał się ze swoim fartuchem ochronnym. Jego pokrętne tłumaczenie zakładało, że nigdy nic nie wiadomo. Teoretycznie w każdej chwili mogła na niego wybuchnąć jakaś szkodliwa substancja. Zastanawiałam się tylko, czy także w nim śpi. Chyba, że ma specjalną edycję na pidżamę.
- My właśnie idziemy do klasy, prze pana – Kendall odpowiedział za nas dwoje.
- Właśnie widziałem.
Prychnęłam pod nosem. Dyrektor na moje szczęście tego nie usłyszał.
- Więc jaka jest twoja ostateczna odpowiedź? – Kendall zupełnie zignorował obecność naszego wściekłego nauczyciela i zwrócił się prosto do mnie.
-Dobra. Niech wam będzie, ale tylko dla naszego grona.
- Panno Gabrielo Hanger! – Dundersztyc zrobił się cały czerwony na twarzy.
- Kocham cię – powiedział Kendall bezgłośnie i oddalił się w stronę sali gimnastycznej na następną lekcję.
Chciałam odpowiedzieć tym samym, ale dyrektor boleśnie zacisnął dłoń na moim przegubie i niezbyt delikatnie zaciągnął mnie do pracowni chemicznej.

~*~


                - Zagrajmy w butelkę! – krzyknęła Joy. Jej propozycja spotkała się z głośną dezaprobatą.
Gwen pociągnęła duży łyk piwa. Kilka kropel wylało jej się na brodę. Dziewczyna szybko otarła je wierzchem dłoni.
- Zawsze gramy w butelkę. Jest Halloween! Zróbmy coś fajnego! – odezwała się Anabeth.
- Więc Ana, co proponujesz? – podchwycił Kendall.
Chłopak w dalszym ciągu bawił się zegarkiem, który dostał ode mnie chwilę wcześniej z okazji swoich osiemnastych urodzin.
Początkowo myślałam, że to tandetny prezent. Zegarek z naszym zdjęciem służącym za tarczę. Niby co innego mogłam kupić komuś, kto ma już wszystko? Kendall albo był wyśmienitym aktorem, albo rzeczywiście podobał mu się podarunek. Ewentualnie już się upił, a urodzinowy tort zrobił swoje i nie miał siły, żeby wyrażać niezadowolenie.
- Przywołajmy ducha – wypaliłam.
Myślałam, że mój pomysł zostanie wyśmiany, ale o dziwo wzbudził zainteresowanie.
- A masz tę taką planszę? – upewnił się Ren.
- Jeśli się nie mylę, masz ją w piwnicy – wtrąciła Gwen. – Kiedyś robiłyśmy tam razem porządki i się na nią natknęłyśmy, pamiętasz? – dodała pospiesznie, widząc moją zdezorientowaną minę.
Nie wiem skąd przyszło mi takie coś do głowy. Żałowałam już w chwili, w której to powiedziałam. Chciałabym to cofnąć, ale chyba łatwiej przesunąć szczyt w Alpach.
- To ja w takim razie się pofatyguję – dokończyła i zniknęła za drzwiami do piwnicy.
My za to wrzuciliśmy wszystkie puste butelki po piwie do worka na śmieci i ustawiliśmy go koło drzwi. W pokoju pachniało alkoholem. Będę musiała się gęsto tłumaczyć, ale w tej chwili jakoś mnie to nie obchodziło.
Wszyscy przy tym drobnym wysiłku zataczali kółka, co było dosyć dziwne. Przecież to ja z nas najwięcej wypiłam, a jeszcze nie czułam się, jakbym była napruta.
Niepotrzebne rzeczy zgarnęliśmy ze stoliku i tym samym zrobiłyśmy miejsce na wielką tablicę spirytystyczną. Gdy Gwen ostrożnie położyła ją na blacie, uwolniła w powietrze tumany kurzy.
Zajęliśmy swoje miejsca na puchowym dywanie. Joy delikatnie uniosła wieko, a naszym oczom ukazała się najzwyczajniejsza tablica z literami alfabetu.
Sięgnęłam po zwitek papieru załączony do opakowania i odczytałam instrukcję na głos z udawaną powagą:
- „Aby zacząć, jedno z was musi upuścić kilka kropel swojej krwi na środek planszy”.
- Ja chcę! – wyrwał się Ren.
- A może pozwolimy solenizantowi? – zaproponowała Ana. – Kendall na pewno sobie poradzi.
Miałam złe przeczucia. Nie chciałam, żeby to akurat mój chłopak oddał swoją krew, ale wiedziałam, że i tak mnie nie posłucha. Sama sobie próbowałam tłumaczyć, że jestem przewrażliwiona.
Wzięłam głęboki oddech na uspokojenie.
- Może zechcecie wysłuchać mnie do końca? – warknęłam. Widocznie tylko mnie nie było do śmiechu.
Wszyscy w pokoju momentalnie zastygli w bezruchu. W skupieniu wpatrywali się w przemieszczające się litery z jednego końca planszy na drugi.
- O mój Boże. To działa – wyszeptała oszołomiona Gwen.
Wybite piwo chyba w końcu dało o sobie znać. Zaczęła mnie boleć głowa od dziwnego rodzaju energii, czułam krew szumiącą w uszach. Jednak tylko ja zachowałam jasność umysłu.
- Połóżcie palce w rogach tablicy, szybko – powiedziałam siląc się na spokój. – I pod żadnym pozorem nie puszczajcie.
Zrobili tak, jak kazałam, bez zbędnych kłótni. Może byli po prostu zbyt pijani.
Litery uspokoiły się i znowu ułożyły się w alfabet, tak jak wcześniej. Myślałam, że kryzys został zażegnany, ale nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Litery znowu się poruszyły. Tym razem utworzyły tylko jedno słowo: KREW.
Ręką, którą nie trzymałam planszy, chwyciłam dłoń Kendalla. Czułam zimno napływające do pokoju i wypełniające przestrzeń. Napierało na mnie, jakby chciało pozbawić mnie tchu.
- Wygląda na to, że ktoś jest głodny – roześmiała się Gwen.
Pięć osób natychmiast zgromiło ją spojrzeniem. Dziewczyna zamilkła speszona i oblała się rumieńcem.
- Wygląda na to, że muszę się poświęcić – mruknął Kendall.
Wysunął rękę z mojego uścisku i sięgnął nią po nóż leżący obok stolika. Nie zanotowałam momentu, w którym ktoś go tam położył.
Ostrze zabłysło złowrogo w przytłumionym świetle lampy.
Chłopak z wahaniem przejechał nożem po wewnętrznej stronie dłoni. Skrzywił się lekko. Zafascynowani obserwowaliśmy, jak szkarłatnoczerwone krople krwi spadają na planszę i wsiąkają w nią jak w gąbkę, nie zostawiając najmniejszego śladu.
Nie miałam pojęcia, czego oczekiwałam. Może jakiegoś wielkiego wybuchu? Tornada w salonie? Nic takiego się nie wydarzyło. Nawet gdy Gwen oderwała palce od tarczy.
Widziałam, że Ren próbuje powstrzymać się od śmiechu. Ja za to dalej siedziałam jak skamieniała, nie byłam wstanie się poruszyć.
Ana także odsunęła się od planszy. Otrzepała ręce i wbiła tępo wzrok w czarny ekran telewizora.
Żarówka w lampie trzasnęła. Powietrze w pokoju zrobiło się gęstsze. Z każdym kolejnym oddechem coraz bardziej bolały mnie płuca. Najwidoczniej tylko ja czułam tę dziwną atmosferę.
Zerknęłam przerażona na Kendalla. I o mało nie zwymiotowałam.
Gwen całowała się z moim chłopakiem. Nie tyle całowała, ile nawet go połykała. Tak nie całują się normalni ludzie.
Widziałam, że oboje próbowali przestać, ale jakaś niewidzialna siła im nie pozwalała. Nie mogli nic zrobić, a mimo to jeszcze nigdy nie byłam tak wściekła. Nigdy nienawidziłam tak Gwen jak w tej chwili. Mimo że była moją najlepszą przyjaciółką, miałam ochotę urwać jej głowę.
- Co do… - powiedział zdezorientowany Ren.
Momentalnie poderwał się z klęczek i dopadł jednym susem do swojej dziewczyny. Zamachnął się i z całej siły uderzył Kendalla w twarz. Chłopak poleciał do tyłu. Z jego nosa zaczęła lecieć krew.
Sama chciałam to zrobić, ale gdy Ren mnie wyprzedził, byłam jeszcze bardziej wściekła. Tak jakby ktoś miał pilota do moich emocji i podnosił mi złość w każdej minucie o oczko wyżej.
Chciałam jednak jak najszybciej zobaczyć, czy Kendallowi nic nie jest. Nie mogłam się jednak ruszyć. Sterowanie moimi kończynami też zostało przejęte.
Oczy Any były puste. Wywróciły się białkami do góry. Jej już tu z nami nie było.
Gwen także przypominała żywego trupa. A Ren i Joy ślinili się jak psy. Nawet nie zdawali sobie z tego sprawy.
„Chcesz być następna?” – usłyszałam mocny damski głos w swojej głowie.
Drgnęłam.
„Twój chłopak pocałował twoją najlepszą przyjaciółkę. I mogę się założyć, że mu się to podobało. Nie chciałabyś się zemścić?”
Próbowałam odpowiedzieć, ale moje usta jakby należały do kogoś innego. Byłam wstanie jedynie sięgnąć po nóż, którym Kendall przeciął sobie dłoń.
Demon podniósł moje ciało z podłogi i poprowadził je w kierunku chłopaka.
„Żaden z ludzi, którzy mnie przywołali, nie skończyli dobrze. Wbrew pozorom to on skończy najlepiej. Wy będziecie musieli z tym żyć. Szczególnie ty.”
„To był przypadek.” – pomyślałam, ale demon także tego nie usłyszał.
Stanęłam nad nieprzytomnym i niczego nieświadomym Kendallem, chłopakiem, którego kochałam.
Pragnęłam cofnąć się do dzisiejszego ranka. Żebym mogła jeszcze raz odmówić Gwen zorganizowania tej nieszczęsnej imprezy. A potem powiedzieć to samo Kendallowi. I znowu się z nim całować na szkolnym korytarzu.
A teraz musiałam go zabić. Kendalla. Chłopaka, na którym mi zależało jak na nikim innym.
Moje dłonie były całe spocone. W normalnych okolicznościach nóż już dawno wypadłby mi z ręki. Demon jednak utrzymywał go w nich za mnie, bo gdyby to ode mnie zależało, już dawno uciekłabym z krzykiem.
Twarz Kendalla leżącego przede mną, wyryła mi się w pamięci. Nigdy nie zapomnę tego obrazu.
Po moich policzkach zaczęły ściekać łzy.
Wbrew sobie uniosłam nóż.
I wbiłam go w serce Kendalla.

The End


--------------------------------------------------------------------------------


Takie halloweenowe coś pomieszane z urodzinami Kendalla z dedykacją dla Gabi ;)
Ren specjalnie dla Uli! :D
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze. Ostatnio było prawie 300 wyświetleń w ciągu jednego dnia!
PS. Co do pomysłu, który podrzuciła Ola... Jak znajdę chwilę to na pewno go wykorzystam w innym opowiadaniu ;)