poniedziałek, 24 lutego 2014

Magic Love - Part Four

James
Nie mogłem zapanować nad drżeniem rąk. Gdy wrzucałem kolejne składniki do kociołka, więcej wysypywałem na blat koło niego lub na ziemię, niż rzeczywiście do niego trafiało.

Korzeń mandragory był ostatnią rzeczą, jaką potrzebowałem dodać do prawie gotowego już eliksiru. Tylko, że nadal nie rozumiałem kilku kwestii.

- Ta moc ją niszczy od środka – odezwała się za moimi plecami babcia Nikki. – Jest złem w jej życiu, a w końcu ją zabije.

Odkąd poznałem całą prawdę, czułem się dziwnie. I to nawet nie chodzi o to, że dziewczyna, która była moją dziewczyną od czterech dni i siedmiu godzin, a którą znałem odkąd pamiętam, była czarownicą. Nie, nie. Najgorsze było to, że nie miała prawa nią być.

Wedle wszystkich ksiąg na temat świata czarów i według samej pani Lennox wiedziałem, że w danym pokoleniu może urodzić się jedna czarownica. Katelyn i Nikki jednak obie otrzymały moc. Niepełną, jak się okazuje, ale otrzymały ją. I to starsza z sióstr miała prawo do zachowania swoich zdolności. A ja musiałem pozbawić Nikki jej części mocy. Jeśli nie po dobroci, to siłą.

- Może mi babcia wytłumaczyć, dlaczego mamy przygotować dwie porcje eliksiru?

Babcia westchnęła głęboko, ale nie skrytykowała mojego pytania. Może uświadomiła sobie, że nie odpowiedziała na nie wcześniej.

- Widzisz… Moc Nikki musi przejść do Katelyn. Inaczej ona nigdy nie uzyska pełnych zdolności. A żeby to się stało, między Nikki i Katelyn musi powstać taka jakby droga, przez którą przewędruje moc na swoje miejsce.

- A Katelyn nie wystarczy ta część zdolności, którą już ma? A Nikki wtedy zachowała by swoją?

- Nikki nie może być czarownicą – warknęła. – To wbrew naturze. Na razie chronią ją czary, ale one przestaną działać w noc letniego przesilenia.

- W jej urodziny – wyszeptałem.

- Tak. Wtedy Nikki skończy siedemnaście lat, a ciemna strona mocy zacznie się nią interesować. Zacznie rozumieć czarną magię, zgłębiać ją, bo tylko takiej będzie mogła używać. A to ją zabije. Ona sama siebie zabije.

- Nie ma innego sposobu? Przecież Nikki nie da sobie rady bez magii. To dla niej wszystko.

Babcia wzięła do ręki ścierkę i zaczęła sprzątać mój bałagan. Gdy poczęła nucić pod nosem jakąś nieznaną mi melodię, straciłem nadzieję, że odpowie na moje pytanie.

Widziałem, jak dużo kosztowało Nikki pozbieranie się po śmierci mamy. Odcięła się od wszystkich naszych wspólnych znajomych. Gdybym wtedy odpuścił i pozwolił jej zmierzyć się z rozpaczą w samotności, nigdy by mi tego nie wybaczyła. Tamten okres bardzo nas do siebie zbliżył. Wiedziałem, że Nikki jest bardzo silną dziewczyną, ale wtedy nie wiedziałem o niej wszystkiego. Gdy miała jakiś problem, szukała pomocy w magii. Nie miałem pojęcia, czy bez niej sobie poradzi.

Po chwili blat był już nieskazitelnie czysty, ale babcia jakby tego nie zauważyła. Dopiero po chwili się odezwała:

- Wrzuć alraunę. Już czas.

Ściągnąłem z szyi rzemyk, na którym spoczywała zawieszona mandragora. Była tak samo ohydna, jak gdy wkładałem ją pod koszulkę. Z wyglądu przypominała istotę ludzką, ale to było tylko pojęcie względne. Niemożliwe jest, żeby jakikolwiek człowiek miał tak powyginane członki.

Zacisnąłem dłoń na korzeniu. Był lekko chropowaty i dałbym głowę, że właśnie się poruszył. Jakby wyczuł, że trzyma go właściwa osoba.

Albo jakby wyczuł, że dziewczyna, którą ma ochraniać jest w niebezpieczeństwie.

Wtedy jednak tego nie wiedziałem. Patrzyłem tylko, jak kwiat wisielców rozpuszcza się w kontakcie z eliksirem.

~*~


Nikki
Dopiero pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.

- Wejść! – zawołałam.

Doskonale wiedziałam, że to James stoi za drzwiami. I cieszyłam się, że nie muszę się już przed nim ukrywać. Normalnie zaczęłabym gorączkowo ukrywać księgi zaklęć. Miło było posmakować odmiany.

Gdy chłopak z wahaniem wszedł do pokoju, posłałam mu najbardziej radosny uśmiech, na jaki potrafiłam się zdobyć. Mój wzrok padł na tacę z dwoma filiżankami i talerzem ciastek, którą trzymał w rękach.

- Pomyślałem, że może mogłabyś sobie zrobić krótką przerwę w nauce zaklęcia zamiany ciał i wypiłabyś ze mną herbatę?

James zawsze był słodki. Uwielbiałam, gdy się mną opiekował. Zawsze wtedy mogłam go bezkarnie wykorzystywać. Nie żebym robiła to często.

Raz nawet, gdy oboje mieliśmy po dziesięć lat, miałam grypę. On, jako jedyny nie bał, że się zarazić. Codziennie po szkole przynosił mi lekcje, pomagał nadrobić zaległości i opowiadał, co słychać w wielkim świecie. Często wtedy plotkowaliśmy na temat chłopaków i dziewczyn z naszej klasy. Nigdy nie czułam presji, gdy z nim przebywałam. Czułam się wtedy raczej, jakbym spędzała czas z bratem.

Minęło kilka lat, dużo rzeczy się pozmieniało; umarła moja mama, Katelyn była na mnie śmiertelnie obrażona, dowiedziałam się o świecie czarów, a James ciągle był taki sam. I to właśnie w nim lubiłam. Cały świat mógł przejść transformację, a James dalej byłby tym samym pucołowatym chłopcem z piwnymi oczami. Kochałam go, bo był moją ostoją, moją latarnią, która oświetla mi drogę. Od śmierci mamy to on był jedyną pewną rzeczą w moim życiu. Wiedziałam, że gdy się obudzę kolejnego dnia, będę mogła do niego zadzwonić. To na jego ramieniu wypłakiwałam sobie oczy. I to u jego boku czułam się kompletna. Jakby ostatni element układanki odnajdywał swoje miejsce właśnie przy nim.

- Tak właściwie, to czytałam o historii czarownicy, która stworzyła całą tę księgę – powiedziałam ze śmiechem.

James uśmiechnął się. Podszedł do biurka i zgarnął na bok wszystkie moje notatki. Zatrzymał wzrok na nagłówku akapitu, który czytałam zanim wszedł do pokoju: „czarna magia”, ale szybko przeniósł go na swoje palce.

Zmieszany chłopak odstawił tacę i podał mi różową filiżankę. Uniosłam ją do ust i skosztowałam łyk. Skrzywiłam się. Nie była dobra.

- Malinowa – powiedział James. – Twoja ulubiona.

Kłamał. W tej herbacie nie było ani grama malin. Było za to coś, co zdecydowanie nie powinno znaleźć się w moim organizmie.

- James… - wyszeptałam przerażona. Czułam, jak żołądek skręca mi się od środka. Z każdym kolejnym oddechem zaciskała mi się krtań. – Zabiłeś mnie.

Porcelana z głośnym hukiem upadła na ziemię.

~*~


James
Zamarłem, gdy zrozumiałem, co zrobiłem. Nigdy nie było żadnej pomyłki w naturze. Wszystko było na swoim miejscu, dopóki ja tego nie zepsułem. Cienka warstwa materiału, która przeszkadzała mi w trzeźwym myśleniu jakby została zdmuchnięta. I dopiero wtedy rozjaśniło mi się w głowie.

Zostałem zaczarowany. Zrobiłem coś strasznego.

Ciało Nikki ogarnęły drgawki. Zaczęła spazmatycznie łapać powietrze.

- Ja… nie wiedziałem! Myślałem, że tak ma być! Twoja babcia… - urwałem, gdy Nikki wsparła się o mnie całym ciężarem. – Przepraszam.

Zacząłem ją automatycznie głaskać po włosach.

- James – zakrztusiła się krwią, która teraz wypływała z jej ust.

- Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze – powtarzałem kolejne kłamstwa jak w amoku.

Nie dbałem o zniszczoną  koszulę. Teraz już nic nie miało dla mnie znaczenia.

Gdy Nikki znieruchomiała w moim ramionach, chciałem natychmiast pójść w jej ślady; być tam gdzie ona. Niebo, piekło… nieważne. Byleby z nią.

Zacząłem dusić się powietrzem. Łzy spływały mi po policzkach.

Nawet kiedy zamknąłem oczy, widziałem zdezorientowane spojrzenie Nikki, a potem tę świadomość, która się w nim pojawiła, gdy zrozumiała, co jej zrobiłem.

Nigdy nie było zagrożenia dla Nikki z powodu jej mocy. To babcia była dla niej zagrożeniem. Wypiła drugą część eliksiru i teraz posiadała całą moc Nikki. Katelyn miała być następna, ale ja na to nie pozwolę. Jeśli nie mogłem uratować dziewczyny, którą kocham, chociaż spróbuję pomóc jej siostrze.

W całym domu rozległ się złowieszczy śmiech babci Lennox.

THE END


------------------------------------


Więc... Tak sobie pomyślałam, że skoro nienawidzę dzisiejszego dnia, to równie dobrze mogę dodać notkę i obwieścić wam pewną nowinę. Więc:


.


.


.


MAM WAS W DUPIE; tak samo jak wy mnie. ŻEGNAM. Oficjalnie zamykam bloga.
To tyle. Odpowiedni baner już się pojawił.


czwartek, 20 lutego 2014

Magic Love - Part Three

~*~


                Dziwny wisiorek pod koszulką Jamesa nie dawał mi spokoju przez cały dzień. Za każdym razem, gdy patrzyłam w miejsce na szyi, gdzie powinien być rzemyk, nie było go.  Może po prostu to sobie tylko wymyśliłam? Ale przecież nie mogłam się mylić. Wiedziałam, że coś tam miał i to mnie właśnie niepokoiło.

Jak i wiele innych rzeczy.

Sprawdzian z trygonometrii kompletnie zszedł na drugi plan. Nawet nie zwróciłam uwagi, że go napisałam. Pewnie znowu dostanę jedynkę, ale akurat nie to mnie najbardziej interesowało. Musiałam zorientować się, dlaczego eliksir zaczął dymić. Może się zepsuł? Może dodałam niewłaściwe proporcje? Przecież nawet miligramy robiły różnicę, a ja nigdy nie byłam zbyt precyzyjna.

Inną możliwością było, że wszystko jest dobrze. I właśnie ten dym, był takim sygnałem.

Nadzieja matką głupich.

~*~


                Humor poprawił mi się dopiero, gdy zabrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę na lunch.

Szybko spakowałam swoje rzeczy, żeby nie musieć czekać w kolejce na stołówce, ale James położył mi dłoń na ramieniu i obrócił mnie delikatnie ku sobie.

- Coś się stało? – zapytałam zbita z tropu.

- Nie, tylko pomyślałem, że moglibyśmy pójść coś zjeść. Razem i nie koniecznie byłaby to tłusta lasagne.

Przestałam się kręcić i zatrzymałam wzrok na twarzy Jamesa. Mówił serio.

- Wiesz, że nie lubię lasagne.

To była najgłupsza odpowiedź, jaką kiedykolwiek udzieliłam. Poza bąkami Lirena.

- Właśnie, dlatego proponuję lunch w tej nowej włoskiej knajpce za rogiem.

- Coś się stało? – powtórzyłam poprzednie pytanie. Nigdy nie wychodziliśmy poza szkołę, żeby coś zjeść. Musiał albo coś nabroić, albo z dnia na dzień dotarło do niej, że szkolna stołówka to wylęgarnia karaluchów i miażdżycy.

- Po prostu… - zawahał się na chwilę.

Przygryzł wargi, jakby nie wiedział, czy może powiedzieć mi prawdę.

Nie naciskałam. Wolałam, żeby sam to z siebie wyksztusił.

- Po prostu chciałbym o czymś z tobą porozmawiać – skończył na jednym oddechu.

Widziałam, jak napiął mięśnie w całym ciele. Wyraźnie bał się zacząć ten temat.

- Okeeej… - przeciągnęłam samogłoskę. – I do tego musisz mnie zabrać do restauracji?

Uniosłam jedną brew.

- Tak chyba byłoby bardziej… - szukał odpowiedniego słowa.

- Delikatnie? – Podrzuciłam.

- Akurat nie to miałem na myśli, ale dowiesz się wszystkiego na miejscu.

- W takim razie chodźmy – uśmiechnęłam się przez łzy. Chyba wiedziałam, czego ma dotyczyć nasza rozmowa.

~*~


                - Nie wiesz, co się dzieje z Katelyn? – zapytałam przy przejściu dla pieszych.

Miejski zgiełk i południowe słońce mocno dawało mi się we znaki. Nie miałam zwyczaju wychodzić o tej porze do centrum i zdecydowanie tego nie polubię.

- Wiem tyle, ile Will.

- Czyli więcej niż ja – powiedziałam ostro i wbiłam wzrok w swoje stopy.

- Jesteś jej siostrą. Powinnaś wiedzieć.

- Ale nie wiem. Przecież wiesz, że nasze kontakty się popsuły.

Rozglądnęłam się dookoła. Nic się nie zmieniło odkąd byłam tu ostatni raz jakiś miesiąc temu. Sklepy były te same, ulice też… Samochody w dalszym ciągu tkwiły w korkach, a przechodnie spieszyli się, żeby zdążyć przejść przez przejście, zanim światło zmieni się na czerwone.

Ja też niby byłam ta sama, ale jednak zupełnie inna. Bo wiedziałam, że za jakieś pół godziny mój świat prawdopodobnie legnie w gruzach.

- Will ma problemy w domu. Jego rodzice się rozwodzą.

Prychnęłam.

- Nie powiedziałeś mi nic, czego bym już nie wiedziała.

- Przez to nie poświęca Katelyn tyle czasu, ile by chciała – ciągnął niewzruszony.

Chyba już wiedziałam, co moja siostra sobie przybrała do głowy. I do tego był jej potrzebny eliksir miłosny. To jednak zachowałam dla siebie.

- A ona nie wie, co się dzieje?

James westchnął i włożył ręce do kieszeni. Jego wzrok zawisł gdzieś między duchotą Los Angeles, a chłodem wyobraźni.

- Chyba jest zbyt egoistyczna, żeby dostrzec, że Will potrzebuje wsparcia.

- Mnie tego nie musisz mówić. Rządzi nim chyba jeszcze bardziej, niż kiedyś.

Wyciągnęłam dłoń przed siebie i zacisnęłam palce. Światło natychmiast zmieniło kolor na zielone i pociągnęłam Jamesa na drugą stronę ulicy.

Chyba nikt nie zauważył, że użyłam odrobiny magii.

Chłopak nie skomentował. Szedł w ciszy obok mnie i całą swoją uwagę skupiał na tym, żeby tempo swoich kroków dopasować do mojego.

On przynajmniej jak podejrzewałam, miał neutralny temat to rozmyślań. Ja zamartwiałam się tylko tym, jak zareaguję na jego rewelację. Jakby nie mógł mi powiedzieć wprost, że już mu się znudziłam. I że nie chce być moim przyjacielem.

Zatrzymałam się kilkaset metrów przed restauracją. Moje nogi jakby wrosły w ziemię i nie byłam wstanie się ruszyć, dopóki nie poznam powodu naszej eskapady.

- James? – zawołałam go.

Chłopak szybko do mnie podszedł i stanął naprzeciwko. Był tak blisko, że bez wysiłku mogłabym go dotknąć, ale jednak tego nie zrobiłam.

- Choć. Zaraz skończy się przerwa – wyraźnie nie wiedział, o co mi chodzi.

Odetchnęłam głęboko, by zebrać się na odwagę. Nie chciałam spędzić lunchu w jego towarzystwie, a potem dowiedzieć się, że James wyjeżdża, umiera, albo inne bzdety.

- Jeśli chcesz zakończyć naszą przyjaźń, to po prostu mi powiedz. Bez owijania w bawełnę – wykrztusiłam.

Chłopak wytrzeszczył oczy, ale zaraz doprowadził się do porządku i przybrał poważny wyraz twarzy.

- Tak – położył nacisk na każdą literę tego krótkiego słowa. – Nie chcę już być twoim przyjacielem.

Myślałam, że cały mój świat właśnie runął mi na głowę. Spełniły się moje obawy i nic nie mogłam zrobić, żeby temu zapobiec. James nie czuł do mnie tego samego co ja do niego. Nie podobałam mu się, a teraz nawet nie chciał się ze mną przyjaźnić.

- Mogłeś powiedzieć od razu. Oszczędziłbyś mi wędrówki do tej knajpy.

Łzy zalśniły mi w oczach i zaczęły ściekać po policzkach.

Teraz jeszcze wyszłam na zrozpaczoną małolatę. I może taka byłam.

James błyskawicznie znalazł się koło mnie. Położył mi ręce na talii i przyciągnął do siebie.

Chciałam się opierać, ale byłam zbyt słaba. Moja siła nie mogła równać się sile chłopaka, który cztery razy w tygodniu ćwiczy na siłowni. Ja nawet na wuefie się nie udzielałam.

- Nie chcę już być twoim przyjacielem – powtórzył. – Chcę być kimś więcej.

Schylił się i pocałował mnie.

Takiego obrotu spraw w życiu bym się nie spodziewała. Może jednak eliksir miłosny nie będzie potrzebny?

Z wyczuwalnym wahaniem odwzajemniłam pocałunek. Czułam, jak James się uśmiecha.

Zarzuciłam mu ręce na szyję i przylgnęłam całym ciałem do jego torsu. On także nie pozostawał mi dłużny. Przeniósł dłonie na moje plecy i błądził po nich; raz głaskał moje łopatki, raz znowu prowadził je na talię.

Oderwaliśmy się do siebie dopiero, gdy jakaś starsza pani wetknęła między nas swoją laskę.

- W moich czasach to była hańba! – Zaskrzeczała i wykrzywiła twarz.

My zaś wybuchliśmy niepochamowanym śmiechem.

Staruszka jeszcze coś zrzędziła, że dzisiejsza młodzież jest niewychowana, ale my na to nie zwracaliśmy uwagi.

Wychodziło na to, że eliksir rzeczywiście nie będzie mi potrzebny.

- Wiesz… - zaczął James, gdy już trochę się uspokoiliśmy. – Dzisiaj rano twoja babcia dała mi wisiorek. A właściwie amulet.

Chłopak sięgnął pod koszulkę i wyciągnął zza niej niewielki przedmiot, zawieszony na rzemyku.

Zamarłam.

- Czy ty wiesz, co to jest?

Przytaknął z uśmiechem.

- Wiem o wszystkim.

Nie powiedział tego oskarżycielsko. Raczej łagodnie i wesoło, jakby cieszył się z takiego obrotu sprawy.

- O eliksirze też – uzupełnił. – I to dlatego twoja babcia dała mi alaunę…?

- Alraunę – poprawiłam odruchowo.

- No właśnie to.

Przygryzłam wargę i zrobiłam krok do tyłu. Ręka Jamesa, która spoczywała chwilę temu na mojej talii, zawisła w powietrzu między  nami.

- I dalej chcesz się ze mną zadawać? Nawet, gdy już poznałeś prawdę?

James zrobił z ust dziubek i zaczął drapać się po głowie, zastanawiając się nad odpowiedzią.

Gdy już skończył, brakowało mi tylko zaświeconej nad nim żarówki i dźwięku jak w teleturniejach.

Zamiast coś powiedzieć, chłopak objął mnie i pocałował. Tym razem bardzo wolno i krótko.

- Czy to może być odpowiedzią? – zapytał, muskając ustami moje ucho.

W takim razie eliksir nie będzie mi potrzebny. Katelyn może sobie wziąć wszystko, co udało mi się do tej pory zebrać. I w dalszym ciągu pozostanie jej do zdobycia krew smoka i mandragora. A ja byłam tylko ciekawa, skąd nasza babcia wiedziała o moich zamiarach. I czy rzeczywiście Jamesowi nie przeszkadza fakt, że jestem czarownicą?

- Tak – wykrztusiłam w końcu. – I mógłbyś zrobić to jeszcze raz.

Zaśmiał się, ale bez ociągania znowu mnie pocałował.

To be continued...


------------------------------------------------------------------

Dzisiaj tak, a w poniedziałek nowa i ostatnia część + ogłoszenie. Pozdrawiam... I do poniedziałku ;)

niedziela, 16 lutego 2014

Magic Love - Part Two

Nikki
Wywar w kociołku zabulgotał niebezpiecznie, gdy wsypałam do niego sproszkowane skrzydła elfów.

Wiele czarownic używało ich jako brokatu do ciała. Nadawał skórze błyszczący, ale zdrowy wygląd. A przy tym poprawiał koncentrację, pamięć i dodawał pewności siebie.

Pewnie przydałby mi się jego efekt na dzisiejszej klasówce z trygonometrii, ale powstrzymałam się od użycia go. Wolałam ostatnie kilka szczypt przeznaczyć na równie nieuczciwą rzecz. Tylko do osiągnięcia celu wciąż brakowało mi dwóch składników. Niemożliwej już do zdobycia krwi smoka i trochę łatwiej dostępnego korzenia mandragory – kwiatu wisielców.

To pierwsze stało wyeksponowane w pracowni mojej babci. Dotknięcie fiolki z tym drogocennym płynem graniczyło z cudem, a co dopiero podkradnięcie czterech kropli!

No właśnie. Potrzebowałam jedynie cztery krople…

Ten drugi składnik zaś wyrastał pod szubienicami. Legendy głoszą, że gdy korzeń mandragory sobie kogoś przypodoba, będzie go chronić, nie zważając na nic. Miejscowe opowieści były tak przerażające, że gdy jakikolwiek mieszkaniec wioski nosił na szyi roślinę, choć odrobinę podobną do alrauny, od razu go wypędzano. Wolano nie ryzykować bliższego spotkania z czymś, co władało potężną mocą.

Jak wiedziałam, gdzie znajdę prawdopodobnie ostatnią buteleczkę na świecie z krwią smoka, to nie miałam żadnych znajomych, którzy by przypadkiem mieli hodowlę mandragor na balkonie. Nawet nie miałam pojęcia, dlaczego akurat muszę użyć rośliny, służącej złu do swojej mikstury. Co śmierć ma wspólnego z miłością? Chyba tylko klify, z których skaczą nieszczęśliwie zakochani.

Gdyby w Wielkiej Księdze Zaklęć i Eliksirów było wszystko wyjaśnione, to może byłoby to zrozumiałe i klarowne. Zamiast tego jednak na stronie sto jedenastej jak koń było napisane, że do eliksiru należało dodać dwie piąte prawej odnogi korzenia mandragory. Jeśli oczywiście najpierw dowiem się, co to znaczy.

Tak bardzo skupiłam się na brakujących rzeczach, że dopiero ułamek sekundy zanim otworzyły się drzwi, uzmysłowiłam sobie, że powinnam była schować kociołek pod łóżko i odłożyć Księgę na miejsce.

- Nikki! – krzyknęła Katelyn, stając w progu.

Wypuściłam powietrze z głośnym świstem. Jeszcze brakowało mi tego, żeby babcia dowiedziała się, co robię w swoim pokoju.

- Boże, Kat! – odfuknęłam i złapałam się za serce. Podniosłam się z podłogi i posłałam jej oskarżycielskie spojrzenie. – Kiedyś przez ciebie dostanę zawału!

- I słusznie – wyszczerzyła się, a jej wzrok powędrował na mój prowizoryczny warsztat, rozłożony na dywanie. – Znowu bawisz się w eliksiry miłosne?

Spuściłam zmieszana głowę i zaczęłam nerwowo wygładzać zagięcia na spódnicy.

Opamiętałam się jednak i przytomnie wepchnęłam nogą kociołek z całym tym majdanem pod łóżko. Przywołałam na twarzy obojętny wyraz i spojrzałam hardo w oczy Katelyn.

Jak za każdym razem, gdy na nią patrzyłam, urzekł mnie jej niewinny wygląd.

Moja siostra miała długie kasztanowe włosy, które delikatnymi lokami okalały jej drobną twarz w kształcie serca.

Katelyn miała nieskazitelną skórę, żadnych piegów ani pryszczy.

Podejrzewałam, że takie wstrętne rzeczy nie występują u ładnych ludzi. Jeśli już Bóg zadał sobie trud stworzenia ich, to nie bez przyczyny chroni swoje dzieło przed niedoskonałościami. Co było absolutnie nie fair w stosunku do innych ludzi, na przykład do mnie.

- Nie bawię się w eliksiry miłosne – skłamałam, bez zająknięcia.

W ostatnim czasie mówiłam to tak często, że prawie sama w to uwierzyłam.

- Przynajmniej mnie nie okłamuj – odpowiedziała obojętnie. – Z biblioteki zniknęła Księga, a w moim pokoju był bałagan. Czego w nim szukałaś?

Jeśli otwarte drzwi do szafy i wyrzucone dwie bluzki były dla niej bałaganem, to ja mieszkałam w oborze.

- Uczę się do egzaminów, pamiętasz? Bez Księgi sobie nie poradzę. A bałagan mógł zrobić każdy, więc dlaczego to mnie podejrzewasz?

- Tylko ty zabrałabyś sproszkowane skrzydła elfów i zasuszone płatki czarnej róży.

Sposępniałam. Byłam głupia, sądząc, że nie zauważy braku tak nieistotnych rzeczy. Powinnam była bardziej uważać i zakryć ślady. Szkoda tylko, że wpadłam na to po fakcie.

W ogóle to było nieprawdopodobne, by przed Katelyn coś się ukryło. Moja siostra była drugim Sherlockiem Holmesem, albo doktorem Housem tylko, że w sprawach kłamstw.

- Czy… - zaczęłam, ale sama jej groźna mina, którą mnie uraczyła, wystarczyła, bym zamilkła.

- Nie powiem babci, jeśli o to ci chodziło.

Jak zwykle bezbłędnie domyśliła się mojego pytania.

- Dlaczego nie? Myślałam, że tylko czekasz, by mnie wkopać.

- Owszem, ale moja sytuacja się zmieniła – zaczęła podziwiać swoje dopiero co pomalowane na jaskraworóżowy kolor paznokcie. – Nie wydam cię, jeśli podzielisz się ze mną eliksirem.

Z trudem powstrzymałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- Najpierw tępisz moją obsesję na jego punkcie, a teraz sama chcesz go użyć? Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? Problemy z Williamem?

- Nie twoja sprawa.

- No chyba już raczej trochę moja. Jeśli chcesz eliksir, musisz pomóc mi zdobyć do niego składniki.

Katelyn wytrzeszczyła na mnie szeroko swoje kobaltowe oczy. Jej ciemnoczerwone usta wykrzywiły się w czymś na kształt grymasu.

- Jak to… Myślałam, że masz już wszystko, co trzeba.

- Za wyjątkiem krwi smoka i mandragory – uzupełniłam z chorą satysfakcją.

Wprowadziłam ją w błąd! Jeden punkt dla mnie, zero dla niej, odliczyłam w myślach.

- Krew smoka? Co za problem? Przecież stoi na półce w pracowni.

- W pracowni należącej do naszej babci. Wolałabym stanąć oko w oko z aligatorem, niż zostać przez nią przyłapana na kradzieży – mruknęłam.

Rozmowa zaczęła schodzić na inne tory, niż planowałam. Istniały dwie możliwości; albo otrzymam pomoc od Katelyn, albo będę musiała zdobyć składniki, a moja siostra poszczyci się tylko efektem końcowym. I właśnie to bardziej do niej pasowało.

- Kradzież to za duże słowo, nie uważasz? Lepiej pasowałoby określenie pożyczyć.

- Bezzwrotnie. Bez zgody. Czyli tak jakby ukraść.

- Jak zwał, tak zwał.

Katelyn zamilkła na chwilę. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie ostrożnie, uchylając zasłony. Uśmiechnęła się do kogoś, kto stał na podjeździe. Pewnie Will już przyjechał.

Stałyśmy tak przez chwilę pogrążone w całkowitej ciszy. Nie przerywało jej nawet bzyczenie muchy.

W końcu jednak Katelyn odwróciła się w moją stronę i przeszyła mnie spojrzeniem. Sparaliżowało mnie na chwilę.

- Zdobędę krew smoka, a ty zajmiesz się mandragorą. Zgadzasz się? – zaproponowała, marszcząc brwi.

Zawsze tak robiła, gdy była sfrustrowana.  I dzięki temu wiedziałam, że moja odmowa spotka się z jej niewysłowionym gniewem. Co jak co, ale nie chciałam się jeszcze bardziej narazić tej słynnej Katelyn Lennox z ostatniej klasy.

- Jak chcesz to zrobić?

Skrzyżowałam ręce na piersi.

- Mam swoje sposoby. O to się nie martw. I skup się lepiej na swojej części zadania. Liczę na ciebie.

Posłała mi dodający otuchy uśmiech. Taki, jakim zwykła mnie obdarowywać, gdy relacje między nami jeszcze były w porządku. Gdy nasza mama jeszcze żyła.

Potrząsnęłam głową. To było dawno temu, a jak doskonale wszyscy wiemy, co dobre szybko się kończy.  Nie ma zaklęcia, by sprowadzić zmarłą duszę zza światów.

- Uważaj na siebie – przestrzegłam ją.

Chciałam skorzystać z tego ułamka sekundy, w którym wszystko było tak jak dawniej. Ta chwila jednak szybko minęła. Katelyn znowu przybrała na twarz maskę królowej szkoły i wyszła z mojej sypialni, bez zaszczycania mnie ani jednym krzywym spojrzeniem. Byłam ciekawa, czy przy Willu też jest taka dumna i zapatrzona w siebie. I pomyśleć, że kiedyś była zupełnie inna.

W dzień śmierci mamy zmieniła się nie do poznania. Czasem miałam wątpliwości, czy stoi przede mną ta sama roześmiana Katelyn, która była moją najwierniejszą przyjaciółką w dzieciństwie.

- Hej – usłyszałam szept Jamesa tuż przy swoim uchu.

Podskoczyłam gwałtownie w miejscu, a moje serce zamarło na ułamek sekundy. Nie dość, że cholernie się wystraszyłam, to jeszcze ten głos!

Obróciłam się gwałtownie i stanęłam z nim twarzą w twarz.

- Boże, James! – krzyknęłam, zdzielając go pięścią w tors. – Ja przy tobie kiedyś dostanę zawału!

Moja ręka napotkała jednak na drobny opór. Chłopak miał coś schowanego pod koszulką i chyba nie był to zwykły wisiorek.

- Masz zdrowie jak koń. Nic ci nie będzie.

Tylko tyle? Tak wita się z każdą dziewczyną? Może według niego to było komplementem, ale wolałabym usłyszeć, że mam piękne oczy, albo chociaż, że ładnie wyglądam! Nie koniecznie musiał mi psuć humor na dzień dobry.

Szkoda tylko, że James nie zdawał sobie sprawy z tego, co do niego czuję. A ja panicznie bałam mu się powiedzieć, bo przecież ja mogłam mu się nie podobać, prawda? I w tym był cały problem. Wolałam uganiać się przez kilka miesięcy za składnikami do eliksiru, niż być z nim szczera.

- No ja nie wiem. Jeśli postawiłeś sobie wyzwanie, żeby mnie wykończyć, to jesteś bliski wygranej.

- Jeśli tak twierdzisz, to nie będę cię poprawiał – wyszczerzył się.

Jego wzrok padł na zwinięty i pospiesznie wepchnięty pod moje łóżko dywan. Z początku nie wiedziałam, dlaczego patrzy akurat w tamtym kierunku, ale powód dotarł do mnie dopiero, gdy zobaczyłam delikatne obłoczki dymu, wydobywające się spod pościeli.

Z kociołka z eliksirem miłosnym, który dla ciebie robię, pomyślałam.

- Co to jest? – James był wyraźnie zdziwiony.

- Nic – odpowiedziałam prawie, że natychmiast. I chyba jednak zbyt szybko. – To znaczy… Eee… Może Liren puścił bąka. Wiesz, jaki on jest. Ma problem z gazami.

- Nie widziałem, żeby wchodził do pokoju.

- Bo schował się pod łóżko, gdy była tu Katelyn. Wiesz, że jej nie lubi.

Wypchnęłam Jamesa z sypialni, zanim zdążył zadać kolejne bezsensowne pytanie. Nie chciałam się bardziej wkopać. Problemy gastryczne mojego kota? Błagam was!

- Ale przecież… - chłopak twardo obstawiał przy swoim.

Był jednak mniej zaabsorbowany tym dziwnym dymem, niż być powinien. Jakby wiedział i tylko grał, że nie wie.

- Chodź, bo się spóźnimy.

Wzięłam się pod boki i patrzyłam na niego wyczekująco.

Widziałam, że na jego usta cisnęło się kilka pytań, ale widząc moją bojową minę, nie zadał żadnego z nich. W końcu się poddał i pozwolił mi się ściągnąć w dół po schodach.

W drodze jeszcze mruknęłam do babci słowa pożegnania i wypadłam przez drzwi frontowe, jakby się paliło.

I chyba tak było. Tylko, że wtedy jeszcze nie wiedziałam, co.

------------------------------------------------------

Kolejna część. Przykro mi, że pod ostatnim wpisem było tak mało komentarzy. Nie wiem, czy to zależy od treści, tematu, stylu czy po prostu od waszych chęci. Zastanawiam się, czy jeśli zastosowałabym taki sam system jak niektórzy na swoich blogach, to czy zdałby rezultat? Chodzi mi o motywację. 10 komentarzy - nowa notka. Takie tam moje luźne myśli, ale wtedy okazałoby się na ile podoba wam się to, co piszę. Więc...

CZYTASZ -> KOMENTUJ
KOMENTUJ -> NIE SPAMUJ

Amen.



 

niedziela, 9 lutego 2014

Unconditionally - Part Three

~*~


                Nie miałam pojęcia, ile minęło czasu. Nie zadałam sobie trudu, żeby choć raz zerknąć za okno. Siedząc skulona na ziemi z głową między kolanami, mogłabym stanowić dobry przypadek w dziedzinie psychologii, jeśli nawet nie psychiatrii. Może ja o czymś nie wiedziałam, ale chyba nie wynaleziono jeszcze leków na poradzenie sobie z tak brutalną reakcją chłopaka na dwa słowa, kocham cię?
Przestałam zwracać uwagę na palące gardło. Pragnienie rosło, ale w tej chwili było zepchnięte na dalszy plan. Nie miałam ani siły, ani ochoty na poradzenie sobie z nim. Najpierw musiałam uporać się z myślami.
Nie wiedziałam, że w budynku znajduje się ktoś więcej oprócz mnie, Klausa i tej biednej martwej kobiety. W tym jednak też się myliłam. Po jakimś czasie mojego siedzenia bez ruchu, ktoś wszedł do pokoju. Byłam zdruzgotana, ale moje nowe wyostrzone zmysły zarejestrowały obecność intruza. Nawet jeśli chciał mnie zaatakować, to i tak nie miałam siły się bronić. Byłam łatwym celem.
Podniosłam tylko głowę i spojrzałam prosto w czekoladowobrązowe oczy pewnego bruneta nachylającego się nade mną.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską.
Początkowo zamierzałam skłamać, ale moje ciało doskonale okazywało moje uczucia. Chłopak szybko domyśliłby się prawdy.
- Nie – powiedziałam słabo.
W nowej odsłonie nie umiałam płakać. Nieważne jak bardzo chciałabym uronić choćby jedną łzę – nie byłam w stanie. Dlatego, gdy odpowiadałam na pytanie nieznajomego, głos nie zdradził z jaką huśtawką emocjonalną próbuję się zmierzyć. Jedynie z mojego wyglądu można było wywnioskować, że coś nie gra.
Wyglądałam jak wielka kupa nieszczęścia. Włosy miałam potargane od ciągłego przeczesywania ich palcami. Sukienka także do niczego się nie nadawała, tak jak ja od wewnątrz. Była podarta, ledwo zasłaniała najważniejsze elementy ciała. A dopiero teraz tak naprawdę zwróciłam uwagę na to, jak odbierają mnie inni. Jakby nagle zaczęło mnie to obchodzić wraz z pojawieniem się pewnego bruneta. Poprawka. Wraz z pojawieniem się pewnego przystojnego bruneta.
- Będę musiał zabrać stąd zwłoki.
Dalej nie mogłam zaakceptować nowej wersji Klausa, ale jakaś część mojej podświadomości już dawno pogodziła się z tym faktem. Nie mogłam tylko zrozumieć, dlaczego wszystkie moje wspomnienia z nim związane wydawały mi się obce? Przecież to wszystko miało miejsce naprawdę, więc czemu czułam się jakby to inna osoba przeżywała te chwile?
- Veronica? – chłopak się nie poddawał.
Miał ładny głos, taki ciepły i kojący. Pod samym jego wpływem uniosłam głowę i przywróciłam z pozoru rozumny wyraz w swoich oczach.
Nie zanosiło się, żeby odszedł. Złapałam się jednak na tym, że nie chcę, by sobie poszedł. Pasowałoby przynajmniej przy nim nie bawić się w udawanie zombie. Tylko tak mogłam go przy sobie zatrzymać.
- Jak masz na imię? – trochę drętwe, ale od czegoś musiałam zacząć. On przecież wiedział, kim jestem, czego ja nie mogłam powiedzieć o nim.
Chłopak posłał mi szeroki uśmiech. Chyba się ucieszył, że potrafię jeszcze sklecić poprawne zdanie. Odpowiedzi mi jednak nie udzielił. Usiadł koło mnie na ziemi. Nie mogłam nie zauważyć, że specjalnie przysunął się bliżej, żeby nasze ramiona i biodra się dotykały. Coś było pocieszającego w tym geście. Czułam jego ciało przy swoim. Wiedziałam, że jest realny.
- Wiesz, co jest w tych fiolkach, które przyniosła Lisabeth?
Super. Więc martwa kobieta miała normalne ludzkie imię, a to nie pomogło mi w pozbieraniu się po jej tragicznej śmierci. Gdy była dla mnie obca, czułam mniejszą złość na siebie, że doprowadziłam do jej śmierci. Że to mój chłopak ją zabił.
Potrząsnęłam sobą mentalnie. Nigdy tego nie zaakceptuję, nie zapomnę, jeśli dalej będę do tego wracać. Spróbowałam więc skierować swoją uwagę na inne tory. Popatrzyłam w kierunku stolika. Buteleczek było kilka i wszystkie przeźroczyste. Z boku leżała strzykawka.
- Woda? – ściągnęłam brwi. Tylko to miało taki wygląd.
- Poniekąd – przytaknął. – W tych dwóch od naszej strony jest woda zmieszana z werbeną, a w pozostałych jad wilkołaka. Jego odrobina…
- Stanowi śmiertelną truciznę dla wampira – dokończyłam. Słyszałam o tym miliony razy. W przeszłości Klaus został ugryziony przez jednego z nich, ale znalazł antidotum. Do tej pory nie wiedziałam, co nim było. Chociaż to nie miało dla mnie znaczenia, liczyło się tylko to, że przeżył.
- Powinnaś coś wiedzieć. To jad Klausa znajduje się w tych fiolkach.
Prychnęłam. Miałam ochotę roześmiać się na cały głos, ale tego nie zrobiłam.
- Przecież Klaus jest wampirem.
W chwili, w której to powiedziałam, już nie byłam tak bardzo o tym przekonana. Zmienił się, to było oczywiste, ale czy może tylko ja myślałam, że był inny?
- Jest w połowie wampirem, w połowie wilkołakiem – sprecyzował. – Jest hybrydą.
Zakrztusiłam się powietrzem. Nie chciałam w to wierzyć, ale to jedno słowo, hybryda, odblokowało coś w mojej głowie.
- Miałaś może uczucie, że wspomnienie, które masz, nie jest twoje?
Zamarłam. Chłopak doskonale ubrał w słowa moje odczucia od momentu mojego odzyskania przytomności. Nie mogłam pozbyć się tego wrażenia.
- Skąd…?
Byłam świadoma, że mam szeroko otwarte ze zdziwienia oczy, ale to jedno pytanie potwierdziło, że nie zwariowałam.
Chłopak obrócił się do mnie przodem. Jego twarz powinna należeć do anioła, a nie do wampira, czy czymkolwiek innym był.
- To stary numer Klausa – odpowiedział. Uniósł dłoń i dotknął nią mojego policzka. Poczułam, jak prąd przenika nasze ciała. – Znam go od wieków i to się nigdy nie zmieni. Z tobą będzie tak samo.
- O czym ty mówisz?
- Klaus zmienił ci wspomnienia. Zastąpił sobą kogoś innego. Zabrał ci obraz Peety jako twojego ukochanego i zastąpił go sobą.
Z każdym słowem nieznajomego w mojej głowie powstawał większy mętlik. To było niedorzeczne, ale czułam, że ma rację.
- Peeta… - za nic nie byłam wstanie przywołać jego obrazu.
- Klaus cię potrzebuje. Albo raczej twojego serca, twojej krwi. Nie możemy pozwolić, żeby ją dostał.
- Nie możemy – powtórzyłam głupio.
- Nie dostanie jej.
- Nie dostanie.
- Jedynym wyjściem jest twoja śmierć. Musisz zginąć.
- Jedyne wyjście. Muszę zginąć.
Nogi same podniosły i zaprowadziły mnie w kierunku fiolek. Nigdy nie byłam jeszcze tak zdezorientowana. Nie wiedziałam, co się dzieje. Automatycznie wzięłam do ręki dwie buteleczki. Ważyłam je w dłoniach i patrzyłam. Dalej wyglądały jak zwykła woda, ale teraz już wiedziałam, że zawierały śmiertelną broń dla mojego gatunku.
Podniosłam także strzykawkę. Napełniłam ją jadem. Nigdy tego nie robiłam, ale odbyło się to całkiem sprawnie. Jakbym w poprzednim wcieleniu zajmowała się tym zawodowo.
Gdy przyłożyłam igłę do swojej skóry, ogarnęły mnie mieszane uczucia. Jeśli chłopak miał rację, powinnam nienawidzić Klausa. Jednak dalej go kochałam. Imię Peeta brzmiało jednak znajomo. Było takie ciepłe i przywodziło na myśl bezpieczeństwo. Kojarzyłam je z miłością i troską. Nie mogłam jednak dopasować go do osoby.
- Zrób to – powiedział wolno.
- Zrobię to.
Bardzo powoli zaczęłam naciskać tłok i wprowadzać truciznę do swojego organizmu. Czułam, jak pali mi żyły, ale nie przestawałam. Wiedziałam, że poświęcając siebie, nie dam Klausowi satysfakcji.
Gdy w końcu cały płyn znalazł się we mnie, bezsilnie upuściłam strzykawkę. Upadła na podłogę z cichym stuknięciem. Ja osunęłam się na posadzkę zaraz po niej. Chłód paneli przyjęłam z wdzięcznością.
Nieznajomy chłopak podniósł się i bez patrzenia na mnie, podszedł do drzwi. Coś w stylu jego poruszania się mnie zbiło z tropu. Już nie był ciepły i miły. Stał się oziębły i niewzruszony.
Gdy wyszedł z pokoju, w mojej głowie rozbrzmiał jego głos:
- Cztery. Dla przyjaciół Tobias. Także hybryda. Miło było cię poznać.
To był ostatni raz, gdy słyszałam ludzki głos. Później już tylko czekałam, aż zabierze mnie ciemność.

THE END


------------------------------------------------


Kolejna część opowiadania dla Weroniki.. Nie bij podwójnie. Początkowo to miał być Logan, ale te zdjęcia Theo, które wysyłałaś... <4
I gify dla ciebie ;*


A tak do reszty czytelników... Kto jest ze mną i czyta tego bloga? Komentujcie, bo pod ostatnią notką był mały odzew.


 
 


czwartek, 6 lutego 2014

Magic Love - Part One

James
Dom Nikki znajdował się raptem dwie ulice od mojego. Nigdy nie miałem problemu, żeby przychodzić po nią rano, ale dzisiaj wyjątkowo bałem się naszego spotkania. Czułem, że coraz gorzej radzę sobie z kryciem tego, co do niej czuję. Łapałem ją za rękę pod byle pretekstem i całowałem w policzek i czoło zdecydowanie zbyt często. A uściski na pożegnanie dawały mi złudną nadzieję. I tylko to.

Babcia Nikki stanęła w progu w momencie, w którym chciałem zapukać do drzwi.

Ciepły podmuch wiatru poruszył dzwoneczki zawieszone na ganku. Według miejscowych przesądów odstraszały nieproszonych gości swoim dźwiękiem. I zawsze, ilekroć je słyszałem, przypominałem sobie popołudnia spędzone na werandzie razem z Nikki. Wypatrywanie samochodu jej mamy i chowanie się przed Katelyn.

Te radosne chwile odeszły jednak bezpowrotnie wraz ze śmiercią pani Lennox. Nic już wtedy nie było takie samo.

- James – głos babci ściągnął mnie na ziemię.

- Dzień dobry – przywitałem się grzecznie. – Jest Nikki?

Staruszka zmarszczyła brwi, ale jej twarz zdobił szczery uśmiech.

Zrobiła krok w tył, uchyliła szerzej drzwi i zaprosiła mnie gestem do środka.

Wchodząc do przestronnego holu, moje nozdrza uderzył intensywny zapach ziół. Czułem lawendę i oregano, znane z moich licznych wyjazdów do ciotki na wieś, zajmującej się robieniem domowych przepisów na każdą okoliczność; począwszy od tępienia komarów, a kończąc na miksturach, które podobno poprawiały płodność.

Babcia stanęła przede mną i wyjęła mi z rąk śnieżną kulę. Za każdym razem, gdy czekałem na Nikki, oglądałem rzeczy porozrzucane po jej domu. Nie raz znalazłem ciekawe zdjęcia, a nawet stare zabawki.

- James? – babcia odezwała się ponownie. – Mógłbyś mi udzielić odpowiedzi na jedno pytanie? Tylko szczerej.

- Jeśli pyta pani, co zrobić na obiad, to jestem za kurczakiem z warzywami.

Klepnęła mnie otwartą dłonią w tył głowy. Uśmiechnąłem się lekko, ale zaraz spoważniałem widząc jej poważną minę.

- Chodzi mi o twoje uczucia.

Zamarłem ze wzrokiem wbitym w podłogę. O co jej chodziło?

- Jakie uczucia? – Próbowałem grać głupiego. Przecież ona nie mogła wiedzieć.

- Dobrze wiesz jakie. I do kogo. – Popatrzyła na mnie znacząco. – Jeżeli chcesz być z Nikki, muszę ci coś powiedzieć. A ty musisz coś dla mnie zrobić. Dla Nikki.

- Zrobię dla niej wszystko – szepnąłem bez zastanowienia.

I straciłem przytomność.

To be continued...


------------------------------------------


Okej. Oficjalnie daje sobie spokój z zamówieniami. Osoby, które chciały opowiadania, mają to za przeproszeniem w dupie. Więc dziękuję, nie zamierzam kontynuować tej zabawy.


Dziękuję wszystkim, którzy czytają i komentują, naprawdę. A jeśli jesteś tu tylko, bo chcesz, żebym weszła na twojego bloga, to mógłbyś/aś przynajmniej przeczytać najpierw mojego, a nie dodawać dłuuuuuugaśny komentarz z historią swoich blogów. To i tak nie odniesie skutku.


Pozdrawiam. I do następnej notki ;*