Zachodnie skrzydło szpitala znałam już chyba nawet lepiej niż własną kieszeń. Kolejny raz przemierzałam korytarz, który prowadził do sali Kendalla. Lewo, lewo, prawo, prosto, prosto, prawo i doszłam do sali numer 118. Już miałam sięgnąć do klamki, gdy zorientowałam się, że ktoś jest w środku razem z nim. Rozmawiali. Wiedziałam, że nie powinnam podsłuchiwać, ale chęć poznania o czym mówili była silniejsza od rozsądku, więc zaczęłam słuchać.
- Powiedziałeś jej? – zapytał ktoś. Dopiero po chwili poznałam, że to James był w środku.
- Oczywiście, że nie. – zaśmiał się nerwowo Kendall.
- Dlaczego?
- A jak ty to sobie wyobrażasz? – żachnął się chłopak. – Powiem dziewczynie, która mnie ledwo zna, że ją kocham?
- Tak. Właśnie tak masz zrobić.
- Nie mogę! – uniósł się Kendall. – A co jeśli ona nie czuje do mnie tego samego?
- Gwarantuję ci, że ona też cię kocha. Gdybyś ty widział jej reakcję gdy dowiedziała się o twoim wypadku.
- Boję się, że mnie odrzuci… - westchnął.
- Nie masz czego. Nie widzisz jak Ewa na ciebie patrzy? Ona nie widzi… - zaczął, ale przerwał mu dzwonek telefonu. – To Halston. Obiecałem, że pomogę jej zrobić porządek w garażu.
- Ty i porządki? – zaśmiał się Kendall. Bezproblemowo zmienił ton głosu z poważnego na żartobliwy. Był naprawdę dobrym aktorem.
- Ej, mów za siebie. To twoje rzeczy cały czas sprzątamy, bo są wszędzie.
- Dobra, idź.
Gwałtownie odsunęłam się do drzwi i szybkim krokiem cofnęłam się do najbliższego automatu z napojami. Wyjęłam dolara z kieszeni i udawałam, że uważnie studiuję rzeczy do kupienia w maszynie. Po dłuższym choć niepotrzebnym zastanowieniu wybrałam pepsi.
Drzwi sali Kendalla otworzyły się i wyszedł z niej James. Od razu mnie zauważył.
- O, Ewa. Super. – powiedział do mnie, jednak zaraz się obrócił i rzucił w stronę Kendalla: - Powiedz jej to.
Minął mnie i wyszedł ze szpitala. Zdezorientowana podsłuchaną rozmową wyjęłam puszkę z uchwytu i weszłam do pokoju Kendalla.
- Co miałeś mi powiedzieć? – zapytałam udając zaskoczoną.
- Nowy dowcip o blondynkach. – odpowiedział i uśmiechnął się. Wiedziałam, że Jamesowi nie o to chodziło. Zawiodłam się jednak, że Kendall aż tak dobrze wybrnął z niezręcznej sytuacji. Ucieszyło mnie jednak to, że nie powie mi tego dzisiaj. Chciałabym, żeby to nie było wymuszone.
- Słucham? – powiedziałam i usiadłam na fotelu obok łóżka.
- Co wybiera blondynka gdy gra w papier, kamień i nożyce a ktoś wybiera kamień? – rzucił.
- Nie wiem. Co?
- Domestos. Zero kamienia. – zaśmiał się a ja z nim.
- Widać, że ci się nudzi.
- Nawet nie wiesz jak. Ile przecież można siedzieć na Facebook’u czy Twitterze? Muszę sobie jakoś zorganizować czas.
- Życie jest zbyt krótkie aby być zorganizowanym. – rzuciłam pierwszą lepszą myśl jaka mi przyszła do głowy. – Twoje słowa.
- Ale to nie tyczą się leżenia w szpitalu. A tak w ogóle powinienem wyjść we wtorek.
- Super.
- Obiecuję ci, że jak tylko wyjdę to gdzieś pójdziemy.
- Mam nadzieję. – zaśmiałam się. Chłopak rozłożył szeroko ramiona w geście poddania.
- Jak ci minął dzień? – zapytał.
- Jeszcze nie minął. Nie ma nawet południa. – mruknęłam.
- Coś się stało? – wyczuł w moim głosie nutkę smutku. Nie chciałam mu mówić, że smutno mi z powodu jego rozmowy z Jamesem.
- Jutro idę pierwszy dzień do nowej szkoły. – palnęłam pierwsze lepsze głupstwo. W rzeczywistości w ogóle mnie to nie interesowało. Będzie to co ma być. Na nic innego nie mam wpływu.
- No tak. Ta informacja może zdołować człowieka. Jak się cieszę, że już skończyłem szkołę… - zaśmiał się.
- Farciarz. – odpowiedziałam i rzuciłam w niego poduszką z fotela.
- Wiesz ile fajnych rzeczy można robić w czasie gdy kiedyś się siedziało w szkole? – droczył się ze mną.
- A wiesz ile ja mogę zrobić nie musząc leżeć w szpitalu?
- Dobra, wygrałaś. A teraz chodź i mnie pociesz. – powiedział teatralnie smutnym głosem.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Już po kilku sekundach byłam w jego ramionach, a głowę wtulałam w krzywiznę pod jego prawym barkiem…
Super *.* xD
OdpowiedzUsuń