sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 20.

W poniedziałek rano obudziłam się bardzo wcześnie. Za wcześnie. Znowu nie byłam sama w pokoju. Dlaczego Weronika nie da mi ani grama spokoju?

- Nie masz co robić tylko straszysz ludzi? – wybąkałam wściekła w poduszkę.

- Przepraszam, że cię wystraszyłem. – odparł mi głos, którego nigdy bym się nie spodziewała tak wcześnie rano w swoim pokoju.

Gwałtownie podniosłam głowę. Mój wzrok od razu padł na Kendalla siedzącego w fotelu koło okna. Serce momentalnie mi przyspieszyło.

- Co ty tu do cholery robisz?! – wydarłam się. – Powinieneś być w szpitalu!

- Wypisali mnie wcześniej. Myślałem, że ucieszysz się na mój widok. – odpowiedział smutnym głosem.

- Mówiąc wypisali masz na myśli to, że wypisałeś się na własne żądanie? A właściwie jak ty tu.. Kto cię wpuścił? – dopytywałam się dalej.

- Twoja mama. Jeśli to cię usatysfakcjonuje to tak, wypisałem się na własne żądanie.

- A gdzie ona w ogóle jest? Dlaczego się wypisałeś?

- Nie będę leżał przez kolejne dni przykuty do łóżka.  Mama robi ci śniadanie. Twój tata już wyszedł do pracy. Poznałem go. To bardzo miły człowiek.

- Miło mi, że tak o nim mówisz. Nie przegonił cię? – zdziwiłam się. Postanowiłam mu odpuścić ten szpital. Jeszcze zdążę go za to ochrzanić.

- Czemu miałby mnie przegonić?

- Nie wiem. Tak pytam. Mój mózg rano nie kontaktuje. – palnęłam ze śmiechem.

- Jak większości. Nie przywitasz mnie? – zapytał.

Westchnęłam i podeszłam do niego.  Czułam się dziwnie. Ja byłam ubrana w starą zniszczoną pidżamę, a on w skórzaną kurtkę wyglądającą na wartą kupę kasy. Teraz kontrast między nami aż walił po oczach. Ja, zwykła dziewczyna z przeciętnej polskiej rodziny mieszkającej w Stanach, a on, nieprzeciętnie przystojny i boski chłopak, a właściwie mężczyzna będący gwiazdą. Gdybym była jakaś ładna to może zrozumiałabym, dlaczego Kendall umawia się akurat ze mną, ale nie byłam nawet w połowie tak ładna jak dziewczyny z mojej starej klasy. A pewnie tym z nowej nie będę dorastać do pięt. Niepotrzebnie się tylko dołowałam. Muszę korzystać z życia póki mogę.

Schyliłam się i pocałowałam go w policzek. On wydał tylko dziwne mruknięcie, a ja zaśmiałam się.

- Jestem w pidżamie geniuszu.

- Wiesz, nie zauważyłem. – odpowiedział z sarkazmem i wyszczerzył zęby.

Kolana się pode mną ugięły. Uśmiech Kendalla na dzień dobry chyba nie jest dobrym pomysłem pierwszego dnia gdy trzeba iść do nowej szkoły. Wyjęłam z szafy bluzkę z flagą USA oraz moje ulubione ciemnoszare rurki i uciekłam czym prędzej do łazienki.

Spędziłam w niej dużo czasu. Najpierw wzięłam stanowczo za długi prysznic. Znowu zmarnowałam hektolitry wody. Gdy już skończyłam, ubrałam się w też zbyt przesadnie wolnym tempie. Z jednej strony chciałam jak najszybciej wyjść z łazienki żeby spędzić z Kendallem trochę czasu, ale z drugiej nie chciałam żeby pomyślał, że mam na jego punkcie świra. Tylko ja i Wera wiedziałyśmy, że świr to mało powiedziane. Umyłam jeszcze zęby i rozpuściłam włosy. To, co miałam na głowie z trudem mogło uchodzić za kopę siana. Było od tego znacznie gorsze. Westchnęłam i rozczesałam to coś.

Z łazienki wyszłam niedługo potem. Kendall siedział w tej samej pozycji w której go zostawiłam. Mimowolnie skojarzyłam sobie tę sytuację ze sceną w Zmierzchu, gdy Edward pierwszy raz przyszedł do pokoju Belli. Zachichotałam pod nosem.

- A ciebie co tak śmieszy? – zapytał zdezorientowany.

- Przypomniała mi się scena ze Zmierzchu. Wiesz, jak Edward przyszedł do Belli. – odpowiedziałam nie przestając chichotać.

- Chcesz mi powiedzieć, że jestem twoim Edwardem? – uśmiechnął się. Jezu. Ten jego uśmiech!

- Jeśli chcesz to możesz być. Pochwalę się dzisiaj w szkole, że mam własnego Edwarda. – rzuciłam i usiadłam Kendallowi na kolanach.

- Nie mam nic przeciwko temu. – wyszeptał mi we włosy.

- Ej, a ty nie powinieneś przypadkiem uważać na swoje żebra?

- A co, zamierzasz mi je przebić osikowym kołkiem?

- Tak tylko pytam.

- Mhm.. – po chwili jego usta odnalazły moje, a moje serce zaczęło bić jak szalone. Chłopak wplótł palce w moje włosy, a ja przyciągnęłam go do siebie jeszcze mocniej. Mój oddech przyspieszył jakbym przebiegła spory dystans. Złapałam Kendalla za kołnierzyk koszuli wystającej spod kurtki, gdy ktoś niespodziewanie wszedł do pokoju. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.

- Jej, moglibyście wywiesić kartkę albo coś. – powiedziała Wera teatralnie zasłaniając sobie oczy.

- Co ty tu robisz?! – krzyknęłam wstając z kolan Kendalla.

- Nie pamiętasz, że idziemy dziś do szkoły?

- Szkoła, jasne. Już idę. – mruknęłam wściekła pod nosem.

- Odwieść was? – zapytał Kendall. Już miałam zaprzeczyć, ale Weronika mnie wyprzedziła.

- Jasne! – zapiszczała z udawanym entuzjazmem. – No co? – dodała widząc moje wściekłe spojrzenie. – Skoro już mam cierpieć w tej idiotycznej szkole to niech przynajmniej wejście będziemy miały dobre. Nie martw się. Siądę z tyłu. – rozanielona zeszła na dół.

- Chodź, bo się spóźnicie. – odezwał się Kendall i poprowadził mnie za rękę do samochodu.

------------------

Taka troszkę dłuższa dziś.. ;D

2 komentarze:

  1. Ej, jak ja Ci robię, że Kendall Eda Ci przypomina, to...
    Logan też ma mi przypominać kogoś. NIE Pottera, bejb ;)
    Świetna notka! *.* Robisz ze mnie Alice normalnie, a gdzie mój Jasper? ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładne dziewczyny w starej klasie powiadasz? *3*

    OdpowiedzUsuń