sobota, 21 grudnia 2013

Ticket to Christmas: Part 1

- W tej chwili postaw mnie na ziemi! – pisnęłam, niecierpliwie wierzgając nogami.

Rozpaczliwie chciałam się czegoś złapać, ale jedyną rzeczą w pobliżu była choinka a to raczej zły pomysł.

- Nie musisz mnie kopać, naprawdę – roześmiał się Kendall i zaczął mnie do tego wszystkiego łaskotać.

- Przestań! – krzyknęłam przez łzy śmiechu.

Chłopak mruknął coś do siebie, ale nie zamierzał mnie puścić. Wzmocnił swój uścisk i przycisnął wargi do mojej szyi.

- Co dostanę w zamian? – zapytał uwodzicielsko.

- W twarz, jeśli zaraz mnie nie puścisz.

Miało to zabrzmieć groźnie, ale trudno byłoby tak uważać. Zaczęłam się w końcu krztusić ze śmiechu.

Wzrok Kendalla utkwił gdzieś w przestrzeni za mną. Zaklął pod nosem i bez kolejnych protestów postawił mnie na podłodze.

- Muszę skoczyć po lampki – rzucił i wyszedł do przedpokoju.

Prychnęłam sama do siebie. Zaczęłam pieczołowicie przywracać swoim włosom stan używalności, ale jak zwykle nie chciały mnie słuchać.

Kucnęłam przy jednym z wielu nierozpakowanych pudeł z ozdobami choinkowymi i zaczęłam je oglądać. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że w ciągu całego swojego życia dziadkowie Kendalla zdołali zgromadzić ich aż tyle. A to i tak nie było wszystko. Część dalej w zapomnieniu spoczywała w piwnicy pod wieloletnią warstwą kurzu.

Jedna z bombek, którą obracałam w dłoniach jak najcenniejszy skarb, przypominała mi tę, która leżała w piwnicy w Krakowie. Jak byłam mała, podczas jednej z wycieczek szkolnych malowaliśmy swoje własne bombki. Moja nie była może jakimś wybitnym dziełem sztuki, ot, co, kilka nic nieznaczących plam z brokatem, ale czego można było oczekiwać od siedmiolatki? Była jednak dla mnie ważna. Zawsze zajmowała kluczowe miejsce na choince w naszym mieszkaniu. Wyznaczała święta, które tego roku nie miały być takie same.

Po raz pierwszy spędzę wigilię w towarzystwie swojego chłopaka, którego nie miałam jeszcze w zeszłe święta. Ba, narzeczonego! W dalszym ciągu nie mogłam przestawić się na tę odsłonę naszego związku. Może, dlatego, że o zaręczynach moich i Kendalla wiedziała tylko garstka osób. A dokładniej dwie; ja i on.

Moi rodzice nie mieli nawet pojęcia, co przeżywałam we wrześniu. I wolałam, żeby tak zostało. Im mniej wiedzieli, tym byli spokojniejsi. Od czasu mojego powrotu do Stanów rozmawiałam tylko z mamą, a i tak dosyć sporadycznie. Zawsze wykręcałam się nauką, ale nawet, gdy miałam wolną chwilę, nigdy nie dzwoniłam. A czasami wręcz naumyślnie ignorowałam przychodzące połączenia.

Wychodziłam na niewdzięczną córkę, ale nie umiałam inaczej. Całą złość, jaką czułam do taty z powodu jego zdrady, przelewałam na Bogu ducha winną mamę. Choć do niej też miałam żal. W końcu to przez jej rozpaczliwą chęć ucieczki od Weroniki musieliśmy wyjechać ze Stanów. A ja musiałam rozstać się z Kendallem. Gdyby to nie miało miejsca, być może nigdy nie szukałby pocieszenia w ramionach mojej, już byłej, przyjaciółki. Albo ona w jego, nieważne. Chciałam zapomnieć o tym raz na zawsze, naprawdę chciałam, ale moje wyobrażenia odnośnie tej sytuacji były jeszcze gorsze niż zdrowy rozsądek, nie umiałam ich wyprzeć ze swojej głowy.

Teraz to ja byłam szczęśliwa z mężczyzną, którego kochałam. Nigdy nie sądziłam, że jestem zdolna darzyć kogoś tak głębokim uczuciem, ale w końcu nikt nie jest nieomylny. Moją jedyną zmorą była wigilia w towarzystwie całej rodziny Kendalla. Począwszy od jego rodziców i dziadków, a kończąc na ciotkach i wujkach. Podczas kolacji mieliśmy poinformować ich o naszych zaręczynach. Piekielnie bałam się ich reakcji na tę wiadomość. Pocieszał mnie jedynie fakt, że Kevin i Kenneth byli po stronie swojego brata, nie ingerowali w jego wybory i zdaje się, że mnie polubili.

Carlos, James i Dustin, ale najbardziej Stephen, zakładali się o dwie rzeczy; czy Weronika urodziny chłopca czy dziewczynę oraz o to, który z ich kolegów szybciej weźmie ślub, Kendall czy Logan.

Co do tego pierwszego, płeć dziecka znała tylko Wera i nie była skora jej ujawnić. Uważała, że wszystko okaże się przy porodzie, a mówienie czegokolwiek według niej mogłoby tylko zapeszyć.

Odnośnie ślubu… Sama nie wiedziałam, co mam o nim myśleć. Wszyscy obstawiali, że to ja z Kendallem wcześniej sfinalizujemy swój związek, mimo że to moja siostra miała już pierścionek zaręczynowy. Ja, co prawda też, ale nasi przyjaciele nie mogli jeszcze o tym wiedzieć.

Gwen twierdziła zaś, że skoro Logan zostanie wkrótce ojcem to właśnie z jego inicjatywy wyjdzie propozycja ślubu. Logan jednak był Loganem a Weronika Weroniką. Może to dlatego byli mniej pewnymi typami.

- Ewa? – dobiegło mnie ciche wołanie Kevina z holu.

Podniosłam się z podłogi i popatrzyłam na swojego przyszłego szwagra. Wyglądał, jakby dopiero, co wstał z łóżka. I chyba rzeczywiście tak było. Jego włosy były rozczochrane, a na sobie miał starą szarą koszulkę i dresowe spodnie. Strój ten niewątpliwie służył mu za pidżamę.

- Hej – powiedziałam cicho. – Co tu robisz?

- Nie ma to jak twoje serdeczne powitanie – roześmiał się.

Spuściłam głowę i odłożyłam bombkę do pudełka.

- Przepraszam, po prostu jakoś nie mam humoru.

- Zdążyłem zauważyć. – Przeciągnął się, ziewając.

Widziałam w jego oczach, że najchętniej z powrotem wróciłby do łóżka, ale z jakichś nieznanych mi przyczyn stał w drzwiach i przyglądał mi się z uwagą. Miałam go zapytać, o co chodzi, ale w tym momencie do pokoju wszedł Kendall, taszcząc przed sobą wielkie pudło. Postawił je koło kanapy, uwalniając przy tym tumany kurzu. Stanął koło mnie i położył mi rękę z tyłu pleców.

- Kevin! Do jasnej cholery! Czy ty kiedykolwiek nauczysz się sprzątać po sobie?!

Babcia Rose wpadła do salonu z bojowym wyrazem twarzy, takim niepodobnym do jej radosnej natury. Teraz zaś wyglądała niezwykle wojowniczo. Nie chciałam być na miejscu Kevina.

- Nie wmówisz mi, że to nie ty zasyfiłeś mi całą mikrofalówkę sosem z pizzy!

Skrzywiłam się, a na moje usta wypełzł ironiczny uśmieszek. Babcia w tej chwili kojarzyła mi się ze starszą wersją pani Weasley z Harry’ego Pottera.

- Babciu… - zaczął Kevin znużonym głosem.

- Nie babciuj mi tu, tylko marsz do kuchni! Ale już! I sprzątaj mi to.

- Ale skąd wiesz, że to ja zrobiłem ten syf? Poznałaś po zapachu czy co?

Babcia palnęła Kevina w tył głowy z otwartej dłoni. Chłopak jęknął cicho, ale wątpliwe, żeby go to zabolało.

- A żebyś wiedział.

Kendall nie wytrzymał i parsknął śmiechem, a ja wraz z nim. To były właśnie beztroskie święta z rodziną. Co prawda bez śniegu, ale to o takich zawsze marzyłam.

Babcia zgromiła nas wzrokiem. Zamilkliśmy pod jej badawczym spojrzeniem.

- A ty – pokazała na niego palcem. Szukała jakiegoś przedmiotu, którym mogłaby cisnąć, ale żadna poduszka nie leżała w zasięgu jej ręki. Zastanawiałam się, czy byłaby wstanie użyć wazonu. – Marsz na strych i zawołaj mi tu ojca. I nie komentuj.

Kendall mruknął pod nosem jakąś dezaprobatę, ale zbyt cicho, byśmy mogły usłyszeć. Bez protestów zrobił kilka kroków w stronę drzwi. Zatrzymał się dopiero koło brata.

- Kevin, babunia nie ponowi zaproszenia – rzucił z sarkazmem w stronę chłopaka i ledwo umknął przed uderzeniem babci, tym razem wymierzonym w jego stronę.

Kevin westchnął ostentacyjnie i ruszył do kuchni. Czekałam, aż babcia także wyjdzie z salonu, ale ona za to podeszła do mnie i się roześmiała.

- To banda kretynów, ale za to najwspanialsza pod słońcem – powiedziała i mnie przytuliła.

- Muszę sobie panią pożyczyć, bo jest pani chyba jedyną osobą, która potrafi zmusić Kendalla do zrobienia czegoś, na co nie ma ochoty.

- Nie mam nad nim aż takiej władzy jak ty. Kocha cię i zrobi wszystko, żebyś była szczęśliwa.

Uśmiechnęłam się. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.

- Tak pani myśli?

- Co za pani. Drugi raz już ci powtarzam, żebyś mówiła do mnie babciu. Ile jeszcze razy muszę to zrobić?

- Co najmniej kilka – zaśmiałam się krótko.

- Ale tak, tak właśnie myślę.

Stałyśmy tak przez chwilę, nic nie mówiąc. Zastanawiałam się nad tokiem swojego rozumowania. W myślach bez oporów nazywałam ją babcią, ale w bezpośredniej rozmownie nie mogłam się do tego przełamać, jakbym miała wewnętrzną blokadę.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mój najmłodszy wnuczek w końcu jest szczęśliwy – dodała cicho.

Nic nie odpowiedziałam. Nie chciałam zepsuć chwili, która sprawiła, że w końcu poczułam się w pełni zaakceptowana. Jakbym była na swoim miejscu.

- I z tego całego zamieszania zapomniałam, czy w końcu byłam w toalecie czy nie – zachichotała. Puściła mnie i zniknęła za drzwiami.

Przygryzłam wargę. Babcia Rose była taka bezpośrednia. Znałam ją dopiero od jakiejś godziny, ale wcale tego nie dawała mi odczuć. Traktowała mnie jak chłopaków, jak swoich wnuków. Cały czas bałam się jednak dzisiejszej kolacji, na której będzie mnóstwo moich przyszłych członków rodziny.

Przypomniałam sobie coś, co babcia powiedziała zaraz, gdy przyjechaliśmy z lotniska: Może Kendall nigdy cię do nas nie zaprosił, ale za to gadał o topie jak najęty. Czuję, jakbym znała cię od lat, mimo że znam cię tylko przez pryzmat uczuć mojego wnuka.

Mina, jaką wtedy zrobił mój chłopak, dla wtajemniczonych narzeczony, nigdy nie wypadnie mi z pamięci. Teraz pozostawało mi mieć nadzieję, że cała rodzina Kendalla także mnie zaakceptuje. A babcia nie zmieni co do mnie zdania.

------------------------------------------

Ja wiem, że nudne, ale według mnie akurat na taką atmosferę świąt. Bez zbędnych zombie i takich bzdetów... Więc.. Wesołych świąt! :D
Kolejna część spin offa w wigilię :D

 
 

4 komentarze:

  1. Znasz moje zdanie i serio cie ostrzegam. Pisz cos swojego kurdeeee! Ale wiesz co oznacz u mnie"swoje"
    kisses
    -W

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy moment z babcią Rose ;) Czekam na rozwinięcie akcji. :) Wesołych świąt :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Łał... Początek świetny, a później coraz bardziej się wkręcałam. Najbardziej mi się podobało: "Kevin, do jasnej cholery!"Bezcenne! No to, czekam do Wigilii.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie sie zaczyna Super!

    OdpowiedzUsuń